Trzy grosze dla Jadzi

"Opera za trzy grosze" - aut. Bertolt Brecht, Kurt Weill - reż. Ersan Mondtag - Narodowy Stary Teatr im. Heleny Modrzejewskiej w Krakowie, 21.03.2023 (premiera: 3.02.2023)

Opera za trzy grosze Bertolta Brechta słynnie z jednego cytatu: „bo czym jest włamanie do banku wobec założenia banku?". Niemniej po wyjściu ze spektaklu Teatru Starego w Krakowie widz wydaje się postawiony przed zgoła odmiennym pytaniem, być może równie antykapitalistycznym w swojej wymowie, ale też niekoniecznie: „czym jest niezrozumienie inscenizacji wobec jej nieprzemyślenia".

Znany ze swojego wizjonerstwa niemiecki reżyser Ersan Mondtag postanowił przenieść brechtowską Operę do monochromatycznej rzeczywistości rysowanej białą kredą na czarnych kartonach i równie czarnych ubraniach. Po obu stronach sceny ustawione zostały jako standy wiene'owskie, ekspresjonistyczne budynki o nieregularnych kątach, z kolei na ziemi wyrysowano płytki chodnikowe i właz kanalizacyjny, z którego od czasu do czasu unosi się siwy dym. Głębia sceny znalazła się pod wielkim łukiem przypominającym wejście do kanałów miejskich, z kratami pełniącymi funkcję kurtyny. W tym intrygującym, czarnobiałym świecie, który potrafi przykuć oko, wszystkie postaci ubrane są w czarnobiałe stroje, a ich gra aktorska jest równie przerysowana co towarzyszący im anturaż.


Krzysztof Zawadzki w roli Peachuma kojarzy się bądź to ze Sweeneym Toddem, bądź z Jackiem Sparrowem lub nawet Truposzem Jarmuscha, czyli jakby nie patrzeć z Johnny'm Deppem. Anny Radwan w roli jego żony nie było mi dane zobaczyć, ale dublująca ją Beata Paluch, jak również Magdalena Grąziowska jako Polly i Przemysław Przestrzelski ucieleśniający Mackiego Majchera, choć równie wyraziści, nie zawierają w swojej grze podobnych aluzji filmowych – chyba że nie są one podane tak czarno na białym jak w przypadku Zawadzkiego. W konsekwencji to wyłącznie jedna z początkowych scen przedstawienia, w której odwiedzamy „fabrykę kalek" Peachuma, opatrzona jest tym niesamowitym efektem reżyserskiej kreacji, również dzięki wyjątkowo pomysłowej scenerii – obracających się kartonowych kół zębatych. Jednak gdy mija pierwsze oczarowanie wizją Mondtaga to szybko okazuje się, że praca pojawiających się od czasu do czasu zębatek nie została zaprzęgnięta w żadną teatralną machinę.

Fabuła traktującej o przestępczym charakterze kapitalizmu Opery skupia się na moralnym zestawieniu postaci bezwzględnego biznesmena Peachuma i charyzmatycznego mordercy Majchera, którego ten pierwszy postanawia uśmiercić po tym jak dowiaduje się o jego związku ze swoją córką Polly. I choć Mondtag wystawił ją bez zmian, to nie sposób uznać, że w pełni zawierzył on sile dramatu, a to przede wszystkim przez dosyć nieporadne umieszczenie w nim kontekstu wojny w Ukrainie, w formie wyjątkowo niewynikającej z linii tekstu. Otóż w następującej po „fabryce" scenie w pustej stajni, podczas fenomenalnie wykonywanej przez Grąziowską pieśni Jenny, narzeczona Pirata, świta Mackiego ubrana jest w nazistowskie mundury, a na tylnej ścianie rozwieszone zostają czerwone flagi z białymi literami „Z", do złudzenia przypominającymi swastyki. Faktem jest, że nagłe wprowadzenie tak poważnego akcentu w przeestetyzowanej operetce z początku robi niemałe wrażenie, zwłaszcza w dalszym toku akcji, kiedy na scenę zostają wprowadzeni nadzy performerzy, którym uczestnicy ślubnych godów podrzynają gardła. Ale choć wszystko to odgrywa się w wyważony i sugestywny sposób, to im dłużej ciało przyjemnej komedii wykrwawia się „realną krwią", tym coraz trudniej zrozumieć nam sens tego reżyserskiego zabiegu: bo dlaczego wojenne symbole zostają pokazane akurat w scenie zaślubin? Czy Macki jako przestępca zostaje zrównany z putinowskim systemem, a Polly z córką niewiele lepszego Zachodu? Zważywszy na dalszy przebieg dramatu te bardzo grubymi nićmi szyte porównanie szybko wyczerpałoby wszystkie dostępne włóczki, nawet kolorowe. Być może więc całkiem umyślnie, dzięki aintelektualnej i efektownej ekspozycji, chciano wywołać poczucie zagubienia u widza, który zwyczajnie nierozumie tej odsuwanej od siebie na codzień perspektywy i jej związków z jego małą rzeczywistością. Ale i to wrażenie szybko zaciera dalsza część spektaklu, bo na ochłonięcie i naturalnie idący za tym kołowrotek myśli twórcy dają nam stanowczo za dużo czasu, bo aż kolejne dwie z ponad trzech godzin przedstawienia, w których, poza mniej lub bardziej udanymi partiami wokalnymi i miejscami fenomenalną reżyserią światła Ady Bystrzyckiej, nie dzieje się nic szczególnie interesującego. A już z pewnością nie w porównaniu do dwóch wspomnianych scen.

Gdyby jeszcze sama „operowość" była udana, to może skusilibyśmy się na stawianie banalnych pytań o moralną postawę najedzonego i zadowolonego widza siedzącego w wygodnym miejscu w teatrze, z toczącą się w każdej minucie przedstawienia wojną za wschodnią granicą. Byłoby to zresztą całkiem słuszne oczekiwanie, bowiem Mondtag zadebiutował w prawdziwej operze w 2020 roku, a skomponowana do tekstu Brechta muzyka Kurta Weilla, wybrzmiewająca dzięki dziewięcioosobowemu zespołowi muzycznemu pod energiczną batutą Justyny Skoczek, oparła się próbie czasu. Ale kiedy najczęściej pojawiający się na scenie aktor nie został obdarzony przez matkę naturę najprzyjemniejszą barwą głosu, i to mimo widocznego talentu aktorskiego, ciężko wyobrazić sobie czyjekolwiek zadowolenie.

Michał Kowal
Dziennik Teatralny Kraków
6 kwietnia 2023

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia

La Phazz
Julieta Gascón i Jose Antonio Puchades
W "La Phazz" udało się twórcom z "La ...