Truffaldino i Brighella gwarą ubarwieni

Rozmowa ze Zbigniewem Głowackim

Bohaterami komedii dell'arte były cztery maski. Dwie z nich reprezentowały świat sfer wyższych. Najczęściej byli to Dottore i Pantalone (w naszym spektaklu ich odpowiednikami są Trombetta i Leander) . Pozostałe dwie maski to służący, najczęściej noszący imiona Arlekina i Brighelli (u nas Truffaldino i Brighella). Każda z tych masek posługiwała się innym dialektem włoskim, szczególnie dotyczyło to służących zwanych również zanni. Gwara śląska jest jedną z niewielu żywych gwar występujących w Polsce i jest przez wszystkich rozpoznawalna. Wpadłem więc na pomysł, aby ubarwiła i wzbogaciła nasz spektakl.

Ze Zbigniewem Głowackim, autorem i reżyserem „Miłości do trzech pomarańczy", rozmawia Renata Chudecka (kierownik literacki Teatru Ateneum).

Renata Chudecka: Bezpośrednio po studiach reżyserskich wyjechałeś do Włoch, pracowałeś w słynnej Nuova Opera dei Burattini w Rzymie. Jak to się stało, że z króciutkiego stypendium zrobiły się dwa lata? Jak sobie radziłeś z językiem? Byłeś tam przede wszystkim aktorem.

Zbigniew Głowacki: Zacznę od końca; prywatne zespoły na zachodzie istniały od zawsze, dla mnie była to absolutna nowość. Tam wszyscy zajmowali się wszystkim. Aktor mający wolną chwilę pełnił również funkcję biletera, a w razie potrzeby sprzątał scenę i widownię, usadzał widzów i wykonywał lalki. Pamiętam burzę mózgów gdy pani Signorelii zjawiła się z zarysem pomysłu na nową sztukę. Cały zespół uczestniczył w dopracowywaniu koncepcji.
Jako aktor grałem lalkami za parawanem, wtedy głosu udzielali im rodowici Włosi. Zdarzyło mi się również występować w żywym planie. Na szczęście były to małe role, ale stres był ogromny. Wbrew pozorom, mówiony włoski ma tyle niezauważalnych dla nas niuansów, że obcokrajowiec posługujący się tym językiem zostaje bardzo szybko rozpoznany. Szczególnie śmieszy ich accento slavo, czyli akcent słowiański, którego nie mogłem się pozbyć do końca mojej włoskiej przygody. Na szczęście przydzielano mi role charakterystyczne, w których ta moja przypadłość była według nich walorem.

Ze skromności pominąłeś pierwszą część pytania, dopowiem zatem za ciebie, że po udanym rzymskim debiucie zostałeś zaproszony do dalszej współpracy, proponowano ci nawet pozostanie w zespole na stałe, ale tęskniłeś za krajem. Jak te włoskie doświadczenia wpłynęły na twoje postrzeganie teatru lalek, na to, jaki poetyka jest ci bliska?

Praca w Nuova Opera dei Burattini pomogła mi zrozumieć, że istotą tego teatru jest metafora, że lalka teatralna sama w sobie jest niezwykle wyrazistą metaforą człowieka. Oczywiście ujawnia się ona tylko wtedy, gdy ten martwy przedmiot zostanie ożywiony. W naszych szkołach uczono i pewnie uczy się nadal czegoś, co nazwałbym imitacyjnym realizmem wynikającym z analizy zachowań człowieka, ale to jest tylko jeden ze sposobów ożywiania lalki. Ludowy teatr Pulcinelli wywodzi się w prostej linii z commedia dell'arte, w której absurd i groteska miały pełne prawo bytu. Animacja lalek odbywa się w nim na nieco innych zasadach, trochę jakby wbrew fizyce i anatomii.
Ten inny sposób ożywiania lalki jest według mnie bardziej „poetycki", bardziej interesujący. Dzieje się chyba tak ze względu na większe napięcie między rzeczywistością a kreacją.

„Miłość do trzech pomarańczy", którą przygotowujesz na scenie Teatru Ateneum mocno nawiązuje do komedii dell'arte, ale nie będzie to jej klasyczna forma, chyba niemożliwa do powtórzenia.

To prawda. Można rekonstruować tę formę teatru, ale wtedy będzie ona martwa. Mówi się, że natura ludzka jest niezmienna, ale chyba nie do końca tak jest. Nasz świat różni się jednak od tego, w którym żył Carlo Gozzi, przecież jego konflikt z Goldonim rozgrywał się na tle walki starego z nowym i już w ich czasach klasyczna komedia dell'arte przeżywała schyłek. Ponadto, w naszym kręgu kulturowym była ona, co najwyżej, zagraniczną nowinką.
Ale chyba warto sięgnąć do jej języka, aby sprawdzić jego nośność i wspólnie z widzem przeżyć swoistą podróż w czasie.

Myślę, że sporym zaskoczeniem dla widzów będzie fakt, iż dwie postaci sztuki posługują się dialektem. Warto wyjaśnić ten pomysł.

Bohaterami komedii dell'arte były cztery maski. Dwie z nich reprezentowały świat sfer wyższych. Najczęściej byli to Dottore i Pantalone (w naszym spektaklu ich odpowiednikami są Trombetta i Leander) . Pozostałe dwie maski to służący, najczęściej noszący imiona Arlekina i Brighelli (u nas Truffaldino i Brighella). Każda z tych masek posługiwała się innym dialektem włoskim, szczególnie dotyczyło to służących zwanych również zanni. Gwara śląska jest jedną z niewielu żywych gwar występujących w Polsce i jest przez wszystkich rozpoznawalna. Wpadłem więc na pomysł, aby ubarwiła i wzbogaciła nasz spektakl. Mam nadzieję, że dzięki temu odległa włoska tradycja stanie się bliższa Ślązakom.

Zbigniew Głowacki - reżyser, autor sztuk i adaptacji scenicznych. Absolwent polonistyki Uniwersytetu Warszawskiego oraz białostockiego Wydziału Reżyserii Teatru Lalek stołecznej PWST (1986). Dyrektor Teatru Lalek w Łomży (1991 – 1993) oraz Olsztyńskiego Teatru Lalek (2005 – 2015), reżyser audycji radiowych. W swoich twórczych działaniach sięga do tradycji dramatu i korzeni teatru lalkowego, dla którego poszukuje ciekawej formy plastycznej.

Renata Chudecka
Materiał Teatru
3 czerwca 2016

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia

La Phazz
Julieta Gascón i Jose Antonio Puchades
W "La Phazz" udało się twórcom z "La ...