Urodzinowe prezenty

"Ubu Rex" - reż. Janusz Wiśniewski - Opera Bałtycka w Gdańsku - 2013-09-27

Co można ofiarować uznanemu kompozytorowi na urodziny? Krzysztofowi Pendereckiemu, który 23 listopada kończy osiemdziesiąt lat, rada miasta podarowała honorowe obywatelstwo Krakowa.

Z inicjatywy Bogdana Toszy, dyrektora naczelnego Filharmonii Krakowskiej, na Plantach, tuż obok "fortepianowej" fontanny projektu Marii Jaremianki zasadzony został dąb "Pender" (tak przyjaciele nazywają Jubilata), który - mam nadzieję - przez setki lat przypominać będzie kompozytora i jego dendrologiczne pasje, równie silne jak te muzyczne. W samym gmachu filharmonii 28 września otwarto dwie wystawy. Pierwsza prezentowała rysunki Anny Sochy Van Matre, absolwentki warszawskiej Akademii Sztuk Pięknych, Polki osiadłej w Stanach Zjednoczonych. W 1999 roku stworzyła ona dwa cykle, każdy składający się z siedmiu rysunków, zainspirowane Koncertem skrzypcowym "Metamorfozy" Krzysztofa Pendereckiego. Artystka podarowała te prace Filharmonii Krakowskiej i można tam podziwiać pełne ekspresji, kłębiące się na wielkich kartonach żywioły. Druga wystawa przygotowana przez MOCAK (czynna w filharmonicznej Złotej Sali do lutego) przedstawia cykl fotografii z roku 1976 realizujących scenariusz Mariana Eilego, twórcy i pierwszego redaktora naczelnego "Przekroju", opowiadający o wyimaginowanej rewizycie Salvadora Dali u państwa Pendereckich, którzy rzeczywiście odwiedzili malarza w czasie swego pobytu w Hiszpanii.

Oczywiście w filharmonii nie zabrakło także muzyki Krzysztofa Pendereckiego, bo muzyka to chyba najlepszy prezent dla kompozytora. Na inaugurację sezonu zabrzmiało "Polskie Requiem" w wyśmienitej interpretacji Michała Dworzyńskiego, nowego szefa artystycznego czołowej krakowskiej instytucji muzycznej, który poprowadził potężne dzieło z filharmonicznymi zespołami oraz kwartetem solistów: Iwoną Hossą, Agnieszką Rehlis, Rafałem Bartmińskim i Romualdem Tesarowiczem. Polskie Requiem zajmuje w twórczości Krzysztofa Pendereckiego miejsce szczególne. To muzyka bardzo

osobista, poszczególne części dzieła pisane były przez ostatnie ćwierć wieku w momentach szczególnie znaczących dla naszej historii, od odsłonięcia pomnika ofiar Grudnia 1970 po śmierć Jana Pawła II. Michał Dworzyński w swej interpretacji Polskiego Requiem skupił się na muzycznej zawartości dzieła, podkreślając jego konstrukcję i wynikające z niej napięcia dramatyczne. Pod jego batutą "Polskie Requiem" było zwarte, pełne ekspresji, poruszające. Więź, jaką nawiązał z muzykami na estradzie, bardzo dobrze rokuje na przyszłość. Dodać trzeba, że to nie jedyna prezentacja muzyki Krzysztofa Pendereckiego na filharmonicznej estradzie. W okresie od września do końca bieżącego roku przygotowano pięć koncertów kameralnych i symfonicznych pod najlepszymi polskimi batutami.

Nieco inaczej muzyczny prezent dla Jubilata zaplanowała Opera Krakowska, zapraszając melomanów na przegląd jego oper. 27 września, na inaugurację sezonu, wznowiono "Diabły z Loudun", którymi przed pięcioma laty otwierano nowy gmach przy ul. Lubicz. 3 października zawitała do Krakowa Opera Bałtycka z najnowszą inscenizacją "Króla Ubu" [na zdjęciu]. Dwa dni później oglądaliśmy "Raj utracony" w wykonaniu artystów Opery Wrocławskiej. Do pełnej prezentacji dzieł scenicznych Krzysztofa Pendereckiego zabrakło "Czarnej maski", ale żadna z polskich oper nie ma jej w bieżącym repertuarze (przypomnę, że na krakowskiej scenie oglądaliśmy ją w 1998 roku). Mimo tego braku przegląd twórczości operowej Jubilata okazał się przedsięwzięciem ze wszech miar udanym i pouczającym, dającym melomanom nie tylko moc wzruszeń, ale i wiele materiału do przemyśleń.

Prezentowane opery powstały w różnym okresie twórczości kompozytora. Premiera "Diabłów z Loudun", w których sonorystyczna muzyka podkreśla wagę tekstu mówionego, traktowanego równorzędnie ze śpiewem, odbyła się w 1969 roku. "Raj utracony", będący rodzajem scenicznego misterium, jest prawie dziesięć lat młodszy. Przez ten czas kompozytor radykalnie zmienił swój język muzyczny, porzucił awangardę, nawiązał do wielkiej późnoromantycznej tradycji. Jeszcze inaczej przemawia Penderecki w "Królu Ubu", którego świat zobaczył i usłyszał w 1991 roku. Muzyka "Króla Ubu" to postmodernistyczna groteska, odbicie w krzywym zwierciadle tego, co w historii opery jako gatunku najbardziej znane, nie wyłączając muzyki samego twórcy. Co ciekawe, język muzyczny użyty w każdym z tych dzieł doskonale przystaje do ich przesłania, wydaje się jedynie właściwy, choć przecież nie został stworzony specjalnie na ich użytek, ale jest reprezentatywny dla całości danego okresu w twórczości Krzysztofa Pendereckiego. Może "Król Ubu" jest tu jakimś wyjątkiem, ale tylko pod względem skondensowania błazenady. Cytaty czy pastisze pojawiają się także w innych utworach tego okresu, bo nadciągnęła właśnie era intertekstualności.

Mimo wszelkich różnic gatunkowych te trzy dzieła łączy pewna nić przewodnia, charakterystyczna dla kompozytora, który - jak pisze jego biograf prof. Mieczysław Tomaszewski - zajmuje się tylko ważkimi tematami. Ich centrum stanowi człowiek. "Diabły z Loudun" ukazują go w zderzeniu z władzą, "Raj utracony" rozpatruje relacje człowiek-Bóg-Szatan, "Królowi Ubu", napisanemu w końcu XIX wieku przez szalonego licealistę, historia nadała w naszych czasach inny, głębszy sens niż planował Alfred Jarry. Spod surrealistycznej groteski coraz wyraźniej wyłania się obraz rozpadu człowieczeństwa. Tak przynajmniej ja odebrałam przywieziony znad morza spektakl w inscenizacji Janusza Wiśniewskiego, wykonany niemal doskonale przez artystów Opery Bałtyckiej pod dyrekcją Wojciecha Michniewskiego.

Wspaniałe wykonawstwo charakteryzowało wszystkie trzy prezentacje. To najlepszy dowód, że utyskiwanie na prowincjonalizm naszych scen operowych i zasklepienie się jedynie w XIX-wiecznym repertuarze nie ma mocnych podstaw. Współczesny teatr muzyczny ma w Polsce dobrych realizatorów i wykonawców, może też liczyć na należyty odbiór publiczności. "Raj utracony" w inscenizacji Waldemara Zawodzińskiego i pod batutą Tomasza Szredera od kilku lat znajduje się w repertuarze wrocławskiej sceny operowej i cieszy się powodzeniem. "Diabły z Loudun" w reżyserii Laco Adamika, pod batutą Tomasza Tokarczyka, były wznowieniem spektaklu, którym przed pięcioma laty Opera Krakowska inaugurowała działalność swej nowej siedziby. Jedynie "Król Ubu" został specjalnie przygotowany na urodziny kompozytora, ale w minionych latach z powodzeniem wystawiały go opery w Łodzi, Krakowie (niezapomniany spektakl Krzysztofa Nazara) i w Warszawie.

Żaden z oglądanych spektakli nie pozostawił widza obojętnym, ale najbardziej poruszające były według mnie "Diabły z Loudun". Realizatorzy i wykonawcy stworzyli wspaniały, żywy teatr, trzymający w napięciu, wzruszający, pozostający w pamięci. I dowodzący wielkości twórcy dzieła.

Anna Woźniakowska
Miesięcznik Kraków
22 listopada 2013

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia