Urodzinowy afront, czyli "Blaszany bębenek" w Wybrzeżu

Ten spektakl był jak biblijna historia świata: od stworzenia do apokalipsy. Na początku było słowo. Wielkie, potężne słowo Grassa, pełne poezji i znaczeń. Gdy kurtyna opadła, w rozjaśniającym się mroku teatralnej sali została już tylko żenada.
Po pierwszej połowie "Blaszanego bębenka", wystawianego właśnie w Teatrze Wybrzeże z okazji 80-tych urodzin szacownego gdańskiego noblisty, byłem umiarkowanie zadowolonym optymistą. O tak!, ja byłem w przerwie wielce ukontentowany, podczas gdy z zasłoniętej niewinnie sceny wyzierała w moją stronę katastrofa i trzeba było uciekać w dzikiej panice. Z błogim spokojem oczekiwałem efektownego finału, w swej ubogiej wyobraźni nie potrafiąc sobie przedstawić, że istnieją reżyserzy o tak wątpliwej mądrości, by zrobić szmirę ze spektaklu, który już prawie, czubkami palców, ocierał się o przyzwoitość. Adam Nalepa dokonał jednak rzeczy wielkiej. Udowodnił, jak beznadziejnie jestem naiwny. A przecież zaczęło się dobrze: na prawie pustej scenie, przeciętej rażącą, szkarłatną wstęgą, rozgrywała się przekonująca komedia ludzkiego życia, zaplątanego boleśnie w ludzką historię. Na tle powściągliwej, minimalistycznej scenografii Oskar, który przestał rosnąć w swoje trzecie urodziny, z niewymuszoną ironią opowiadał o śmieszno-strasznym trójkącie miłosnym swojej matki i dwóch ojców. Przed widzami żywiołowo przesuwał się ciąg wspomnień skomponowanych, jak stare fotografie z zakurzonego albumu; był i senny szum rodzinnych dysput, i wspaniałości kolonialnego sklepu, i skandaliki z domostw gdańskiego mieszczaństwa. W ten cichy, mały świat podstępnie wkradała się trucizna nazizmu, na scenie manifestowana przez mundur ojca, nieśmiałe szepty o Partii i dziarskich chłopców, pozdrawiających się wyciągnięciem ręki. Świat rozpadał się, a my oglądaliśmy to oczami dziecka, rozpadał się, wtórując groteskowej śmierci pani Matzerath i krzykowi Oskara, który w pustym kościele przeprowadzał swój rozrachunek z Bogiem. Z fałszywym Chrystusem, który nie ma siły, by uderzać w bębenek. Te egzystencjalne dramaty rozgrywały się w tragedii świata, nad którym zawisła swastyka. I był to porządny spektakl, utrzymany w tonie gorzkiego, grassowskiego szyderstwa. Do artystycznego zwycięstwa potrzeba było naprawdę niewiele: konsekwencji. Dzieło padło jednak ofiarą złośliwego fatum: jego pierwszą, miażdżącą krytykę przeprowadzili sami twórcy. Doszli wyraźnie do wniosku, że ich inscenizacja to staroświecki, schematyczny ramot, nie nadążający za teatralnymi trendami. I w drugiej części upchnęli wszystko, co im się kojarzyło z beznadzieją nowoczesności, wyliczając każdą sztampę współczesnej sceny. Powstał kolaż potworny, w którym jest wszystko, prócz Grassa. Co? Omińmy już - kierując się zwykłą litością - początkową sekwencję orgiastycznej dyskoteki, zanurzonej w niemieckich piosenkach, z której wyłoniła się starowinka, małpująca Merlin Monroe i śpiewająca "Happy Birtday Gunter Grass". Potem napięcie tylko rośnie, unowocześnienie tekstu dosięga szczytów brawury, a niezwykle "dyskretna" diagnoza dla współczesnego społeczeństwa dopada nas jaskrawą tandetą w każdej sekundzie. Państwo Matzerath najpierw uprawiają ostry seks na pianinie, po czym w gwałtownej kłótni wymieniają poglądy na temat nieskuteczności antykoncepcji i tzw. "wpadki". Z lubością serwuje się nam nieistniejący w "Blaszanym bębenku" banał o aborcji, brutalny realizm i dopisane z dużym literackim talentem przed adaptorów kwestie, którym słowa "kurwa" i "jebać" dodają przytłaczającej ekspresyjności. W dalszych scenach mamy szokujące ukazanie wojennej degrengolady, w trakcie której obserwujemy pokaz "wakacyjnych" zdjęć, na których roześmiany Oskarek prezentuje się w towarzystwie wujka Adolfa, na tle oświęcimskiej bramy i zagazowanych trupów, oraz - jakże by inaczej - Sajgonu i Abu Ghraib. Tę pacyfistyczną farsę umila nam oralna pieszczota, jaką nasz mały bohater funduje swojej pierwszej miłości, niezwykle wyrafinowane żarty (w stylu kwestii, rzuconej w kierunku ubranej w zielony habit zakonnicy "Ta nowicjuszka jest zupełnie zielona"), oraz przebiegający wszędzie - bo przecież w autentycznie postępowym spektaklu nie mogło zabraknąć krytyki amerykańskiego imperializmu - żołnierze U.S. Army. Na koniec dostajemy to, na co czekaliśmy od początku, a czego nie mogło zabraknąć w prawdziwie nowoczesnym, odważnym, unikającym banału, psychoanalitycznym obrazie współczesności: jędrne, młodzieńcze pośladki i... uwaga!... męskiego penisa! Aktorka grająca Marię pieczołowicie obmywała całkowicie nagie, szczerze ku nam zwrócone ciało Oskara, a ja żarliwie modliłem się, by złośliwa, sadystyczna kurtyna wreszcie spadła, moim oczom zaś oszczędzono widoku seksu oralnego z udziałem słynnego karła. Zostałem wysłuchany. Otóż i cała analiza naszego podłego, pustego duchowo świata, przeprowadzona na deskach teatru. Seks, przemoc i wulgaryzmy - a od nas twórcy wymagają, byśmy heroicznie udawali, że widzimy to pierwszy raz, i - tak jak oni - sądzili, że ma to coś wspólnego z "Blaszanym bębenkiem". O artystów się nie martwię zresztą - pewno teraz chichoczą z uciechy nad wspaniałą prowokacją i nad ograniczonymi estetycznie recenzentami, którzy mogą nie zrozumieć. Mi najbardziej żal Grassa. Nie byłem na premierze i nie widziałem Jego reakcji, ale wiem jedno: gdański noblista z uznaniem przyjąłby na wskroś nowoczesną, rewolucyjną interpretację swojego dzieła. Myślę też, że łatwo ścierpiałby, gdyby do jego książki reżyser podszedł bez nabożnego szacunku dla geniuszu. Jestem jednak przekonany, że zabolało go, gdy obejrzał spektakl Wybrzeża. I odkrył, że tak Jego, jak i nas, potraktowano jak ostatnich idiotów. Teatr Wybrzeże w Gdańsku "Blaszany bębenek" wg powieści Guntera Grassa reżyseria: Adam Nalepa scenografia: Jan Kozikowski dramaturg: Jakub Roszkowski adaptacja: Adam Nalepa, Jakub Roszkowski kostiumy: Violetta S. Cyrankowska ruch sceniczny: Filip Szatarski asystent reżysera: Susanne Cissek Obsada: Maria - Justyna Bartoszewicz, Agnes - Małgorzata Brajner, Lina - Dorota Kolak, Babka Anna - Alina Lipnicka, Roswita - Krystyna Łubieńska, Gretchen - Maria Mielnikow, Leo Hyś - Piotr Chys, Matzerath - Grzegorz Gzyl, Alexander - Piotr Łukawski, Greff - Krzysztof Matuszewski, Bebra - Ryszard Ronczewski, Oskar - Paweł Tomaszewski, Broński - Krystian Wieczorek Premiera: 6 października 2007 r. na Dużej Scenie.
Marcin Januszewski
Dziennik Teatralny
12 listopada 2007

Książka tygodnia

Hasowski Appendix. Powroty. Przypomnienia. Powtórzenia…
Wydawnictwo Universitas w Krakowie
Iwona Grodź

Trailer tygodnia