Tyram, tyram i nic...

"Emigranci" - reż. Krzysztof Rościszewski - Teatr Mały w Manufakturze

Wystawienie "Emigrantów" Sławomira Mrożka to prawdziwe wyzwanie - naszpikowany aluzjami politycznymi tekst wymaga interpretacji, to natomiast zmusza inscenizatora do dokonania na tekście zabiegów, które w przypadku klasyki zawsze są karkołomne. W spektaklu Krzysztofa Rościszewskiego słyszymy okrojony tekst (wyrzucono głównie wypowiedzi osadzone w politycznym kontekście, które dziś nie mają racji bytu) i widzimy scenografię niezwykle wierną didaskaliom Mrożka.

Dramat jest trudny do inscenizacji przede wszystkim dlatego, że w tekście z punktu widzenia dzisiejszych filmów akcji i współczesnej dramaturgii kompletnie nic się nie dzieje. Nie ma zmian scenografii, wszystko rozgrywa się w zaniedbanym pomieszczeniu sutereny, a cała akcja przebiega wyłącznie w warstwie słownej, utwór jest bowiem kilkugodzinną rozmową dwójki współlokatorów. Sam tekst jest niezwykle aktualny - można nawet zaryzykować stwierdzenie, że w czasach, kiedy jedna piąta Polaków pracuje w Anglii i Irlandii  nabrał on nowego wymiaru. Słuchanie dialogu przebywającego na obczyźnie robotnika, który dla swojego współtowarzysza inteligenta zawsze będzie obcą mentalnie jednostką sprawia, że gdybyśmy nie znali autora tekstu, moglibyśmy posądzić o jego napisane któregoś z dramaturgów młodego pokolenia. Tekst dotyka bowiem czegoś, co można nazwać „doświadczeniem pokoleniowym” - masowej emigracji w celach zarobkowych, którą umożliwiono Polakom przez otwarcie granic po obaleniu poprzedniego systemu.

W inscenizacji Rościszewskiego widzimy scenografię autorstwa Honoraty Łukasik, która jest wiernym odtworzeniem didaskaliów napisanych przez Mrożka, co niewątpliwie jest dużym atutem - dwa łóżka, na których leżą mężczyźni, stół i dwa krzesła, odrapana, zagrzybiona ściana, na której znajduje się obrzydliwy zlew (pod nim stoi wiadro, żeby woda miała dokąd spływać…) i kawałek potłuczonego lustra dają nam przedsmak tego, z czym każdego dnia borykają się bohaterowie - mieszkańcy znajdującej się pod schodami sutereny. Jedynym scenograficznym „zgrzytem” jest jedno z krzeseł - nowoczesny, lśniący metalicznym połyskiem mebel był tematem wielu rozmów w przerwie spektaklu, ewidentnie nie pasował bowiem do stylistyki przedstawienia. Oczywiście można się w tym doszukać ukrytych znaczeń, bowiem na nowym krześle, na zasadzie kontrastu, siedział robotnik, jednak celowość takiego zabiegu podważają reakcje publiczności, ten element przeszkadza w pełnym zanurzeniu się w dopracowanym, wiarygodnie przedstawionym świecie emigrantów.

Nieco zaskakująco zbudowane zostały relacje między bohaterami - Mariusz Pilawski stworzył niezwykle przekonującą rolę prymitywnego (z pozoru) robotnika budowlanego, który każdy ciężko zarobiony grosz odkłada (ukrywa pieniądze, zaszywając je w brzuchu maskotki), by po powrocie do kraju zbudować wymarzony dom dla swojej żony i dzieci. Inteligenta w wykonaniu Marka Kasprzyka charakteryzuje zbyt mała doza rezerwy i dystansu - zarówno w stosunku do współlokatora, jak i do wypowiadanych słów. Trudno powiedzieć, jakie było założenie reżysera, faktem jest, że między bohaterami istnieje zbyt mały rozdźwięk. Wycięcie fragmentu o freudowskiej interpretacji pochłaniania (jedzenia jako zagarnianie otaczającego świata - znany przykład freudowskiego mechanizmu przeniesienia) sprawiło, że bohater będący reprezentantem bardziej wykształconej części społeczeństwa nie miał okazji „popisać się” swoją wiedzą. W języku dobrych dramatów znajdujemy odzwierciedlenie otaczającego świata oraz relacji w nim panujących - w tym przypadku wycięty został fragment, który mógłby pomóc w zbudowaniu wyrazistej opozycji między AA i XX. Trudno powiedzieć, czy zadecydowała o tym silna osobowość sceniczna Mariusza Pilawskiego, czy też zamysł reżysera - rozdźwięk między bohaterami jest zbyt mały, co nie pozwala należycie wybrzmieć wielu istotnym kwestiom.

Jednak inscenizację wystawianą w Teatrze Małym w Manufakturze warto zobaczyć, przede wszystkim ze względu na uderzającą aktualność tekstu oraz spójność poszczególnych elementów spektaklu. Przerażająco współcześnie brzmią słowa XX, który stwierdza: „tyram, tyram i nic z tego nie mam”. Czy ta prawda nie tyczy zarówno „korporacyjnych szczurów” zbyt zajętych zarabianiem, by mieć czas na wydawanie, jak i większości naszego społeczeństwa, które zarabia dużo poniżej średniej krajowej? Niestety to robotnik budowlany, nie inteligent, reprezentuje problemy charakterystyczne dla większości Polaków. Mimo zmiany ustroju, która miała miejsce ponad 20 lat temu, w mentalności ludzi niewiele się zmieniło. Smutne, ale prawdziwe.

Olga Ptak
Dziennik Teatralny Łódź
3 lutego 2010

Książka tygodnia

Twórcza zdrada w teatrze. Z problemów inscenizacji prozy literackiej
Wydawnictwo Naukowe UKSW
Katarzyna Gołos-Dąbrowska

Trailer tygodnia

Łabędzie
chor. Tobiasz Sebastian Berg
„Łabędzie", spektakl teatru tańca w c...