Umieranie nie jest końcem a równoległym do życia procesem
"W blasku tańczących owadów" - Finisaż wystawy Zuzanny Piekoszewskiej - Galeria Łęctwo w PoznaniuW sobotę (10.06) w poznańskiej galerii Łęctwo odbył się finisaż trwającej od 12.05 solowej wystawy Zuzanny Piekoszewskiej W blasku tańczących owadów.
Zuzanna Piekoszewska jest intermedialną artystką związaną z Poznaniem. Tworzy instalacje, kolaże oraz obrazy, których przewodnim motywem jest ścisła i wielopoziomowa relacja życia i śmierci. Artystka dokonuje rekontekstualizacji przedmiotów, które w porządku symbolicznym rozgraniczającym na wartościowe i bez wartości, martwe i żywe – gdzie wartościowe i żywe winny wykazywać się funkcjonalnością czy funkcjami życiowymi – identyfikowane są jako śmieci; niezdatne do użytku i obumarłe elementy. Wyrwanie tych przedmiotów z rzeczywistości opierającej się na takiej klasyfikacji i wtłoczenie w nowe środowisko – w tym przypadku galeryjne – przepuszczenie ich przez filtry nowej znaczeniowości i poddanie je twórczej ingerencji po pierwsze uwalnia żywotność "martwego" a po drugie przypomina o tym, że wszystko, co żywe żyje, by umrzeć. Prace Zuzanny Piekoszewskiej rzucają jednak nowe światło na kwestie powszechnie pojmowanej "martwości": być może w przedmiotach nieożywionych krąży niepojmowalny przez nas rodzaj energii, która cyrkuluje w nich niezależnie od nas, której jednak możemy doświadczać, nadając im funkcje – zauważając witalność "martwego".
Podczas wystawy W blasku tańczących owadów miałam okazję skonfrontować się z wieloma różnymi formami i efektami tejże energetycznej transfuzji. Były tam obrazy powstałe na znalezionych materiałach lub zakrywające wcześniejszy malunek, rozmaite mniej czy bardziej złożone konstrukcje, kolaże oprószone płatkami wyschniętych kwiatów trudno określić, jakich po prostu wyschniętych kwiatów być może tych samych, których pełne kiści widzimy w przycmentarnych kubłach na śmieci. Elementem wspólnym wszystkich tych prac jest wyciągnięcie na powierzchnie wszelkich elementów niosących znamię defektu. To, co w rzeczywistości poza galerią uznawane jest za obniżające jakość i wartość, degradowane i marginalizowane tu staje się bohaterem – zostaje intencjonalnie wyeksponowane. Widzimy klej, taśmę, gałgany, sprute materiały, a nawet rewers płótna, który, choć niedoceniany i zwyczajowo przytulony do ściany, jest częścią obrazu i potrafi snuć własną opowieść.
Spośród wszystkich prac jedna szczególnie przykuła moją uwagę. Galeria Łęctwo składa się właściwie z trzech segmentów: od frontu wchodzimy do pierwszego z nich, następnie galeria rozwarstwia się; na lewo schodki prowadzą do osobnej sali w przyziemiu, z kolei na prawo wspinamy się po stromych, drewnianych schodach na antresolę. Dolny segment galerii zajęła wyjątkowa w moim odczuciu instalacja, która sprzęgając swój sensoryczny charakter z czynnikiem zewnętrznym, jakim jest specyficzny dla murów starej kamienicy chłód, przeobraziła się w istny portal przenoszący nas do tego alternatywnego uniwersum "żywych trupów". Instalacja składała się z rozsypanego na pół sali owsa, rzeźby oraz efektów audiowizualnych takich jak ciepłe światło przebijające się przez żółtą kalkę i rozpływające w półmroku czy dźwięk szumiącego pod stopą ziarna. Praca była interaktywna, wszyscy przybysze z przyjemnością korzystali z możliwości wejścia na rozsypany owies i odciśnięcia swojego śladu, swojej obecności. To, co uważam za szczególnie wyjątkowe w przypadku tej pracy i w kontekście jej teoretycznego opracowania to właśnie niestałość, nietrwałość zaznaczonego "tu byłem/byłam" – pozostawiony w ziarnie odcisk jest nieuchronnie skazany na zatarcie. W ten moment możemy wpisać świadomość swojej obecności i jej przemijalności.
Na poziomie osobistym przede wszystkim uwodzący był dla mnie zapach tej konstrukcji. Orzeźwiający, ziemisty zapach zboża uruchamiał we mnie odległe wspomnienia beztroskich wakacji z dziecięcych lat – czasów, których naturalnym, stałym elementem było nadawanie funkcji przedmiotom uznanym w świecie dorosłych za niefunkcjonalne śmieci. Patyk stawał się mieczem świetlnym, a stara puszka telefonem, energia i witalność nie zwalniały obrotów. Jak wybrzmiewa w tekście kuratorskim Przemka Sowińskiego, prace Zuzy opowiadają o tym, że umieranie nie jest końcem a równoległym do życia procesem, energia nigdy się nie marnuje; pozostaje w obiegu, zasilając wszechświaty przedmiotów zarówno ożywionych, jak i nieożywionych.
Wystawy takie jak ta, która wynikła ze współpracy przestrzeni Łęctwa i pracy Zuzy Piekoszewskiej pomagają odnaleźć nam swoje być może zagubione w pędzie współczesności i natłoku katastroficznych obrazów miejsce. Uświadamia nam naszą przynależność. Jesteśmy częścią złożonego cyklu, którego nie wieńczy śmierć.