Trupy z szafy

"Klub Polski" - reż. Paweł Miśkiewicz - Teatr Dramatyczny w Warszawie

"Klub Polski" to spektakl o polskości. Czy, dążąc do ścisłości, spektakl o zmaganiu się z polskością w jej XIX wiecznej odsłonie

Recenzowanie „Klubu Polskiego” Pawła Miśkiewicza to zadanie karkołomne. Nie tylko dlatego, że spektakl trwa 4 godziny i już pod jego koniec słabo pamięta się to, co było na początku. Miśkiewicz z Sajewską (scenariusz ma rodziców płci obojga), mimo podjęcia tak popularnego w polskiej tradycji teatralnej tematu (Swinarski, Dejmek, Hanuszkiewicz, choć chyba każdy polski reżyser teatralny wyreżyserował coś romantycznego lub młodopolskiego), starali się przełamać konwencję Wielkiego Narodowego Misterium. Co się generalnie chwali, bo jedyna bodaj Temida Stankiewicz-Podhorecka, wpływowa recenzentka teatralna „Naszego Dziennika” lubuje się w klasycznych wystawieniach polskiej klasyki dramatu.

Sposób, w jaki Miśkiewicz/Sajewska ugryźli naszego narodowego żubra jest godny najwyższego zainteresowania. Teksty Mickiewicza i Słowackiego ostrzelane zostały świadectwami epoki. I tak obok sztandarowych postaci dobrze znanych nam z licealnych bryków Mickiewicza i Słowackiego skonfrontowanych mamy z dokumentami z epoki: Bogdana Jańskiego, Chopina, Kajsiewicza, Towiańskiego, siostry Makaryny. Co warte podkreślenia, obraz Wielkich Emigrantów wyłaniający się z tego spektaklu jest i straszny, i śmieszny. Mamy tu bowiem do czynienia z dekonstrukcją spiżowych pomników Kochanków Ojczyzny i Winkelriedów Narodów.

Inspiracją dla scenarzystów była prawdopodobnie doskonała książka Aliny Witkowskiej „Cześć i skandale”, która w nowatorski i w Polsce wciąż niestety niepopularny sposób pokazała polskich emigrantów polistopadowych jako środowisko przeżarte animozjami, frustracją, psychozami i syfilisem. Sztuka Miśkiewicza, z punktu widzenia historii idei, może być odbierana jako próba popularyzacji tego naukowego, krytycznego i nade wszystko ciekawego spojrzenia. Niestety, próba (pod względem masowości) nieudana, ponieważ już kilka dni po premierze nie sprzedano nawet połowy biletów, a co gorsza w trakcie przerwy główna scena Dramatycznego dodatkowo opustoszała (ciężko tu widzów winić, zazwyczaj po 2 godzinach [szczególnie w kinie albo na stadionie] idzie się do domu, a nie na przerwę). Kto wyszedł, wiele stracił. Szczególnie godny odnotowania jest doskonały monolog Jerzego Treli, który wyrecytował widzom zapis listu, jaki pewien XIX wieczny polski szlachcic-tułacz nazwiskiem Kajsiewicz rozpowszechniał wśród współrodaków. W liście tym zdawał sprawę z nieszczęsnych losów swoich, a także swojej ukochanej żony, która zdradzała go bodaj gdzie i z kim popadnie. Nasz bohater byłby jeszcze gotów to znieść, ale już to, że połowica przyprawia mu rogi tylko dla i wśród Polaków - to już zbyt wiele, bo godzi w Honor Polaka.

Zawsze warto śmiać się z cudzych niepowodzeń, tu jednak humor wzmagany jest przez poczucie różnicy czasów. W ogóle to jest chyba największą zaletą spektaklu Miśkiewicza - pokazuje on nam znane z lekcji historii, uniwersyteckich wykładów i niezrozumiałych młodopolskich książek losy środowiska, jednocześnie odsłaniając jego mniej poważną stronę. I tak Chopin jako osoba tkliwa, naiwna i w swej epistole cokolwiek pretensjonalna; Towiański to kabotyn, megaloman i psychopata; Bogdan Jański jako niedojrzały, chutliwy i infantylny entuzjasta-fantasta. Kolejne sceny bawiąc uczą - ucząc bawią. I tak niezwykle urzekająca jest historia Siostry Makaryny, rzekomej męczennicy, której udało się blagą zdobyć podziw i pensję od papieża może służyć jako przyczynek do psychopatologii religii, bądź, jak kto woli, sekt.

Słuchając tych monologów czułem się żywo wciągnięty w wewnętrzny świat bohaterów, a przy tym zdrowo rozbawiony. Oglądając tę sztukę zaprawdę czułem, że ich problemy są też naszymi współczesnymi; stosunek do tradycji, do katolicyzmu, utrzymywanie za wszelką cenę śmiertelnej powagi, interpretowanie losów świata w sposób polonocentryczny etc. Te wszystkie cnoty - bądź grzechy - są obecne w polskiej kulturze do dziś. Miśkiewicz z Sajewską wydobyli ich źródła, pokazując w pełniejszym, odbrązawiającym świetle. Zupełnie niesamowite jest to, że mimo szalbierczego charakteru, spektakl jest hipnotyzujący. Do tego dodajmy, że w przeciwieństwie do innych aktualnych czterogodzinnych spektakli z repertuaru Teatru Dramatycznego, spektakl Miśkiewicza nie jest ani nudny ani, co ważniejsze, pretensjonalny.

Jeśli coś mi się nie podobało (poza długością - od zawsze powtarzam, że uwaga ludzka ewolucyjnie przystosowana jest co najwyżej do 45 minut skupienia; zauważcie, że większość pobić następuje po zmroku a bramek pada pod koniec spotkania!) to klamra kompozycyjna. Kolaż klasycznych tekstów romantycznych i współczesnych im dokumentów historycznych połączony został – a jakże – „Wyzwoleniem”. Miśkiewicz i Sajewska skomentowali tym samym wszystko Wyspiańskim. Manewr to oczywiście dopuszczalny, zrozumiały i dodatkowo uświęcony tradycją. Moim zdaniem jednak Wyspiański mógłby zostać potraktowany nie jako ponadhistoryczny komentator spajający spektakl, ale jako kolejny przykład Polskiego Wieszcza. Skoro patrzymy już z boku na zdegenerowanych tułaczy i ich prawdziwie polskie natręctwa, Wyspiański jako wieszcz-syfilityk mógłby doskonale uzupełnić ten obraz jako kolejne studium patologicznego przypadku.

Filip Konopczyński
ksiazeizebrak.pl
29 listopada 2010

Książka tygodnia

Twórcza zdrada w teatrze. Z problemów inscenizacji prozy literackiej
Wydawnictwo Naukowe UKSW
Katarzyna Gołos-Dąbrowska

Trailer tygodnia

Łabędzie
chor. Tobiasz Sebastian Berg
„Łabędzie", spektakl teatru tańca w c...