Tryptyk o Wielkiej Damie (2)

sylwetka Danuty Michałowskiej

Po usunięciu z Teatru Rapsodycznego w 1961 r. Danuta Michałowska nie mogła znaleźć zatrudnienia w teatrach zawodowych. Podejmowała prace zlecone - m.in. w nowohuckim amatorskim Teatrze Nurt prowadziła zajęcia z wymowy.

Jesienią 1961 r. objęła stanowisko wicedyrektora i kierownika artystycznego Miejskiego Przedsiębiorstwa Imprez Artystycznych, zwanego potocznie Estradą Miejską. Funkcję tę sprawowała zaledwie rok i chociaż nie czuła się w tej roli najlepiej, to przecież zapoczątkowała tam kilka ciekawych, kultywowanych przez wiele lat przedsięwzięć artystycznych. Z jej bowiem inicjatywy już w 1962 r. obchody Dni Krakowa rozpoczynał uroczysty pochód z kukłami popularnych literatów, plastyków i polityków, a wiankom nad Wisłą towarzyszyły występy odwołujące się do tradycji słowiańskiej oraz pokaz ogni sztucznych. Lidia Zamkow na zlecenie Michałowskiej przygotowała oparte na "Igrcach" Adama Polewki i fragmentach komedii rybałtowskich pokazy teatru na wodzie, a szczególne zainteresowanie wzbudził koncert "Złoty wiek" na dziedzińcu arkadowym Zamku Królewskiego na Wawelu i pierwszy w Polsce przegląd teatrów jednego aktora. To Michałowskiej właśnie udało się skłonić kierownictwo Zamku i innych prominentnych ludzi, od których zależały stosowne zezwolenia, aby Wawel, jak w czasach jej wczesnej młodości, mógł być miejscem ważnych imprez kulturalnych. Na scenie Teatru Ludowego zorganizowała w 1962 r. przegląd teatrów jednego aktora. Wystąpił Wojciech Siemion ze "Zdradą" i "Wiosną malowaną", a sama Michałowska zaprezentowała przygotowane w poprzednim roku "Bramy raju".

Formułę teatru monodramów zrodziła w jej przypadku konieczność. Po dwudziestu latach pracy w Teatrze Rapsodycznym, niekwestionowanej pozycji artystycznej, dla artystki politycznie nie-prawomyślnej - co potwierdzało ministerstwo - ta formuła artystyczna stała się szansą. Właśnie Michałowska i Siemion stali się jej pionierami w Polsce. Była artystką o mocnej osobowości, w sprawach zasadniczych - zwłaszcza dotyczących warsztatu i wymogów scenicznych - nieustępliwą, a przy tym bardzo kreatywną i w wielu dziedzinach utalentowaną. Systematycznie pogłębiała swoją wiedzę, znajomość literatury, wykorzystywać też umiała zdolności manualne. Gdy w okresie pierwszego bezrobocia, po likwidacji Teatru Rapsodycznego (1953), poszukiwała zajęcia, ukończyła kurs krawiecki, a swe umiejętności w tym względzie umiała w przyszłości, ze znakomitymi efektami, wykorzystywać. Podziwiane powszechnie kostiumy w jej Teatrze Jednego Aktora były bodaj bez wyjątku jej dziełem zarówno w sferze projektu, jak i wykonawstwa.

Zapoczątkowany przez Danutę Michałowską w 1961 r. Teatr Jednego Aktora był w istocie dziełem jednej osoby (wyłączając stronę muzyczną i czasem także scenografię): Michałowska była kierownikiem artystycznym, decydowała o doborze repertuaru, przygotowywała adaptację i scenariusz... No i - oczywiście - była wykonawcą na scenie.

Sięgnęła Michałowska na początku po świeżo, bo rok wcześniej opublikowaną opowieść Jerzego Andrzejewskiego "Bramy raju", której tekst jest monologiem narratora osnutym wokół krucjaty dziecięcej z 1212 roku. Adaptacja tej niezwykłej powieści, obejmująca spowiedzi pięciorga dzieci uczestniczących w tragicznie zakończonej wyprawie, odsłoniła niemałe zdolności dramaturgiczne i adaptacyjne Michałowskiej, która stworzyła scenariusz ściśle według ustalonego wcześniej klucza kompozycyjnego, ze świetnie skrojoną dramaturgią, obliczony na możliwości percepcyjne widzów. Muzyka była dziełem młodego, ale już osiągającego coraz głośniejsze sukcesy kompozytora Krzysztofa Pendereckiego.

Ponieważ scena Teatru Rapsodycznego była dla niej teraz zamknięta, należało szukać innych miejsc. W rozmowie z Józefem Baranem po prawie czterdziestu latach powie: "No cóż, występowałam w różnych klubach, czasem w domach kultury. Oczywiście, gdy była taka możliwość, najchętniej w teatrach. Szukałam miejsc, których architektura stanowiłaby naturalną scenografię do moich kolejnych monodramów. Np. "Bramy raju" Andrzejewskiego wystawiałam w Piwnicy pod Baranami. Piotr Skrzynecki użyczył mi gościny. (...) Dla "Dziejów Tristana i Izoldy" wybrałam Krzysztofory. "Pieśń nad pieśniami" - grałam w starej bożnicy na Szerokiej. "Teatr Pana Sienkiewicza" z muzyką barokową najczęściej wystawiałam na scenie Teatru Kameralnego...".

W zatłoczonej do granic "Piwnicy" z zaciekawieniem czekano na premierę. Nie wiedziano jak artystka, skądinąd znana z fenomenalnej pamięci, przez prawie dwie godziny mierzyć się będzie bez suflera z tekstem prozatorskim, czy uda się jej zapanować nad publicznością, w tym wnętrzu nawykłą do swobodnego zachowania. Ale i najbardziej sceptyczni wobec rapsodycznej idei niesienia słowa i blasku głoszonego tekstu w jego brzmieniowej i znaczeniowej urodzie docenili istotę formuły teatralnej Mieczysława Kotlarczyka, twórczo zestrojonej ze specyfiką monodramu. Jerzy Bober stwierdzał z zachwytem: "W bez mała dwugodzinnej recytacji (z 5-minutową przerwą!) Michałowska ani razu nie obniżyła stopnia zaangażowania słuchaczy w swój teatr. Napięcie potęgowało się z jakąś tragiczną siłą, by osiągnąć punkt szczytowy wraz z ostatnimi słowami aktorki. Umiejętność rozłożenia rapsodycznych akcentów, świetne wyczucie melodyki tekstu (...) oraz wzorowa sztuka recytacji - pozwalają zaliczyć Bramy raju Michałowskiej - Andrzejewskiego do jednej z najciekawszych pozycji teatralnych ostatniej doby w Krakowie".

W podobnym tonie utrzymane były inne recenzje i opinie, zamieszczane w krakowskiej i ogólnopolskiej prasie. Tadeusz Kudliński dostrzegał w "Bramach raju" "klasyczną i czystą manifestację żywiołu aktorstwa, dowodzącą, że aktor jest przyczyną pierwszą teatru". Michałowskiej szczególną satysfakcję przyniosła prośba prof. Kazimierza Wyki, by dla celów badawczych nagrać w Instytucie Badań Literackich PAN w Warszawie ścieżkę dźwiękową tego spektaklu. Powodzenie "Bram raju", świetne recenzje i komplety publiczności w Piwnicy skłoniły władze krakowskie do udostępnienia sceny Kameralnej Starego Teatru, wolnej w okresie urlopowym, na wakacyjne występy. Zaproszona do Warszawy przez Irenę Babel, występowała tam w Teatrze Powszechnym. Na dalsze utrzymanie "Bram raju" w repertuarze nie wyraziła zgody cenzura, w efekcie czego spektakl po 56 prezentacjach przestał być pokazywany.

Rok 1961 miał w życiu zawodowym Michałowskiej jeszcze jedną, może nawet najważniejszą, a na pewno zasadniczą odsłonę: stworzył podstawy stabilizacji. Jesienią tegoż roku podjęła współpracę z krakowską Państwową Wyższą Szkołą Teatralną, najpierw na tzw. godzinach zleconych, ale już od 1963 r. jako docent, a z czasem profesor - w pełnym już wymiarze etatowym.

Sięgając następnie po "Dzieje Tristana i Izoldy" Josepha Bediera w przekładzie Tadeusza Boya-Żeleńskiego, miała możliwość odwołania się do własnych, sprzed kilku zaledwie lat, doświadczeń w Teatrze Rapsodycznym. Ale teraz musiała zastosować odmienną optykę artystycznego wyrazu, dostosowaną do formuły dalece trudniejszej, bo do możliwości ekspresji właściwych dla teatru jednego aktora. I znów - jak poprzednio - samodzielnie dokonała adaptacji tekstu. Opinie widowni i krytyki po obu premierach - w ośrodku katowickim Telewizji Polskiej (30 września 1962) i w sali Galerii Krzysztofory (3 listopada 1962) były niezwykle ciepłe, w większości entuzjastyczne. Nawet Jan Alfred Szczepański (Jaszcz), tradycyjnie nieprzejednany wobec linii repertuarowej i formuły inscenizacyjnej Teatru Rapsodycznego, po obejrzeniu Tristana i Izoldy uznał Michałowską za "aktorkę dużej klasy", przyznając przy tym, że choć sam nie akceptuje monodramów i recitali estradowych, jest pełen "uznania dla kunsztu i osobowości artystki".

Nie mniej głośnym, a pod wieloma względami osobliwym spektaklem była "Pieśń nad pieśniami" oparta na utworze żydowskiego prozaika i dramaturga Szolema Alejchema, autora głośnych "Dziejów Tewjego Mleczarza" (pierwowzoru Skrzypka na dachu). Wzruszająca opowieść o - sięgającej od czasów dzieciństwa po lata dorosłości - miłości pomiędzy Szymkiem a jego przybraną siostrą, bratanicą Buzi, ujęta retrospektywnie, zyskała walor uniwersalizmu dzięki licznym odwołaniom do biblijnej "Pieśni nad pieśniami" w przekładzie księdza Jakuba Wujka. Tak stworzony scenariusz, liryczny i pełen dynamiki dramaturgicznej, okazał się znakomitym tworzywem literackim które Michałowska zdołała udatnie osadzić w formule monodramu, pokonując jako kobieta niedogodności związane z przenoszeniem na scenę monologu mężczyzny, który wspomina swoją pierwszą miłość. W warstwie muzycznej wykorzystała nagrania pieśni synagogalnych, po raz pierwszy wprowadziła też na scenę grającego na żywo muzyka, którym był skrzypek Mieczysław Małecki. "Pieśń nad pieśniami" stała się największym sukcesem teatralnym Danuty Michałowskiej. Artystka z tym spektaklem odbyła także wojaże artystyczne poza Polskę, do Izraela i Wielkiej Brytanii. Do 1967 r. "Pieśń nad pieśniami" pokazała łącznie 91 razy, w 1968 r. "antysyjonistyczne" tendencje w kraju uniemożliwiły dalsze spektakle.

Michałowska długo pracowała nad inscenizacją "Pieśni nad pieśniami". Po latach napisze: "5 miesięcy wielogodzinnych ćwiczeń nieomal dzień w dzień, aby znaleźć właściwy klimat, melodię, brzmienie, aby to była piękna poetycka polszczyzna (...), aby zaangażować się emocjonalne do granic ekstatycznego śpiewu, a jednak zachować dystans narratora, dystans wynikający z oddalenia miejsca i czasu opowieści".

W pracach związanych z przygotowaniem nowych spektakli, poczynając właśnie od Pieśni nad pieśniami, wspomagał ją aktor (w latach 1957-61 w Teatrze Rapsodycznym) i reżyser teatralny Zbigniew Poprawski, prywatnie od 1963 r. jej mąż. Współdziałanie z Poprawskim było tym cenniejsze, że obok samej inscenizacji, za którą ponosiła pełną artystyczną odpowiedzialność, coraz większe znaczenie przywiązywała do scenografii, kostiumów i oprawy muzycznej.

Danuta Michałowska w swoim Teatrze Jednego Aktora sama podejmowała decyzje o repertuarze, o datach premier. Zdarzało się, że nieoczekiwanie odstępowała od przygotowań nad nowymi premierami. Tak było m.in. po "Pieśni nad pieśniami", podczas pracy nad spektaklem "Wagadu". Scenariusz miał być oparty na dawnej poezji murzyńskiej i twórczości współczesnych poetów afrykańskich. W pewnym momencie artystka odłożyła tymczasowo prace nad "Wagadu", ale - jak się okazało - do nich nigdy nie powróciła, a postanowiła się zmierzyć z Mickiewiczowską epopeją, do czego wielu ją namawiało, pamiętając role w "Panu Tadeuszu" wystawianym przez Rapsodyczny.

Danuta Michałowska trzykrotnie w okresie powojennym uczestniczyła w przygotowaniu premier "Pana Tadeusza" reżyserowanych przez Mieczysława Kotlarczyka (1945, 1949, 1959), a czwarta, najwcześniejsza, miała miejsce jeszcze podczas okupacji, w 1942 roku. Miała więc w wystawianiu tego dzieła w duchu rapsodycznym niemałe doświadczenie. Zważywszy na popularność Mickiewiczowskiego arcypoematu, jego odniesienia i symbolikę, adaptacja na scenę jednego aktora nie mogła być łatwa. Z blisko dziesięciu tysięcy wersów Michałowska wybrała 1300, dla których kluczem był wątek romansowy oraz narodowo-patriotyczny.

Jerzy Zagórski, który już poprzednie premiery oceniał bardzo wysoko, na łamach "Kuriera Polskiego" pisał: "To, czego przy całej skromności środków inscenizacyjnych dokonała, interpretując skomponowany przez siebie wyciąg z tekstu Mickiewiczowskiego Pana Tadeusza, przeszło oczekiwania entuzjastów (...). Był to popis godny zaiste "koncertu Jankiela", który oczywiście w adaptacji nie został pominięty. (...) Interpretacja dramatyczna stanowiła zwieńczenie tych wszystkich warunków podstawowych techniki aktorsko-recytacyjnej, jakimi rozporządza Michałowska".

W 1964 r. Danuta Michałowska sięgnęła raz jeszcze po "Eugeniusza Oniegina" Aleksandra Puszkina, w konsekwencji stworzyła fascynujący monodram "Opowieść o Tatianie". Spektakl, którego reżyserii telewizyjnej podjął się z niemałym sukcesem Stefan Szlachtycz, miał swoją premierę telewizyjną 28 marca 1964 r.

Występy w ramach Teatru Jednego Aktora i zajęcia w PWST łączyła z udziałem w licznych imprezach i rozmaitych przedsięwzięciach artystycznych: koncertach, akademiach, wieczorach poezji. Uczestniczyła z niemałymi sukcesami artystycznymi w wielkim oratorium Arthura Honeggera "Joanna d'Arc na stosie", wykonując partie aktorsko-recytacyjne. Po występie w Warszawie Jerzy Waldorff ocenił jej rolę Joanny jako "wielką kreację", dostrzegając w artystce "spadkobierczynię, chyba ostatnią, dawnych aktorów o dużym formacie".

Od połowy lat 60. Michałowska na coraz szerszą skalę odbywała krajowe i zagraniczne wojaże artystyczne. Zarówno oratorium o Joannie d'Arc, jak i poszczególne spektakle jednego aktora, przyjmowane były z niemałym zainteresowaniem, przysparzały też artystce uznania. W rozmowie z Krystyną Zbijewską o klimacie towarzyszącym jej występom wśród emigrantów polskich, stwierdziła m.in.: "Wielki poemat, zrodzony z ducha emigracji, recytowany tu, wśród dzisiejszej polskiej emigracji, stał się sprawą niepowtarzalną. Każde słowo, każdy dowcip, każda aluzja nabierały specjalnej wymowy, znajdowały specjalny oddźwięk, takie skupienie, cisza, wzruszenie, łzy nawet - nigdzie i nigdy dotąd nie towarzyszyły memu występowi".

Zazwyczaj nie mniejsze, choć innego typu emocje towarzyszyły Michałowskiej na przełomie 1965 i 1966 r. podczas występów z "Pieśnią nad pieśniami" i "Panem Tadeuszem" w Izraelu (Tel Awiw, Jerozolima, Hajfa), Stambule, Atenach czy Rzymie. Premiera następnego spektaklu - "Komu bije dzwon" według powieści Ernesta Hemingwaya - odbyła się 8 listopada 1965 r. na scenie Kameralnej Starego Teatru. Zarówno w sferze doboru tekstu, jego adaptacji scenicznej, układu, jak i samej prezentacji, było to zadanie bardzo trudne, być może najtrudniejsze w dotychczasowych doświadczeniach artystycznych Michałowskiej. Ona sama w programie do tej premiery pisała: "Całość spektaklu odbiega (...) bardzo znacznie od oryginału. A jednak wydaje mi się, że stawia on dobitnie naczelny problem etyczny powieści, który jest zarazem problemem każdej rewolucji, a także każdej wojny: stosunek jednostki do życia i śmierci drugiego człowieka, że zadaje zatem widzowi to samo pytanie: komu bije dzwon.

"Komu bije dzwon" spotkał się z uznaniem na I Ogólnopolskim Przeglądzie Teatrów Jednego Aktora we Wrocławiu w październiku 1966 r. Występowała Michałowska w gronie uznanych i popularnych aktorów - Wojciecha Siemiona, Andrzeja Łapickiego, Anny Lutosławskiej, Ryszarda Filipskiego, Haliny Słojewskiej i Kaliny Jędrusik, zyskując opinię mistrzyni tego gatunku twórczości scenicznej, a sam spektakl uznany został za wzorcowy dla epickiej odmiany teatru jednego aktora. Rok wcześniej, w uznaniu zasług i dokonań w zakresie sztuki aktorskiej, zwłaszcza teatru jednego aktora, otrzymała nagrodę indywidualną II stopnia ministra kultury i sztuki.

Danuta Michałowska od kilku już lat zamyślała zmierzyć się w swoim jednoosobowym teatrze z "Trylogią" Henryka Sienkiewicza. Premiera spektaklu "Teatr Pana Sienkiewicza" odbyła się 5 grudnia 1966 r. na deskach Teatru Kameralnego, w 50 lat od śmierci pisarza. Wykorzystywała w scenariuszu wszystkie trzy powieści wchodzące w skład Trylogii.

"Zamknięcie w niewiele ponaddwugodzinnym spektaklu - stwierdza Jacek Popiel - bogatej warstwy fabularnej, niezliczonej ilości postaci, miejsc, wydarzeń przy zachowaniu podstaw literackiej uczciwości, wierności wobec dzieła Sienkiewicza, było karkołomnym zadaniem adaptacyjnym. Zdaniem recenzentów spektaklu Michałowska i tym razem osiągnęła sukces jako autorka scenariusza. (...) w scenicznej adaptacji dla Michałowskiej najważniejsze było 'spojrzenie na dzieło Sienkiewicza nie jak na wielkie malowidło historyczne, lecz jak na bogaty materiał znakomitych scen, świetnych dialogów, doskonałych typów, bogatych charakterów'. (...) W tę opowieść wplata własny komentarz (zwięzły i dowcipny) oraz cytaty z Shakespeare'a".

Powodzenie "Teatru Pana Sienkiewicza", w którym Michałowska wykazała się niemałym talentem gawędziarskim i subtelną ironią w opisie niektórych scen i postaci, dobrze służyło upowszechnieniu mało dotąd rozpoznanych możliwości scenicznych i interpretacyjnych artystki. W 1967 r. - najpewniej w uznaniu dokonań artystycznych ostatnich lat, ale i całego dorobku - Danuta Michałowska otrzymała prestiżową Nagrodę Miasta Krakowa.

Po sukcesach dotychczasowych spektakli, następna premiera - "Gilgamesz. Epos babiloński" - spotkała się z chłodnym przyjęciem. Danuta Michałowska sięgnęła po dzieło wybitne, uznane nawet za pre-epopeję światową, w znakomitej parafrazie polskiej Roberta Stillera, ale wciąż nazbyt mało znane i niedocenione. Wisława Szymborska w programie teatralnym do "Gilgamesza" podnosiła wysokie walory dramatyczno-sceniczne spektaklu, pełne humoru opisy w scenach uwodzicielskich, nade wszystko zaś dostrzeżenie w tym utworze, odkrytym po wiekach w bibliotece króla Assurbanipala w ruinach Niniwy, poematu o miłości, śmierci i sensie ludzkiego życia.

Mimo nienagannego warsztatu artystycznego Michałowskiej, ambitnie skrojonego scenariusza, spektakl nie cieszył się szerszym zainteresowaniem. Czyniono nawet zarzuty, że artystka nie liczy się w tym spektaklu z możliwościami percepcyjnymi widzów. Oprawę muzyczną "Gilgamesza" stworzoną przez Jerzego Kaszyckiego, w atrakcyjnej i profesjonalnej formie zapewnili znakomici wykonawcy: Barbara Świątek (flet) i Lesław Lic (perkusja). Podczas II Festiwalu Teatru Jednego Aktora, za "Gilgamesz. Epos babiloński" Danuta Michałowska otrzymała w 1967 r. Nagrodę Prezesa Komitetu ds. Polskiego Radia i Telewizji. Warto dodać, że po sześciu latach powróciła ze studentami PWST do "Gilgamesza" w ramach telewizyjnej Sceny Młodych, spektakl emitowano następnie w II programie Telewizji Polskiej.

Następnej premierze, którą były Kwiaty polskie Tuwima, także nie towarzyszył entuzjazm widzów i krytyki, choć została przyjęta życzliwie, dostrzegano bowiem w niej rozliczne walory artystyczne tekstu, świetną oprawę muzyczną, nade wszystko zaś niezrównaną interpretację aktorską Michałowskiej. Premiera miała miejsce 3 czerwca 1968 r. w Teatrze Kameralnym z udziałem kilkorga muzyków, przez co spektakl osadzony został w formule wieczoru poetycko--muzycznego. Przedstawienie doczekało się prezentacji telewizyjnej.

Michałowska od 1964 r. współpracowała z krakowskim ośrodkiem Telewizji Polskiej, występując w programach poświęconych "Panu Tadeuszowi", "Eugeniuszowi Onieginowi" czy "Kwiatom polskim". Niektóre z nich nadawane były na pasmach ogólnopolskich. Spośród tych programów warto wspomnieć także o emitowanym w lutym 1970 r. w ramach Estrady Literackiej spektaklu "Maria - Gertruda", dla którego scenariusz napisała Danuta Michałowska na podstawie powieści poetyckiej Antoniego Malczewskiego "Maria" oraz dokumentów historycznych poświęconych głośnej zbrodni, której w II połowie XVIII w. dopuścił się ojciec Szczęsnego Potockiego wobec swojej synowej, Gertrudy z Komorowskich, nieakceptujący tego związku, zawartego przez Szczęsnego w tajemnicy przed rodziną. Michałowska była w tym spektaklu Narratorką, natomiast rolę Marii powierzyła Teresie Budzisz-Krzyżanowskiej, a Wacława - Zygmuntowi Józefczakowi. W grudniu 1970 r. wyemitowano "Don Juana" Byrona w adaptacji i reżyserii Danuty Michałowskiej. Spektakl ilustrowany był utworami muzycznymi w wykonaniu krakowskiego zespołu Anawa.

Michałowska w ramach Teatru Jednego Aktora występowała także w "Godzinach poezji" organizowanych głównie przez Estradę Krakowską. W programach tych występowała ze znanymi artystami krakowskich scen - m.in. z Tadeuszem Malakiem, Teresą Budzisz-Krzyżanowską, Tadeuszem Szybowskim, Marianem Szczerskim, Ireną Jun. W "Godzinach poezji" oprócz klasyki prezentowano także poezję współczesną - m.in. wiersze Tadeusza Różewicza, Haliny Poświatowskiej, Tadeusza Nowaka, Konstantego Ildefonsa Gałczyńskiego. Nawet Wisława Szymborska, która niechętnie zgadzała się na deklamację jej wierszy przez aktorów, akceptowała zawsze recytacje Danuty Michałowskiej, wyrażając przy tym pełne uznanie dla interpretacji swej szkolnej koleżanki.

Dokonania Michałowskiej dobrze służyły upowszechnianiu jej pozycji artystycznej w znacznie szerszych niż dotąd kręgach odbiorców. Uznawana była powszechnie za najwybitniejszą w kraju "mistrzynię słowa estradowego", niezrównaną w sztuce recytacji i interpretacji. Uczestniczyła w wielu prestiżowych uroczystościach o charakterze rocznicowym, jubileuszach etc. W szczególnej pamięci przechowywała uroczystości związane z 25-leciem wyzwolenia hitlerowskiego obozu koncentracyjnego Auschwitz-Birkenau (24 stycznia 1970 r.).

Podczas wielkiego "Oratorium oświęcimskiego" występowała z opracowanym przez Alinę Nowak wstrząsającym raportem Stanisławy Leszczyńskiej, bohaterskiej położnej z obozu oświęcimskiego, która w dramatycznych warunkach przyjęła porody blisko 3 tysięcy dzieci. W interpretacji tego poruszającego raportu towarzyszyła Danucie Michałowskiej śpiewaczka Danuta Alczewska-Kluz, a ilustrację muzyczną opracował Jerzy Maksymiuk. Niezwykła w swej wymowie była oprawa scenograficzna przygotowana przez Kazimierza Wisniaka. "Oratorium oświęcimskie", przygotowane przez Estradę Krakowską w reżyserii Mariana Szczerskiego, było prezentowane potem w kilku polskich miastach.

Kiedy w 1971 r. Danuta Michałowska obchodziła 10-lecie swojego Teatru Jednego Aktora, w samym tylko Krakowie formułę takiego teatru uprawiali już m.in. Tadeusz Malak, Leszek Herdegen, Jerzy Nowak, Marta Stebnicka, Maria Przybylska, Maria Świętoniowska czy Anna Lutosławska. Kraków był bez wątpienia najważniejszym ośrodkiem teatrów jednego aktora oraz małych form scenicznych. Niemałe były w tym względzie zasługi i udział samej Michałowskiej. Toteż podkreślano zgodnie w mediach, że artystka tej klasy powinna mieć własną scenę, choćby ciasną, ale samodzielną. Każdorazowo kończyło się na samych postulatach do władz.

Artystka z okazji swego jubileuszu sięgnęła po fascynującą powieść Michaiła Bułhakowa "Mistrz i Małgorzata", a sam spektakl zatytułowała "Czarna magia" oraz jak ją zdemaskowano. Premiera odbyła się 26 czerwca 1971 r. w sali Klubu MPiK przy Małym Rynku. Dokonana przez Michałowską adaptacja Bułhakowa zogniskowana zasadniczo została wokół dwóch wątków: sprawy Piłata, ujętej w biblijnej retrospekcji, oraz perypetii żyjących współcześnie ludzi pióra zajmujących się tym tematem. Michałowskiej udało się wydobyć i uczytelnić zagrożenia wywołujące obawy przed złamaniem kariery, tchórzliwe postępowania, które mogą prowadzić do zaparcia się własnych ideałów, nawet zaparcia się samego siebie, wreszcie do krzywdzenia innych.

W roku 1972 Michałowska powróciła do bohaterki poematu Aleksandra Puszkina, Tatiany. Ale tym razem zależało jej na ukazaniu wizerunku nie tyle Puszkinowskiej bohaterki, ile raczej portretu psychologicznego Marii z Rajewskich Wołkońskiej (która była pierwowzorem Tatiany z poematu Puszkina). Tworzywem literackim monodramu były m.in. "Pamiętniki samej Wołkońskiej", poemat Niekrasowa "Rosyjskie kobiety", Puszkinowski "Eugeniusz Oniegin". Premiera "Opowieści grudniowej", bo taki tytuł nadała Michałowska swojemu scenariuszowi, odbyła się 24 października 1972 r. w sali Klubu MPiK.

Danutę Michałowską zafascynowała tym razem - w odróżnieniu od poprzednich realizacji - dramatyczna biografia pięknej i nawykłej do luksusów arystokratki, która nie zważając na niewygody i udręki, pragnie dzielić los męża zesłańca. W programie do "Opowieści grudniowej" Michałowska pisała: "Maria Wołkońska jest na pewno zjawiskiem większego formatu niż sama Tatiana - nie tylko dlatego, że dramat jej życia rozegrał się nie na wspaniałym raucie, ale w więziennej celi". Cenzura, która najpewniej powiązała tytuł z wydarzeniami grudniowymi na Wybrzeżu, nie dopuściła do emisji "Opowieści grudniowej" w telewizji.

Ostatnie dwie premiery Danuty Michałowskiej, zrealizowane w teatralnej konwencji jednego aktora, związane były z nowym okresem działalności artystki. Po ponownym objęciu przez Kazimierza Dejmka dyrekcji Teatru Nowego w Łodzi (już po okresie "niełaski" za wystawienie pamiętnych "Dziadów" w Teatrze Narodowym) została przez niego zaproszona do stałej współpracy artystycznej. Dejmek zaoferował jej możliwość przygotowywania własnych monodramów na Małą Scenę i udział w przedstawieniach repertuarowych. Zlecił jej też opiekę warsztatową, głównie w zakresie wymowy i interpretacji wiersza, w spektaklach przez siebie przygotowywanych. Michałowska nie zdecydowała się na przeprowadzkę do Łodzi. Ale współpracę z Kazimierzem Dejmkiem, którego bardzo wysoko ceniła, podjęła.

Pierwsza premiera na deskach Małej Sceny Teatru Nowego odbyła się 16 stycznia 1976 r. Była to "Opowieść na dobre noc". Rodzaj seansu terapeutycznego, tradycyjnie według scenariusza przygotowanego przez Michałowską. Nie była sukcesem. Sam Dejmek zamysłem artystki, która zamierzała chodzić między publicznością, a jej terapia miała stawać się nośnikiem pozytywnych emocji - nie był zachwycony. Michałowska, współpracująca naówczas z prof. Julianem Aleksandrowiczem, podzielała opinię lekarza o szansie, którą przynieść może innym aktor - psychoterapeuta. "Teksty były przepiękne, niektórzy przychodzili po kilka razy, ale w sumie trudno było mówić o wielkim sukcesie, prasa łódzka w ogóle nie zrozumiała o co tu chodzi" - wspominała po latach.

Następna premiera - "Wybraniec" według Tomasza Manna - była wielkim sukcesem. Pisarz fabułę do swej powieści zaczerpnął ze średniowiecznego eposu "Gregorius" pióra Hartmanna von Aue. To tragiczna i intrygująca historia o człowieku, którego doświadczenia okrutnego losu zaskakująco odmienia się na tyle, że wyprowadzony nieoczekiwanie na Stolicę Piotrowa, nieświadomy swoich dziejów, zostanie wielkim papieżem, a jego matka i żona zarazem, matka jego kazirodczych dzieci - ksienią.

"Żaden wcześniejszy tekst - stwierdzi po latach Danuta Michałowska - nie dawał mi takich możliwości interpretacyjnych, co ten Mannowski Wybraniec. Liryka, dramat, żartobliwość, subtelna ironia, bajkowe pomysły, cudowne dialogi z kulminacyjną sceną spowiedzi matki, przybyłej w pokutnej pielgrzymce do wielkiego papieża (syna, bratanka i męża...), w czasie której oboje udają, że nie rozpoznali się wzajemnie, choć od pierwszej chwili wiedzą, kim są...".

Michałowska twierdziła, że nad "Wybrańca" niczego lepszego nie zdoła już zrobić, zarówno w zakresie adaptacji dzieła literackiego, jak i dokonań na scenie. Kazimierz Dejmek z uznaniem zawyrokował, że jest to spektakl roku w Teatrze Nowym. On też zarekomendował go Krystynie Skuszance, w wyniku czego Michałowska wystąpiła z "Wybrańcem" cztery razy w Krakowie na scenie Miniatury. W Teatrze Kameralnym ani na innych krakowskich scenach do prezentacji tym razem nie doszło. Nadchodził nowy czas, w jej życiu pełnym antynomii, nawet sprzeczności, czas wielkich wyzwań i przewartościowań.

Był rok 1978, 16 października. Zapamiętała tamten wieczór ze szczegółami:

"W ów pamiętny poniedziałek 16 października jechałam popołudniowym pociągiem do Łodzi na moje comiesięczne występy w Teatrze Nowym (...) Pociąg był, jak zawsze spóźniony i jak zawsze trzeba było odczekać około godziny w kolejce na taksówkę przed dworcem Łódź Kaliska. Było dobrze po jedenastej, kiedy wraz ze stojącą za mną osobą wsiadłam wreszcie do samochodu. Kierowca wyraźnie czymś podekscytowany, pyta:

- Panie z Krakowa? -Tak.

- Czy panie wiedzą, że wybrano już papieża? Polaka, właśnie z Krakowa. Tylko nie zapamiętałem jak się nazywa...

- Kardynał Karol Wojtyła - wołam.

- Tak! Skąd Pani to wie? - zdumiał się kierowca.

- Bo ja go znam. Nikt inny nie mógł zostać papieżem! Wywiązała się dyskusja. (...) nie przyznałam się wtedy do wspólnych z Papieżem działań artystycznych w latach wojny.

Nie przypuszczałam, że po powrocie do Krakowa spadnie na mnie lawina złaknionych sensacji dziennikarzy, dla których słowa teatr czy aktorstwo w zestawieniu z Głową Kościoła Powszechnego powinny były kryć jakieś niebywale smakowite kąski".

Kiedy następnego dnia znalazła się w gabinecie Kazimierza Dejmka, podjęła decyzję o rezygnacji z dalszych prezentacji "Wybrańca". Decyzja ta nie miała żadnych innych kontekstów, ponad jeden, otwierający nową przestrzeń Słowa i nowe przesłania...

Małgorzata i Stanisław Dziedzicowie
Miesięcznik Kraków
21 kwietnia 2015

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia