Twarda, osobna, niezależna

"Wanda" - reż. Maria Sadowska - Joanna Grabowiecka - Teatr Polski w Bielsku-Białej

Kiedy słyszymy stwierdzenie „kobieta w bieli", pierwsze skojarzenie to panna młoda. Stereotypowo myśląc, to kobieta w jednym z najszczęśliwszych dni w swoim życiu, otoczona kochającą rodziną. Dodatkowo ma u boku tego jedynego mężczyznę. Monodram „Wanda" w reż. Marii Sadowskiej i Joanny Grabowieckiej metaforycznie łamie ten stereotyp. Bohaterka, czyli Wanda Rutkiewicz miota się w białej, surowej, prawie pustej przestrzeni. Mimo niewątpliwych sukcesów we wspinaczce – jej życie było bardzo dramatyczne.

W foyer Małej Sceny Teatru Polskiego w Bielsku-Białej możemy obejrzeć wystawę zdjęć z opisami, poświęconą polskiej himalaistce. Czekając na spektakl, powoli wchodzimy w świat postaci. Po wejściu na widownię, zwracamy uwagę na śnieżnobiałą, ascetyczną scenografię. Po prawej stronie – spiczaste góry, a po lewej – duży sześcian, przykryty również białą płachtą. Scenografia jest taka, jakie są wysokie góry: mało jest tam kolorów. Na tle bieli ostro będą odcinać się barwy strojów tytułowej postaci: żółty kombinezon (znak rozpoznawczy Rutkiewicz) czy czerwona szata do „medytacji".

Na samym początku, podczas chwilowego wygaszenia świateł, biały materiał zostaje niemal bezszelestnie zsunięty. Po zapaleniu świateł widzimy nagą kobietę, skuloną w pozycji embrionalnej. Znajduje się ona w przezroczystym sześcianie, co sprawia wrażenie, jakby była zamrożona w bryle lodu. Wychodzi z niej jednak i opowiada swoją historię. Narracja nie jest linearna, ale łatwo możemy zorientować się w opowieści. Po wyjściu z bryły lodu, postać ubiera się: ze skrytek w podłodze, które dają blask, wyciąga kostiumy adekwatne do czasu narracji, w tym m.in. kombinezon wspinaczkowy i ubranie wizytowe. Wygląda to trochę jak swego rodzaju skarby, ukryte gdzieś w czeluściach lodowca.

Partie monologu przerywane są metaforycznymi wstawkami, które ukazują aspekt duchowości Wandy i wyrażają więcej niż słowa. Patrzymy wtedy na kobietę, która tańczy (zatopiona we wspomnieniach), medytuje czy rozpacza. Mimo twardego charakteru była introwertyczką i wiele rzeczy przeżywała w sobie. Taką postawę wymuszała też w pewien sposób sytuacja: Wanda była silną osobowością, mocną kobietą z charakterem i nie mogła dać się zgnieść światu, w którym prym wiedli mężczyźni. Fascynowało ją „niebo nabite gwiazdami" i można zaryzykować stwierdzenie, że sama była jedną z takich gwiazd – gwiazd himalaizmu. Po śmierci na Kanczendzondze świeci nadal jako jedna z tych najjaśniejszych.

Nawet, jeśli tytułowa Wanda będzie próbowała wyjść z tego surowego świata, chodząc po schodach między widzami czy wspinając się na balkon techniczny i zwisając po barierkach – zawsze do niego wróci. Góry przyciągają ją jak magnes. Nie może bez nich żyć, nawet kosztem utraty stabilizacji, rozpadu związku. Wanda jawi się jako kobieta silna i niezależna, której nikt nie ma prawa ograniczać i sprowadzać jej życia jedynie do roli przysłowiowej „kury domowej". Swoją pasję wspinania realizuje mimo wszelkich przeciwności, nie przeszkadza jej nawet kontuzja. Góry nie przekreślają przecież niczego, a ona chciała po prostu żyć pełnią życia: spełniać się nie tylko w górach, ale też w życiu osobistym.

Monodram w wykonaniu Anity Janci-Prokopowicz jest wyreżyserowany, wymyślony i zagrany perfekcyjnie. Piękny również wizualnie: wykorzystana jest cała przestrzeń sceny, obraz sceniczny dopełniony jest wizualizacjami Ilony Binarsch. Do tego gęsty, biały dym, który ściele się na „szczytach" do złudzenia przypomina chmury, które mają pod stopami himalaiści, stojąc na szczycie. Widzimy i czujemy tragizm kobiety, której całe życie było trochę jakby „za wszelką cenę". W jej przypadku miłość wykluczała pasję i na odwrót. Góry zabrały jej nie tylko ukochanego, ale też wielu przyjaciół, kolegów, znajomych. Tytułowa Wanda rzadko się uśmiecha. Przez większość czasu jest skupiona, w jej oczach widać determinację, a czasem zalśnią w nich łzy.

Widzimy je też przy owacjach na stojąco, które zrywają się niewymuszenie po tym krótkim, ale intensywnym seansie aktorskim.

 

Joanna Marcinkowska
Dziennik Teatralny Kraków
21 czerwca 2018

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia

La Phazz
Julieta Gascón i Jose Antonio Puchades
W "La Phazz" udało się twórcom z "La ...