U Sewruka od Testosteronu aż wrze!

"Testosteron" - reż. Bogusław Semotiuk - Teatr im. Sewruka w Elblągu

Testo... co...? Testosteron! Premiera spektaklu na podstawie scenariusza Andrzeja Saramonowicza, w reżyserii Bogusława Semotiuka, miała miejsce w minioną sobotę (11 grudnia) na małej scenie Teatru im. A. Sewruka. Sądząc po głośnych i nie powstrzymywanych salwach śmiechu, sztuka przypadła najwyraźniej widzom do gustu. A wszystko to za sprawą mnóstwa akcentów humorystycznych przede wszystkim nie przebranego słownictwa, wartkiej akcji i świetnej grze elbląskich aktorów

Chcąc nie chcąc, wybierając się na ten spektakl, zostaje się już "od drzwi" wciągniętym w scenerię wesela (jak się później okazuje), które nie dochodzi do skutku. Widzowie (goście weselni) są powitani według staropolskiej tradycji chlebem, a przy sali weselnej gra muzyka. Scena rzeczywiście prawie niczym nie odbiega od tradycyjnej uczty: jest elegancko zastawiony stół, wytrawne dania (choć i dało się zauważyć paluszki) i oczywiście wódka, bez której zabawa nie byłaby tak udana. Obok, stoją instrumenty muzyczne: perkusja, keyboard, gitary, mikrofony i wzmacniacze. Jedynie czego, a raczej kogo brakuje, to panny młodej, która dała nogę sprzed ołtarza, ogłaszając, że kocha innego.

Jest za to siedmiu sfrustrowanych facetów. A czego można się spodziewać, jak się zbierze w jednym miejscu tak potężna dawka testosteronu? Ano tylko jednego: kłótni, bójki, toastów, przeplatanych wielką męską solidarnością. Bez gorzałki o niewątpliwie ważnych sprawach nie ma przecież możliwości rozmowy, choć trudno to było nazwać rozmową. Od wejścia "leciały" inwektywy typu "A co to ku...a ma być?!" Panowie w ten sposób rozpoczynają zażartą dyskusję i próbują wyjaśnić, co się właściwie stało podczas niefortunnego ślubu. Przede wszystkim próbują dociec, kim właściwie jest kobieta i co w zasadzie stoi za jej tak skomplikowaną naturą. Rozprawy naukowe mieszają się z podejściem czysto samczym, co prowadzi do odkrywczych wniosków i podniesienia prawdziwości tych wynurzeń w grupie panów wykształciuchów (dwóch z nich to ornitolodzy). Za przykład służą najczęściej małpy i ptaszki: "A myślicie ze jak paw popi...la z tym ogonem to mu wygodnie"? - to jedna z licznych mądrości wywołująca śmiech na widowni.

Dodatkowo argumentów dostarcza statystyka i gazety, po czym cała siódemka dochodzi do wniosku, że bycie mężczyzną to trudne zadanie, a kobiety są wredne. Okazuje się, że testosteron to hormon podstępny; gwarantując powodzenie u płci przeciwnej, jednocześnie czyni z mężczyzn bezwolne ofiary, gotowe skoczyć sobie do gardła z byle powodu. Z każdą jednak minutą dowiadujemy się, że mężczyźni połączeni przez tak dziwaczne okoliczności mają ze sobą więcej wspólnego niż tylko żal i niechęć do kobiet, choć ta ostatnia daje się mocno odczuć w serwowanych epitetach: "Dupy i suki" to jedynie te nadające się do przytoczenia.

Nie ukrywam, że i mnie przedstawicielkę płci przeciwnej poruszyła teoria o tym, "Po co nam piłka nożna?", oraz monolog pijanego ojca pana młodego: "Niezłe suki nie? Zmusiły nas do wymyślenia piłki nożnej, a jak człowiek chce obejrzeć Ligę Mistrzów to przełączają na "Złotopolskich". Takich akcentów jest tu znacznie więcej.

Jest śmiesznie. Nie ma siły, żeby nie było. A przy okazji jakoś tak prawdziwie i do myślenia, choć nie powiem, że w pewnych momentach czuje się niesmak (przynajmniej to moje odczucie).

Niewątpliwie wielką zaletą sztuki jest to, że trzyma się blisko życia i wobec tego nie ma w niej ani cienia wydumania. "Jacież pier..olę, ale masakra" - to wypowiedź jednego z bohaterów sztuki, która ze sceny pada wielokrotnie, podkreślając pokrętną formułę wydarzeń następujących po sobie dość nieoczekiwanie i w krótkich odstępach czasowych. Zresztą jak już wspomniałam wcześniej, nie jest to jedyna niecenzuralna wypowiedź. Ku zaskoczeniu widzów, męski team jest również zdolny do bardziej lirycznych wyznań, którym dają upust w piosence Czerwonych Gitar " Niebo z moich stron". Aktorzy zgrabnie i całkiem nienagannie poradzili sobie z grą na instrumentach kapeli weselnej, mającej zabawiać weselników, a której też zabrakło.

Największą uwagę jednak przykuwa najbardziej męski z uczestników przyjęcia - Stavros z pochodzenia Grek (ojciec pana młodego). Wszechwładny testosteron każe mu zostawiać w każdym mieście "pamiątkę": kolejnych synów. Dwaj z nich wiedzą o swoim istnieniu (Kornel - pan młody i Janis - świadek pana młodego), o istnieniu trzeciego widzowie dowiadują się w toku akcji. Ku zdumieniu Stavrosa, okazuje się nim Tytus - kelner obsługujący to wesele, "lowelas" i mistrz w "wyrywaniu dup". Mimo powodzenia u płci przeciwnej Stavros - ojciec obecnych na weselu trzech dorosłych mężczyzn, jest żałosny w swoich wyznaniach; synowie nie darzą go szacunkiem i za wszelką cenę starają się żyć inaczej niż tatuś. - Tatuś, jak trudno być mężczyzną - skarży się przejmująco syn. No nie jest prosto, skoro całe urządzenie świata pokrętnie wymyśliły baby - odpowiada mu ojciec.

Morał z tej znakomitej komedii hormonalnej jest jeden i chyba najlepiej będzie jak zacytuję tu samego autora sztuki Andrzeja Saramonowicza: "Męską seksualność można porównać do MTV, której nie sposób wyłączyć. Pierwszy, drugi, trzeci teledysk wydaje się kolorowy i miły, ale po kilkunastu godzinach zrobiłoby się dosłownie wszystko, by tylko móc zająć się czymkolwiek innym: obserwowaniem gwiazd, filozofowaniem, snem. Tak samo jest z mężczyzną: pomimo największych wysiłków utrzymania stanu delikatnej równowagi między żywiołami ciała i ducha, wystarczy jedna atrakcyjna kobieta, by ów spokój zburzyć. Tego męczącego mechanizmu własnego libido nie da się wyłączyć".

I ot, cała prawda o mężczyznach. Korzystając jeszcze z naukowych przesłanek przedstawionych w spektaklu, wychodzi na to, że inne niż homo sapiens ssaki mają zdecydowanie łatwiej, szczególnie delfiny i żubry!

Agnieszka Światkowska
info.elblag.pl
15 grudnia 2010

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia