Tryumf balonika

"Błękitnie" - reż. Agata Maszkiewicz, Magdalena Chowaniec, Vincent Tirmarche - Teatr Polski w Bydgoszczy

Aktorski wysiłek nie ratuje przedsięwzięcia. "Błękitnie" w Teatrze Polskim w Bydgoszczy to spektakl, w którym prawie nie ma słów. Niestety, sensu też nie za wiele, choć można się przynajmniej pośmiać.

 

Jak to ostatnio bywa, nie dostaliśmy przedstawienia, lecz "projekt". To słowo-wytrych, za którym kryć się może dosłownie wszystko. W przypadku "Błękitnie" - opracowanego przez choreografki Agatę Maszkiewicz i Magdalenę Chowaniec we współpracy z Vincentem Trimarche - jest to składanka złożona z dwóch filmów i dwóch etiud teatralnych.

Sapanie na oceanie

Cała rzecz rozgrywa się w górnym foyer. Najpierw jest film - nawiązujący do słynnego dzieła młodego Polańskiego "Dwaj ludzie z szafą". Na ekranie widzimy dwóch aktorów (Roland Nowak i Marcin Zawodziński), którzy targają zapakowaną, składaną szafę. Wychodzą z wody, idą przez las, trafiają do miasteczka, gdzie na rynku wyjmują śmieci z koszy, idą dalej, w tle pojawia się Koronowo, Zalew Koronowski, potem Bydgoszcz i Brda. Jest też oryginalna muzyka Komedy. Tak jak u Polańskiego, sekwencje są puszczane od tyłu. Bohaterowie idą, idą, w końcu docierają do Teatru Polskiego. I oto widzimy, jak wchodzą po schodach. Składają szafę, kłócą się, próbują przetłumaczyć z czeskiego na polski instrukcję obsługi. Gdy szafa jest gotowa, pojawiają się trzy inne postaci, grane przez Małgorzatę Witkowską, Mirosława Guzowskiego i Piotra Wawera. Postaci oddychają, sapią, rzężą, w końcu zamykają się w szafie.

Błękitnie to walka z nudą, to zdalna choreografia, to bezruch wprawiający w ożywienie, to okiełznanie żywiołu...

Następuje część druga, umieszczona w hallu obok. I znowu film, tym razem o tym, że grozi nam podniesienie się poziomu oceanów o 100 metrów, w związku z czym Bydgoszcz znajdzie się pod wodą. Co nam pozostaje? Nie mamy walczyć, tylko przystosować się do nowych warunków. To jeden z wątków teorii "błękitnego oceanu". Błękit oznacza brak konkurencji, innowacyjność, obszar nowych możliwości. Ocean pełen kapitalistycznych rekinów jest zaś zabarwiony na czerwono.

Muzyka Macieja Szymborskiego ma oceaniczny rytm. Aktorzy zaczynają oswajać się z wielką wodą. W pewnym momencie nadpływa ryba - dmuchana helem, zdalnie sterowana. Postaci wchodzą z nią w niemą interakcję. Ruchy, początkowo intuicyjne i spontaniczne, z czasem stają się wyuczone i rutynowe, powtarzalne. Ich ofiarą pada druga rybka. Jej towarzysz opłakuje utratę, a w tle leci piosenka "Power of Love".

Strach iść do teatru?

Moja znajoma, którą trudno posądzać o konserwatywne poglądy, stwierdziła po tym spektaklu, że boi się chodzić do Teatru Polskiego. Paweł Wodziński postanowił całkowicie zerwać zbudowany przez Pawła Łysaka pakt z publicznością. Atakuje ją kolejnymi "projektami", zrozumiałymi wyłącznie dla nielicznych. Jest elitarnie, ale czy o taki elitaryzm powinien bić się teatr miejski?

Patrzę na aktorów, biorących udział w tym przedsięwzięciu i myślę sobie, jaką frajdę mieliby i oni, i my, widzowie, gdyby dano im szansę zmierzyć się z postaciami, z tekstem, zamiast pląsów z balonikiem.

Jarosław Jakubowski
Express Bydgoski
25 czerwca 2015

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia

La Phazz
Julieta Gascón i Jose Antonio Puchades
W "La Phazz" udało się twórcom z "La ...