Umierając, Oskar nauczył się żyć

"Oskar i Pani Róża" - reż: Marek Pasieczny - Teatr Nowy w Zabrzu

Jak sobie poradzić ze śmiercią dziecka? Jak wytłumaczyć dziecku, że umiera? Takie pytania padają w premierowym spektaklu Teatru Nowego w Zabrzu "Oskar i pani Róża".

Tytułowy Oskar ma dziesięć lat i umiera na białaczkę. W szpitalu odwiedza go pani Róża, zwana przez niego ciocią, i staje się przewodnikiem po niezrozumiałym dla chłopca świecie dorosłych. To od niej Oskar dowiaduje się, że rodzice zostawili go w szpitalu, ponieważ nie mogą pogodzić się z jego losem, a nie dlatego, że go nie kochali. To Róża opowiada o Bogu i namawia chłopca na pisanie codziennych listów do Niego. Co najważniejsze, Róża znajduje sposób, aby w krótkim czasie, jaki chłopcu pozostał, mógł on przeżyć wszystko to, co jest dane większości ludzi. Każdy dzień chłopiec traktuje, jakby przeżył dziesięć lat, otrzymując przyspieszony kurs życia - od dojrzewania po starość i śmierć. Stopniowo Oskar godzi się z nadchodzącym kresem.

Marek Pasieczny, odpowiedzialny za adaptację, reżyserię i opracowanie muzyczne zabrzańskiego spektaklu, przygotował inscenizację "Oskara i pani Róży" głównie z myślą o młodym widzu. Spektakl zbudowany jest za pomocą prostych, łatwych do odczytania środków wyrazu. Publiczność siedzi po dwóch stronach sceny. Pośrodku scenograf Janusz Pokrywka kilkoma elementami zbudował przestrzeń szpitalnego pokoju. Łóżko, nocna szafka, kilka niezbędnych rekwizytów - to wszystko. Zmiany przestrzenne i upływ czasu wyznaczają trzy kolorowe, proste konstrukcje, symbolizujące przejścia. Jedna z nich, umieszczona już na widowni teatru, to przejście ostateczne na tamten świat. To w nim znika odchodzący Oskar. Prostota i metafora wymieszane są więc w dobrych proporcjach i są zrozumiałe nawet dla debiutującego widza.

Gorzej jest za to z aktorstwem. O ile postać Oskara (Robert Lubawy) budowana jest oszczędnie, z odpowiednią dawką dziecięcej naiwności, ale bez popadania w infantylizm, o tyle pani Róża (Renata Spinek) budzi spore zastrzeżenia. Już samo pojawienie się bohaterki rozczarowuje. Razi przede wszystkim sztuczna teatralność postaci. Zwykłe wejście na scenę rozegrane jest środkami aktorskimi nieprzystającymi do tej opowieści. Aktorka zastyga w wystudiowanych, patetycznych pozach, grubą kreską rysuje najzwyczajniejsze gesty. 

Największym zgrzytem jest jednak choreograficzna etiuda pani Róży, jaką zafundowała w momencie śmierci Oskara. Potworna nadekspresja i bezsensowne szamotanie się burzą nastrój tej kameralnej sceny. Takie rozwiązania z pewnością przemówią do młodego, niedoświadczonego widza, jednak dorosłych mogą tylko zniechęcić.

Śląskie teatry powoli zaczynają rozumieć, że nie są jedynie instytucjami, w których produkuje się przedstawienia. Coraz częściej uzupełniają swoją działalność o szeroko rozumianą edukację teatralną. Tak też jest przy okazji "Oskara i pani Róży". Spektaklowi towarzyszą przeznaczone dla młodzieży warsztaty "Co to znaczy pomagać?". Prowadzone przez psychologa i pedagoga, mają być próbą rozmowy na temat niesienia pomocy, podnoszenia jej jakości i roli wolontariuszy w dzisiejszym świecie. Wstęp na warsztaty jest bezpłatny.

Anna Wróblowska
Gazeta Wyborcza Katowice
8 czerwca 2009

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia

La Phazz
Julieta Gascón i Jose Antonio Puchades
W "La Phazz" udało się twórcom z "La ...