Trzy kolory

"Szkice o Ofelii" - reż: Marcin Herich - Teatr A Part

"Szkice o Ofelii" zarysowane są w trzech - najbardziej symbolicznych w naszej kulturze - kolorach: bieli, czerwieni i czerni. Biała jest suknia dziewczyny, jej buty, a także wianek, odwieczny znak niewinności. Krwistoczerwone są usta Ofelii i rękawiczki. Czarną linią wyznaczony jest sceniczny pas całego przedstawienia, zamknięty prostokąt, tworzący mroczną przestrzeń szaleństwa i śmierci

Do przekroczenia tej granicy główna bohaterka (Monika Wachowicz) przygotowuje się niczym wytrawna sportsmenka. Popijając wodę i starannie rozciągając ciało, jakby mimochodem przedstawia moment samobójstwa Ofelii. Teraz – gdy przemawia słowami Gertrudy z „Hamleta” – zdaje się być beztroska i bardziej skupiona na samej gimnastyce, niż na wypowiadanym tekście. Jednak razem z wybrzmieniem ostatnich słów: „w zimny muł śmierci”, staje się już Ofelią, która z drżeniem przestępuje nad czarną krawędzią, zupełnie, jakby zanurzała się w lodowatej toni. 

Ciemne linie stanowią także granice między sceną a publicznością. W tej konfiguracji samotność Ofelii pogłębia się o kolejny wymiar. Widzowie są światem na zewnątrz, są przestrzenią normalnego życia. A jednocześnie ten gest scenograficzny sprawia, że w pewnym sensie stają się także częścią sztuki, niemymi świadkami i murem nie do przekroczenia. Bohaterka może tylko biegać w coraz większym popłochu od jednej krawędzi do drugiej. Lub – jak w końcowej scenie – czołgać się ze wszystkich sił do wyjścia, ale i tak niewidzialne ręce wciągną ją z powrotem. Spektakl Hericha pokazuje, jak cienka i jednocześnie nieprzepuszczalna może być granica między szaleństwem a normalnością.

Obłęd Ofelii nabiera w tym przedstawieniu ciemnych, niepokojących rysów. Szaleństwo dziewczyny nie ma nic wspólnego z bieganiem po łące i śpiewaniem bezsensownych piosenek, lecz jest przejmującym studium psychiki samotnej i odtrąconej kobiety. W ciekawy sposób reżyser podjął temat potrzeby akceptacji, usilnego wchodzenia w pewne formy. Na początku kobieta wkładała stopy w białe buty – chociaż jej ciało zdaje się z całych sił bronić przed tą czynnością. Potem w szale próbuje przypiąć sobie do głowy wianek - zupełnie, jakby ten gest był w stanie odczarować rzeczywistość, jakby mogła w ten sposób odzyskać straconą niewinność, i, tym samym, miłość ukochanego. Wszystko to jednak na marne. Wianek wczepiony w potargane włosy swoim kształtem przywodzi na myśl raczej cierniową koronę, niż atrybut grzecznej dziewczynki.

Chociaż „Szkice o Ofelii” jednoznacznie wskazują na „Hamleta” i wykorzystują jego fragmenty, to absolutnie nie stanowią realizacji dramatu Szekspira. Pierwowzór szekspirowskiej bohaterki staje się tutaj raczej impulsem do opowiedzenia odrębnej, całkowicie samodzielnej historii. Szczególnie istotną różnicą wydaje się być zlikwidowanie niedomówienia, co do więzi cielesnych między Ofelią a Hamletem. O ile w sztuce Szekspira nie mogliśmy mieć pewności, co do tego, czy młodzi faktycznie byli kochankami, o tyle w „Szkicach…” nie ma już miejsca na takie wątpliwości. Sztuka Marcina Hericha nie stroni od scen silnie epatujących erotyzmem o mrocznym i kontrowersyjnym obliczu. Czerwone rękawiczki na dłoniach aktorki nabierają tutaj całkowicie samodzielnego statusu, przeistaczając się w ręce mężczyzny śmiało błądzące po ciele kobiety. Biel i czerwień, niewinność i nagość ciała, odtrącenie i miłość, szaleństwo i śmierć przenikają się tutaj ze sobą, tworząc niepokojący kolaż.

Monodram niewątpliwie należy do wyjątkowo wymagających form scenicznych – aktor musi całkowicie zaabsorbować widza, skupić na sobie całą jego uwagę. A „Szkice o Ofelii” są sztuką do zagrania tym trudniejszą, że publiczności nie przyciąga się tu ani słowem, ani splotem fabuły. W spektaklu Hericha nacisk został położony przede wszystkim na muzykę i język ciała, głęboką ekspresję gestu. Dlatego też gra aktorska Moniki Wachowicz momentami może wydawać się przerysowana, intymna aż do granic, może nawet drażnić – ale na pewno nie pozostawi widza obojętnym. Szkic Ofelii w tym spektaklu zakreślony został ostrą, poszarpaną linią, jak wtedy, gdy – w skrajnych emocjach – ołówek niemal rozrywa papier i aż dziw bierze, że ten nie krwawi…

Magdalena Iwańska
Dziennik Teatralny Katowice
14 lutego 2011

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia