Urok najmłodszej Panny z Wilka

"Panny z Wilka" - reż. Maja Komorowska - Teatr Collegium Nobilium

Przed każdym spektaklem Panien z Wilka Marta Kurzak, odgrywająca rolę Tuni, dokonuje swoistego rytuału składania białego obrusa, by móc później jednym ruchem rozciągnąć go na stole. Jest skupiona, skoncentrowana, uważna

Jej Tunia, mimo że trzyma się z boku, pozornie pozostaje w cieniu reszty sióstr, ma w sobie coś naprawdę fascynującego, jakąś trudną do uchwycenia lekkość, naiwność, wdzięk, ale i tajemnicę, złożoność. Pierwsze słowa przedstawienia padają z jej ust. W pytaniu: „Pan do pana Kaweckiego?” skierowanym do Wiktora (Kamil Dominiak), który po latach zawitał znów

w Wilku, pobrzmiewa radosne oczekiwanie, podniecenie, ciekawość świata, gotowość na chwytanie każdej chwili, choć kryje się w nim też jakiś niepokój, lęk, który będzie towarzyszył wilkowskim pannom przez cały czas bytności ich dawnego korepetytora w dworku.

Starsze siostry traktują najmłodszą Tunię nieco z góry, strofują ją i nieustannie po coś wysyłają do kuchni. Przecież to jeszcze „takie dziecko”, w jej zachowaniu jest ,,coś niezmiernie podlotkowatego i dziecinnego” – jak pisał w opowiadaniu Iwaszkiewicz. Jednocześnie jednak najbardziej niewinna, najmłodsza panna z Wilka ujawnia niekiedy swoją niezależność, osobowość, charakter. Czasem stosuje również różne kobiece sztuczki w kontaktach międzyludzkich. Kiedy orientuje się, że wszystkie siostry, jak i ona, chcąc ładniej wyglądać po przyjeździe Wiktora rozpuściły włosy, śmiejąc się, niepostrzeżenie wiąże je z powrotem. Gdy brakuje dla niej krzesła – przysiada z wdziękiem na brzegu stołu. Kiedy później nikt nie zwraca na nią uwagi, a Wiktor już, już ma zatańczyć z Zosią (Marta Chyczewska), zdecydowanym ruchem zatrzymuje gramofon i miejsce potoku wirujących fokstrotów zajmuje krępująca, pełna napięcia cisza.

Nieśmiała, wrażliwa, niekiedy pensjonarska w sposobie bycia, jako jedyna mówi do Wiktora per „pan”, ale jednocześnie  potrafi  bardzo trzeźwo, bystro i przenikliwie oceniać innych ludzi

czy sytuacje. „Wzdychasz jak zakochany” – podsumowuje pogrążonego we wspomnieniach Wiktora. Drażni ją, że w jego oczach wciąż pozostaje dzieckiem, „malutką Tunią wołającą: <Pan Wiktor przyjechał!>”. Dziewczyna marzy o wielkiej miłości, więcej nawet – jest zafascynowana przybyszem, a w końcu zakochuje się w Wiktorze i dojrzewa pod wpływem rodzącego się w niej uczucia. Ilekroć mowa o pójściu na cmentarz, na grób zmarłej Feli, Tunia mówi: „Później!”, jakby była zazdrosna, jakby bała się że wspomnienia odbiorą jej szansę na przeżycie teraźniejszego szczęścia. Jest coś delikatnego i czułego w scenie, w której najmłodsza panna z Wilka wchodząc do domu i zastając śpiącego Rubena, zdejmuje buty, podchodzi do niego na palcach, siada przy nim i nieśmiało się do niego przytula, gdy nikt nie widzi. Intryguje także ta scena, w której Wiktor wnosi ją do domu w objęciach, taką drobną, ledwie sięgającą bosymi stopami jego wojskowych butów. Obiekt pożądań i tęsknot jej sióstr jest przecież dla niej „panem Wiktorem z legendy”, o którym bez przerwy mówi się i mówiło się w Wilku, ale jednocześnie jest kimś zupełnie nowym, tajemniczym, przecież  kiedy wyjechał, była dzieckiem. Również dla Wiktora, Tunia, bardzo podobna do zmarłej Feli, jest nieskażona żadnym wspomnieniem, jest odmładzającym symbolem życia, witalności, spontaniczności, w przeciwieństwie do przygniecionych ciężarem przeszłości sióstr. Nie ma żalów. Nie jątrzy starych ran. Nie wzbudza melancholii, ani wyrzutów sumienia, ani rozterek. Tunia, jako jedyna nie tęskni za minionymi dniami, tylko z nadzieją i otwartością spogląda na to, co ma dopiero nadejść. W scenie, w której tańczy przed Wiktorem na wietrze, trochę nieporadna, trochę szalona, przypomina trzepocącego się ptaka. Ptaka uwięzionego w nieco zatęchłej, dusznej atmosferze wilkowskiego dworku, lata świetności mającego już za sobą. Tunia dusi się w tym hermetycznym światku „kobiet mówiących razem”, który przypomina przykurzony kredens stanowiący element scenografii. W tym kredensie wszystkie namiętności i niewyjaśnione sprawy, uwierające niedomówienia – są ściśle zawekowane – jak konfitury – w słoikach konwenansów i wzajemnych uraz.

Jednak Wiktor szybko orientuje się, że on i Tunia są z zupełnie różnych światów. Ona – taka niewinna, sielsko-anielska, otoczona przyrodą, pochłonięta sprawami dotyczącymi połowu raków urodzaju, hodowli ryb – nie jest w stanie nawet pojąć jego wojennej traumy. Ruben robi Tuni fotografie – jakby usiłował zatrzymać, uwiecznić tę młodość, ten kontrast między wspomnieniami śmierci i zmysłowości, to co tak ulotne i przemijające i co o go tak zachwyca, a co jednak nie jest już w stanie go uleczyć. Odmienność ich doświadczeń nie pozwala na nić porozumienia, rozkwit uczucia. Tunia też zdaje się przeczuwać, że mógł ich jakby „niechcący” połączyć tylko spontaniczny pocałunek w świecie, w którym „wszystko musi utonąć w przepaści lat minionych i nic już nie będzie wyjaśnione”.

Siłą kreacji Marty Kurzak jest autentyzm, wiarygodność i naturalność. Młoda adeptka sztuki aktorskiej świetnie oddaje cechy przypisane pierwowzorowi literackiemu swojej postaci. Mieści w sobie i „wielkie, spłoszone, rozszerzone oczy” i delikatność i chudość a nawet „osobne stawianie długich nóg”. Naturalny, staranny jest jej każdy gest, każde spojrzenie. Przekonuje energia i zawadiackość podlotka, ale porusza także zagubienie, zaduma i smutek dorosłej kobiety. Każdy szczegół roli jest dopracowany. Nic nie jest bez znaczenia. Pauzy, zawieszenia, mają swój ciężar, zdają się zastygać w powietrzu. Uśmiech, nawet błahe zdjęcie butów, podanie chleba, zebranie talerzy ze stołu – wszystko niesie za sobą ukryty gdzieś między słowami sens. Być może to sprawia, że Tunia tak bardzo urzeka i trafia do serca.

Zuzanna Liszewska
Teatrakcje
30 kwietnia 2011

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia