Tu się tańczy, tam leje się krew

„Skrzypek na dachu" - reż. Jan Szurmiej - Teatr im. Wandy Siemaszkowej w Rzeszowie

Bockowi, Steinowi i Harnickowi piszącym opowieść muzyczną o żyjących w Anatewce na Ukrainie Żydach, Ukraińcach i Rosjanach nawet nie mogło się przyśnić, że kiedyś może wybrzmieć tak okrutnie w kontekście realnym.

Ale „Skrzypek na dachu" Szurmieja jest w sumie pogodną opowieścią o przewrotności losu w poszukiwaniu szczęścia i bogactwa, których jedynym źródłem ostatecznie okazują się być słusznie tylko rodzina i tradycja. Jednak nie można oprzeć się wrażeniu, że nawet jeśli Szurmiej wprost tego nie akcentuje, jego przedstawienie jest też o dyskryminacji, wypędzeniu, uchodźstwie i krwawej przemocy.

Tego nie przykryją tańce i pieśni czy pełne wiary dysputy Tewjego z Panem Bogiem. Teraźniejsza wojna za wschodnią granicą, szczególnie okrutna wobec prostych ludzi, wstydliwa dla sytych demokracji, dodaje szczególnych znaczeń.

Na małej Anatewce, jak w soczewce, skupiają się niemoce, niechęci i podwójna moralność. Na przekór twórcom, którym przyświecała jedyna myśl napisania kasowego widowiska, „Skrzypek na dachu" stał się naszym zbiorowym wyrzutem sumienia. Część z nas wychodzi z teatru rozbawiona, ale niektórzy zdają się być czymś przejęci.

Przez dłuższy czas trwania spektaklu Szurmieja, w scenicznej Anatewce życie płynie na pozór spokojnie. Tewje pracowicie ciągnie swój wóz, rozwozi i sprzedaje mleko - czasem tylko uskarża się na swą dolę, dyskutując o tym z Panem Bogiem - ale ostatecznie, przyjmuje przeciwności losu.

Zmiana w odbiorze przedstawienia pojawia się wówczas, gdy ten poukładany świat Anatewki traci grunt. Kiedy w wyniku rosyjskich restrykcji, Żydzi muszą w gorączkowym pośpiechu opuścić domy, a przydomowy świerszcz „skrzypek na dachu" gra swój ostatni koncert.
To znak - w spektaklu pełnym szeregu sytuacji komicznych, podkreślanych muzyką Jerry'ego Bocka - że nastaje teraz czas grozy. Ta puenta, wrażliwie dookreśla w przedstawieniu Szurmieja świat przedstawiony i czyni go tragicznie rozpoznawalnym w odniesieniach współczesnych.

Szurmiej bezbłędnie komponuje warstwy przedstawienia, precyzyjnie opisuje sytuacje i odmierza rytm sekwencji. Tym sposobem powstaje spektakl żywiołowy i intelektualny, naturalistyczny i nadrealistyczny w swej poetyce. Żywy poprzez podskórne, ale uporczywie obecne odniesienia do współczesności.

Wymusza też Szurmiej zespołowość grania. Każda postać akcentuje swe rysy indywidualne, niektóre nawet wyraziście, jednak w sumie aktorzy podporządkowują się jednolitemu scenicznemu wyrazowi. To, że rozkład sił aktorskich tak jest wyrównany, skutkuje wielowymiarowością widowiska. Nikt nie wyraża tu racji nadrzędnych, każda postać przekonuje widzów do swoich racji. Sceny indywidualne spinają zbiorowe, dają widzom chwilę oddechu i jednocześnie szansę posmakowania wzruszeń, jakie stwarza indywidualna prezentacja aktorskiego kunsztu w poszczególnych sekwencjach.

Marek Kępiński przekonywująco wyposaża Tewjego w cechy ponadczasowe - pracowitość, uczciwość, oddanie rodzinie i środowisku, w którym Tewje cieszy się swoistą charyzmą. Kiedy Tewjemu, który całe życie zawierzył Bogu i tradycji, świat nagle wali się na głowę, mimo tak wielkiej tragedii, przekonuje nas na widowni, że nawet w takich okolicznościach, można zachować godność i być wiernym dotychczasowym prawom. Kępiński bezbłędnie porusza się po tych kwestiach, tak jak po scenie, naturalnie i swobodnie, a świetny baryton o rozległej skali, pozwala mu „zmieścić się" fenomenalnie nie tylko we wiodącej pieśni „Gdybym był bogaczem...", ale równie znakomicie w pozostałych.

Gołdę, żonę Tewjego, gra sugestywnie Mariola Łabno - Flaumenhaft. Dla Gołdy osobiste uroki życia są już przeszłością, żal po ich utracie okrasza radościami rodzinnymi. Z niewielkiej postaci Gołdy emanuje energia zdolna ożywić gasnący wulkan. To, jaki to spory ładunek aktorka wyraża każdym gestem i ruchem, kiedy przemierza scenę drobnymi kroczkami, pracowicie schylona, nad czymś zamyślona, ale na wszystko zwracająca baczną uwagę. A scena, w której Tewje dopytuje się uporczywie, czy żona go kocha, jest utkana z tylu misternych niedopowiedzeń i ironicznych czułości, że przerasta „sceny balkonowe" wielkiej klasyki.

W tych rolach oglądamy też Roberta Żurka i Małgorzatę Machowską. W kreacji Żurka, jest wiele zamyślenia nad światem, podporządkowanego ledwo dostrzegalnej rezygnacji. Jego Tewje, kocha żonę i córki, i chociaż jest silnym mężczyzną, słucha swoich kobiet. Gołda w interpretacji Machowskiej, ma w sobie wiele godności, to mądra strażniczka domowego ogniska, pełna ciepła i miłości matka i żona.

Najstarszą córkę Tewjego - Cejtł, władczo pilnującą małżeńskiego szczęścia w osobie młodego krawca, grają Aleksandra Matlingiewicz i Justyna Król, średnią Hudł - Paulina Sobiś i Małgorzata Pruchnik-Chołka - które obie obdarowują spektakl piękną sceną pożegnania z ojcem Tewje, najmłodszą pełną wdzięku i uroku Hawą, jest Joanna Baran-Marczydło.

Robert Chodur kunsztownie wyposaża rzeźnika Lejzera Wolfa w skrywany dramat osobisty i pogodzenie z losem, okraszane dosadnym humorem. Wspaniale kreuje postać Jente, swatki mało komu już potrzebnej - Anna Demczuk, jej postać zwraca uwagę, nawet w scenach zbiorowych. Podobnie jak żebraka Nachuma, milczącego symbolu Anatewki i jej tradycji, którego przejmująco, z cech cierpienia i zawierzenia losowi, tworzy mistrzowsko Wojciech Kwiatkowski.

Michał Chołka jest zabawnym, przezornym i zapobiegliwym krawcem Motiłem. Mateusz Marczydło, komicznie „górującym intelektualnie" nad otoczeniem nauczycielem Perczykiem. Fiedką, świetny ruchowo i tanecznie Daniel Stanko. Rabinem, który wie i to czego nie mówi święta księga - Sławomir Gaudyn. Mandełem, doszukującym się w świętej księdze tego, czego w niej nie ma i nie było - Paweł Gładyś. Księgarzem Abramem - Józef Hamkało. Roztańczoną charakterystyczną Cipojrą - Karolina Dańczyszyn. Zawadiaką Saszą - Adam Mężyk. Policjantem o podwójnym obliczu - Waldemar Czyszak. Popem uniwersalnie trzymającym z tymi, którzy są przy „korycie" - Piotr Napieraj. Świerszczem, „skrzypkiem na dachu" - Hanna Skupniewicz-Kret.

W ich tle są utalentowani tancerze i dziecięcy aktorzy, z dobrym skutkiem ogromnie zaangażowani w to, co robią na scenie.

Oprawa plastyczna Wojciecha Jankowiaka i Marty Hubki, sprowadza się w dużej mierze do modułowego rozwiązania aranżacji budynków w taki sposób, że ich fronty dwustronne mogą być łatwo odwracane między poszczególnymi scenami. To umożliwia nie tylko szybką zmianę dekoracji i nastroju sytuacyjnego, ale wzmacnia walory widowiska, poprzez zachowanie realistycznej konwencji, z jednoczesnym podkreśleniem wymiaru nadrealnego. Czego też dopełnia świetne i zróżnicowane w doborze konwencji aktorstwo oraz dobrze wykonane partie muzyczne i sama oprawa muzyczna, nad którymi pieczę ma Jarosław Babula.

Od samego początku przedstawienia jesteśmy czarowani nim, scena po scenie. Chętnie patrzymy na stojącego na dachu skrzypka, który za sprawą światła skierowanego tylko na niego, koncentruje naszą uwagę na sobie i swojej melodii.

Ale kiedy po kilku scenach wyśmienitych żartów i niecodziennego humoru orientujemy się, że rzecz jest o ludziach pozbawianych domów i wypędzanych z nich na niepewny los, zaczyna coś nas ściskać w okolicy serca i jest to niepokój o nas samych.

W tym wszystkim, co jest złem, tli się jednak płomyk nadziei - jest nim duch społeczności, która nie daje za wygraną. Uosabia to przydomowy świerszcz, tytułowy „skrzypek na dachu", który co dzień w tak widocznym miejscu naraża życie i śmiejąc się złemu losowi prosto w nos gra skocznie na swoich skrzypkach.

Andrzej Piątek
Dziennik Teatralny Rzeszów
13 kwietnia 2022
Portrety
Jan Szurmiej

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia

La Phazz
Julieta Gascón i Jose Antonio Puchades
W "La Phazz" udało się twórcom z "La ...