Udany debiut Cezarego Ibera

"Blanche i Marie" - reż. Cezary Iber - Teatr Polski we Wrocławiu

"Ja nie jestem tu po to, żeby prowadzić dyskusję z kobietą, która wymordowała pół Japonii"- mówi z ironią Zygmunt Freud (Michał Opaliński) do Marii Skłodowskiej-Curie (Marta Zięba)

Noblistka zapewne nie przypuszczała, że jej badania z fizyki i chemii przyczynią się kiedyś do powstania bomby atomowej. Tego samego faceta, który twierdził, że kultura jest źródłem cierpień, a ludzie wierzą w Boga z powodu strachu przed śmiercią, w "Blanche i Marie" raczej nie da się lubić. Jest seksistą, asystentem profesora neurologii Jeana-Michaela Charcota (Wiesław Cichy), który w XIX wieku w paryskim szpitalu Salpetriere organizował pokazy teatralne napadów histerii z kobietami w roli głównej.

Freud wydaje się być tu bardziej domorosłym specjalistą od ars amandi niż ojcem psychoanalizy. A Eros dla niego nierozerwalnie łączy się z Tanatosem.

Ten mitologiczny wątek związku miłości ze śmiercią towarzyszy zresztą wszystkim relacjom bohaterów sztuki "Blanche i Marie". Spektakl reklamowany jest przez Teatr Polski jako historia uczucia Marii i Blanche Wittman (Anna Ilczuk), nazywanej "królową histeryczek", gwiazdy organizowanych przez Charcota pokazów histerii. W rzeczywistości jednak przedstawienie Cezarego Ibera, oparte na powieści Pera Olova Enquista "Opowieść o Blanche i Marie" i dramacie "Blanche i Marie" tego samego autora, opowiada o nieudanej pogoni za miłością, która według bohaterów wszystko zwycięży (powtarzają, że "amor omnia vincit"). Pogonią, dla której tylko kolejnymi przykładami są relacje między nimi.

Przykłady te Cezary Iber umieszcza w ascetycznej scenografii. Dzięki temu widz ma wrażenie, że rzecz może dziać się w każdym miejscu i czasie. Potęguje je jeszcze beznamiętny, przypominający recytację ton, jakiego używają Freud, Charcot, Blanche i Marie, mówiąc o swojej przeszłości i przyszłości i stając się tym samym kimś w rodzaju narratorów własnego życia.

Blanche szarpie się w spazmach, kocha się w profesorze i chce pokazać Marii istotę miłości. Marie opowiada o śmierci swojego męża Pierre\'a, romansie z żonatym fizykiem Paulem Langevinem i dyskutuje z Freudem o kobiecości. Dyskusja ta nie ma sensu, bo postrzega on kobiety wyłącznie przez pryzmat seksualności. Nie bez kozery i Blanche, i Marie piszą kredą na ścianach: "Nic takiego by się nie stało, gdybym była mężczyzną". Kiedy jednak szamocą się w miłosnym uścisku, ubrane w męską bieliznę, wydaje się, że płeć nie istnieje, a liczą się jedynie relacje między ludźmi.

"Blanche i Marie" to udany, ale trochę przegadany debiut Cezarego Ibera. Świetny, gorzki, momentami zabawny tekst Enquista, bardzo dobre aktorstwo (z wartym zapamiętania epizodem Haliny Rasiakówny w roli zmysłowej prostytutki Jane Avril) bronią się same. Niektóre sceny - jak ta, w której pozujący na maga Charcot poddaje Blanche hipnozie - są rewelacyjne. Jednak, jeśli widz przed pójściem do teatru nie zapozna się choć pobieżnie z biografiami bohaterów sztuki, może mieć problem z wychwyceniem wszystkich niuansów pojawiających się w spektaklu.

Marta Wróbel
POLSKA Gazeta Wrocławska
9 grudnia 2011

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia

La Phazz
Julieta Gascón i Jose Antonio Puchades
W "La Phazz" udało się twórcom z "La ...