Usiąść z Bogiem przy stole

"Nad" - reż. Waldemar Zawodziński - Teatr im. S. Jaracza w Łodzi

Jak opowiadać o zbrodni i karze bez uderzania w banał? Jak mówić o wierze bez pretensjonalności? Jak wreszcie pytać o Boga bez patosu? Odpowiedź w świetnym spektaklu Waldemara Zawodzińskiego w łódzkim Teatrze Jaracza.

"Nad" Mariusza Bielińskiego (sztukę słusznie wyróżniono w tym roku Gdyńską Nagrodą Dramaturgiczną) to rzecz czarno-biała. Wyrazista i ostra. Bez zbędnej litery, niepotrzebnych ozdobników, modnego współczesnego kontekstu, mentorstwa. Prosty tekst, który boli i uwiera jak zadra pod paznokciem. Dotyka bez nachalności i trywialności fundamentalnych tematów: Bóg, wiara, zbrodnia i kara, starość. Konstrukcja fabularna sztuki przywodzi wreszcie na myśl tragedie antyczne, w których nie ma mniejszego zła. Jest zlo w najczystszej postaci.

Waldemar Zawodziński wystawia "Nad" bez uproszczeń i zbędnych skrótów, mając absolutne zaufanie do autora "Mroku". Bohaterów rysuje konsekwentnie - grubą, wyraźną i jednolitą kreską. Nie będzie tu ani przełamania, ani cudownego ocalenia, ani fajerwerków. Bohaterowie Zawodzińskiego to robaki, brudne i pokaleczone. Nie wiadomo, po co żyją - skoro każdy dzień przynosi nową, większą dawkę bólu. W ich oczach dawno nie ma już nadziei. Ich usta już się nie śmieją, a zgniłe w środku wnętrzności z każdym dniem zaczynają cuchnąć bardziej. Czy mają marzenia? Pewnie chcieliby żyć cudzym, łatwiejszym życiem z kilkoma odcieniami różu, błękitu i zieleni. Pytają, czy Bóg istnieje. Dla nich musi istnieć, bo ktoś pozwolił im wrócić z piekła. Teraz ktoś chce, żeby zdychali w klatce - znakomita scenografia Marii Balcerek i reżysera to metalowa pułapka czy trafniej - więzienie, Scena zaś zajmuje część widowni, jakby "wjeżdżała" w fotele. Reżyser chce byśmy podglądali, co dzieje się w jego "laboratorium". Konstrukcja spektaklu przypomina staranne układanie puzzli. Krótkie, poszarpane, początkowo niepowiązane ze sobą sceny zaczynają się uzupełniać - wspólnym mianownikiem staje się historia Jakuba niesłusznie skazanego na dożywocie za morderstwo. To z kolei prowadzi nie tylko do rodzinnego dramatu. Reżyser mnoży pytania, dokłada wątki, nakłada bohaterom kolejne maski. Jakub Mariusza Jakusa jest jak dzikie zwierzę. Rzuca się w swojej klatce, a w jego oczach odbijają się zemsta i krew. Nie potrafi już myśleć jak człowiek. Teraz jest bogiem, który sam wymierzy sprawiedliwość. Jest wina, to musi być i kara. Matka Ewy Wichrowskiej to chodzący trup, jakby maszyna do kochania i wybaczania, maszyna dawno bez duszy. Mężczyzna Krzysztofa Wącha - pozornie kruchy i wrażliwy. Jednak kiedy zaczyna swój monolog wiemy na pewno, że stoi przed nami szaleniec.

Delikatność i młodzieńcza niewinność Olgi (debiutująca bardzo zdolna Agnieszka Więdłocha) nie pasuje do tego brutalnego świata. Ale i na nią przyjdzie pora - też strawi ją cierpienie. Ojciec Andrzeja Wichrowskiego wie, że stracił syna. Teraz skupia wzrok na jednym punkcie i czeka... Może na śmierć, a może na wybaczenie. Bezsilny, dawno pogodzony z losem Stary Aleksandra Bednarza ma w oczach już tylko pustkę. Wie, że świata naprawić się już nie da, a nic gorszego od samotności i starości nie może go spotkać... Aktorstwo tego wieczoru jest najwyższej próby. Mądre, przenikliwe i precyzyjne jest przedstawienie Zawodzińskiego.

Reżyser pyta, czy jest coś lub ktoś "Nad" nami? Jakim prawem ktoś skazuje kogoś na ból? Co właściwie wiemy o Bogu? I dlaczego musimy wierzyć, żeby przetrwać? Buduje na scenie świat bez nadziei, ale za to z wiarą, że kiedyś wszyscy usiądziemy z Bogiem przy stole.

Agnieszka Michalak
Dziennik Gazeta Prawna
16 października 2009

Książka tygodnia

Twórcza zdrada w teatrze. Z problemów inscenizacji prozy literackiej
Wydawnictwo Naukowe UKSW
Katarzyna Gołos-Dąbrowska

Trailer tygodnia