Trudności w mówieniu o śmierci

"Gęś, śmierć i tulipan" - Festiwal Lalka też Człowiek

Trudno jest mówić o śmierci - nie tylko dzieciom, ale także dorosłym. Wymyślono mnóstwo wyobrażeń śmierci, tak wiele teorii i wytłumaczeń tego, co po niej jest, że każdy może wybrać coś dla siebie. W tym natłoku obrazów i koncepcji bardzo często gubimy istotę - to, że śmierć po prostu jest. Codziennie jest obok nas, w ten czy inny sposób jej doświadczamy. To normalna część naszego życia, taka sama jak jedzenie czy spanie. I o tym właśnie stara się opowiedzieć spektakl Theater mini-art

Nieprzypadkowo użyłam słowa „stara się”. Niestety niemiecki zespół nie wyszedł zbyt daleko poza starania – właściwie tylko w warstwie formalnej. Bo rzeczywiście, trzeba przyznać, że zarówno scenografia, jak i lalki Kaczki i Śmierci, tworzą wyjątkową atmosferę, która w zasadzie powinna się przysłużyć odbiorowi całości. Jest jednak pewne ale…

Spektakl stanowi adaptację bajki Wolfa Erlbrucha – znanego i wielokrotnie nagradzanego niemieckiego twórcy i ilustratora książek dla dzieci. To postać z całą pewnością wybitna, ale czy jest to wystarczający powód, żeby przedstawienie oparte na jego tekście stanowiło dokładną kopię jego rysunków? Wydaje mi się, że od teatru oczekujemy jednak samodzielnych, nowych rozwiązań. Co gorsza, nie tylko postaci wyglądają tak samo, lecz także sposób ich animowania jest wzięty z ilustracji Erlbrucha. Choć może animacja to zbyt duże słowo, dla mnie obie lalki były po prostu przesuwane po scenie… W każdym razie zarówno wyciąganie szyi przez Gęś, jak i ruchy rąk Śmierci wynikały w sposób jak najbardziej oczywisty z książeczki, nie było w nich własnego pomysłu twórców spektaklu. A teatr chyba nie służy tylko do tego, by wiernie przenosić na scenę coś, co już wcześniej stworzył ktoś inny, choćby był nawet wybitną osobowością.

Być może jednak dałoby się to wszystko jakoś znieść, gdyby nie fakt, że spektakl jest po prostu za długi. Bajka Erlbrucha to historia prosta i zwięzła – tej zwięzłości w przedstawieniu zabrakło. Twórcy nie zastosowali żadnych myślowych skrótów, rytm był bardzo wolny, każda okazja do pauzy została wykorzystana – prawdopodobnie po to, by dać widzowi czas na namysł, na własne refleksje. Czy jednak rzeczywiście było to konieczne? Moim zdaniem, rozpraszało tylko uwagę.
Na szczęście było jeszcze coś – ostatnia scena. To w niej dopiero zabrzmiał właściwy sens spektaklu. Gdy Śmierć przytuliła Gęś, a ona nagle po prostu umarła – myślę, że każdy choć przez moment poczuł coś na kształt wzruszenia. Bo to przecież tak właśnie wygląda: ktoś jest i nagle go nie ma. A życie płynie dalej – tak jak rzeka, w której Śmierć pochowała swoją przyjaciółkę. Szkoda tylko, że na tę ostatnią scenę trzeba było tak długo czekać.

Iga Kruk
Teatrakcje
18 listopada 2011

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia

La Phazz
Julieta Gascón i Jose Antonio Puchades
W "La Phazz" udało się twórcom z "La ...