Tyski potencjał teatru

"Betlejem polskie" - reż. Teresa Wodzicka - Teatr Mały w Tychach

Są wartości nieprzemijające, kształtujące poczucie tożsamości człowieka. Wskazują należne mu miejsce w historii kraju, jak też pozycję, jaką zajmuje w pokoleniowej sztafecie. Przekazywanie wiedzy o polskiej przeszłości jest przede wszystkim powinnością domu rodzinnego oraz szkoły, które po właściwe wzorce mogą sięgać do sztuki - w tym także teatru.

Są takie przedstawienia, które mocno zapadają w pamięć. Należy do nich niewątpliwie tyska inscenizacja "Betlejem polskiego" Lucjana Rydla, wzbogacona twórczo piórem Piotra Józefa Adamczyka o znaczące dla naszego kraju wydarzenia wieku dwudziestego. Widowisko - przygotowane w 2013 roku pod opieką artystyczną Andrzeja Marii Marczewskiego, w reżyserii Teresy Wodzickiej i Moniki Szydłowieckiej - grane jest corocznie przed Bożym Narodzeniem na scenie Teatru Małego, ciesząc się żywiołowym odbiorem.

Tym bardziej zasłużonym, że "Betlejem polskie" zbyt często na rodzimych scenach nie gości. Wynika to po części z naszego oderwania się od korzeni, o których zdecydowanie bardziej pamiętało się w czasach wynaradawiających praktyk zaborców czy komunistycznego zniewolenia, niż teraz, przy stałej otwartości na kuszące oferty rynku kulturalno-rozrywkowego, nieprzerwanym strumieniem płynące do nas z sytego Zachodu. Nie ma w tym oczywiście nic nagannego, o ile przy tym nie zapomina się o własnym stanie posiadania.

Lucjan Rydel już w tytule "Betlejem polskiego" odwołuje się do właściwej dla naszego kraju specyfiki obchodów świąt Bożego Narodzenia. Autor jednocześnie wskazuje na ludowy rodowód mniej lub bardziej znanych kolęd, które wprowadza do swojej sztuki. Wyraziście, choć z konieczności w "plakatowym" skrócie, stara się też przybliżyć widzowi najboleśniejsze uwarunkowania ówczesnej sytuacji geopolitycznej kraju nad Wisłą, którego w momencie prapremiery utworu (1904) nie było na mapach Europy.

Dziewiętnaste i dwudzieste stulecie były dla Polski dojmująco bolesne. Siłą narzucane prawa zaborców, stosowane wbrew najżywotniejszym interesom i dążeniom każdej, normalnie rozwijającej się społeczności, musiały spotkać się z mniej lub bardziej otwartym sprzeciwem, albo i buntem. Stąd obok przypomnienia dawnych polskich triumfów w osobach składających pokłon leżącemu w żłóbku małemu Jezusowi Trzech Królów (Kazimierz Wielki, Władysław Jagiełło, Jan III Sobieski), pojawią się również anonimowe postacie: Powstańca Listopadowego i Styczniowego.

Wiek dwudziesty reprezentowany był - jakże wymowny znak czasu! - przez Walczące Dzieci: Lwowskie Orlę, katowickiego Harcerza, małoletniego Powstańca Warszawskiego. Poza herbami rodzinnych miast nowo narodzonemu Jezusowi składali dar najcenniejszy z możliwych: swoje nastoletnie życie oddane w obronie ojczyzny. W bohaterskiej walce z przeważającymi siłami wroga.

Polska krew broczyła nie tylko obce, ale też, niestety, nasze bratnie ręce. Obok tych najmłodszych przed maleńkim Jezusem pojawiło się także Dziewięciu Górników poległych w akcji pacyfikacyjnej Kopalni Wujek, a przy nich również Matka Górników - "śląska Niobe", symbolizująca cierpienie rodzin wszystkich pomordowanych 16 grudnia 1981 roku, jak również pozostałych ofiar stanu wojennego. Przejmująco zabrzmiała kolęda: "Nie było miejsca dla Ciebie/ w Betlejem w żadnej gospodzie/ i narodziłeś się, Jezu,/ w stajni, w ubóstwie i chłodzie".

Wśród śpiewających pasterzy, powstańców czy górników z Wujka pojawił się bestialsko zamordowany kapelan "Solidarności". Błogosławiony Ksiądz Jerzy Popiełuszko, męczennik wyniesiony na ołtarze. Przypomniany na scenie kilkoma krzepiącymi wypowiedziami, których treść tak niedorzecznie umyka naszej uwadze, nazbyt pochłoniętej problemami dnia codziennego.

Świadkowie najnowszej historii stają przed nami niby wyrzut sumienia tragicznych dziejowych powikłań, trafnie nazwanych hańbą domową, jako że powojenne polityczne zbrodnie - bez względu na faktyczny ośrodek inspiracji - wykonane zostały przez gorliwych funkcjonariuszy rodzimych formacji "utrzymywania porządku". O ile Rydlowi wskazanie "ciemnej strony mocy" unicestwiającej nasz kraj, rozkładało się po równi na wschód i zachód od dawnych granic Rzeczypospolitej, o tyle współczesna adaptacja "Betlejem polskiego" wskazuje realne zagrożenie dla polskiej racji stanu z pominięciem sojusznika z Unii Europejskiej. Biblijny Herod, w koronie przypominającej carski kołpak, został upozowany na całkowicie pozbawionego skrupułów wschodniego satrapę, dyktującego warunki z pozycji siły.

Trudno nie przywołać jeszcze jednej osoby, bez której obraz Polski, Europy i świata dwóch końcowych dekad dwudziestego wieku byłby diametralnie inny. Postać Św. Jana Pawła II wyobrażona na tyskiej scenie piórem Adamczyka, grana jest przez odtwórcę bliźniaczo podobnego do Papieża Polaka z czasów jego pierwszej pielgrzymki do ojczyzny. Nasz Ojciec Święty staje przed oczami widzów jak żywy i przypomina słynne słowa, wypowiedziane 2 czerwca 1979 roku na placu Zwycięstwa (dziś marsz. Józefa Piłsudskiego) w Warszawie: "Wołam, ja, syn polskiej ziemi, a zarazem ja, Jan Paweł II, papież. Wołam z całej głębi tego Tysiąclecia, wołam w przeddzień Święta Zesłania, wołam wraz z wami wszystkimi: Niech zstąpi Duch Twój! Niech zstąpi Duch Twój i odnowi oblicze ziemi. Tej ziemi!".

Wykonawca roli papieża jest doskonale wiarygodny nie tylko przez fizyczne podobieństwo, ale i przez własną pozycję człowieka o wszechstronnych zainteresowaniach, którego współreżyserka widowiska Teresa Wodzicka znalazła za uniwersytecką katedrą. Nazywa się Henryk Goik, z wykształcenia jest prawnikiem, z zawodu wykładowcą akademickim, profesorem Uniwersytetu Śląskiego i innych uczelni, byłym ambasadorem RP w Laosie, z zamiłowania pisarzem, poetą, autorem wystaw fotograficznych, i - bezdyskusyjnie - aktorem. Na propozycję uosobienia postaci Jana Pawła II zareagował spontanicznie: "Ale czy jestem godzien?" - na jego więc ręce wypada złożyć podziękowanie za twórcze zaangażowanie wszystkich wykonawców "Betlejem polskiego", zarówno profesjonalnych aktorów z niebagatelnym dorobkiem, jak i tych stawiających pierwsze kroki na scenie, w dużej części dzieci.

Nadrzędnym dobrem tej inscenizacji jest twórcza mobilizacja tyszan, owocująca zespołowym działaniem. "Betlejem polskie" Teatru Małego jest ich wspólnym dziełem we własnym teatrze, w którym czują się jak u siebie w domu, kibicując swoim koleżankom, kolegom, a zapewne także braciom i siostrom. Doprawdy niewiele jest chyba scen w Polsce, które mogą sobie pozwolić na pełną mobilizację 130 wykonawców, zaangażowanych w równie ekscytujące widowisko - perfekcyjnie zagrane, odśpiewane i odtańczone.

Chwała wszystkim solistom i zespołom, ujawniającym kreacyjny potencjał miasta: Chórowi "Cantate Deo" z parafii pw. Krzyża Świętego w Czułowie pod dyrekcją Michała Brożka (szczególnie wzruszająco wyglądały tu śpiewające aniołki w okularach), jak również Zespołom Pieśni i Tańca "Karolinka" (najmłodsze tancerki w kierpcach i strojach ludowych) oraz "Tyszanie" Marii Ławniczek z MDK 1 (ze wspaniałymi tanecznymi korowodami kontuszowej młodzieży). Wykonali kawał dobrej roboty, której prawdziwy Ślązak nigdy się nie bał, ani od niej nie stronił. Efekt artystyczny widowiska, jest tym bardziej godny podziwu, że każdy znał swoje miejsce na scenie i żaden z trybików tego skomplikowanego organizmu złożonego z tylu ludzkich indywidualności, ani na moment się nie zaciął.

Zapraszając do obejrzenia "Betlejem polskiego" dyrektor Andrzej Maria Marczewski wspomniał, że jest to spektakl, którym teatr się modli. Skoro modlitwy artystów zostały wysłuchane, to teraz najwyższa pora na pojednanie polityków - w widowisku reprezentowanych przez Wojciecha Korfantego i Marszałka Józefa Piłsudskiego - którzy mimo światopoglądowych różnic, po kilkukrotnym wstawiennictwie Matki Boskiej, uścisnęli sobie ręce na zgodę. Teatr jest właśnie takim magicznym miejscem, gdzie możliwe są jeszcze cuda.

Janusz R. Kowalczyk
Twoje Tychy
6 stycznia 2016

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia