Uwaga, pożądanie!

"Morfina" - reż. Ewelina Marciniak - Teatr Śląski im. Stanisława Wyspiańskiego w Katowicach

Na zakończonym właśnie XVI Ogólnopolskim Festiwalu Sztuki Reżyserskiej Interpretacje ogromne emocje wzbudziła prapremiera nagrodzonej Paszportem Polityki w 2012 roku „Morfiny" Szczepana Twardocha. Spektakl Eweliny Marciniak mówi, o rzeczach minionych w sposób wyzywający, ale bawi swoją brawurowością i jest świetnie wyreżyserowany.

Bohaterem powieści jest Konstanty Willemann. Kobieciarz, dandys i morfinista. Życie wypełniają mu narkotyczno-miłosne sesje z kobietami, wystawne przyjęcia, pijackie wybryki. Niepozorna fabuła ma jednak swój konkretny czas. Nieprzypadkowy. Wydarzenia umieszczone zostały w Warszawie, tuż po klęsce wrześniowej kampanii. Tak osadzona historia nasuwa skojarzenia z nurtem współczesnych adaptacji filmowych fabularnych i dokumentalnych, które o wydarzeniach II wojny światowej opowiadają z szacunkiem dla polskiej ofiarności, i wszystkie one utrzymane są w duchu polskiej martyrologii oraz tradycji legend powstańczych.

Tymczasem Twardochowi daleko do Słowackiego. To raczej anty-wieszcz. I siłą rzeczy, wybierając się na spektakl, każdy bardziej lub mniej uświadomiony widz wnosi w percepcję sztuki jej wyobrażenie, własną tożsamość estetyczną i etyczną. Można więc w każdym wypowiedzianym zdaniu podejrzewać mistyfikację, opierając się obrazoburczym tezom czy sposobowi zarysowania rzeczywistości. Oglądając tę sztukę ma się jednak wrażenie, że wizja reżyserska pozwala wznieść się ponad podziały polityczne, które nieuchronnie wkradły się w przestrzeń polskiego teatru.

Spektakl mówi o rzeczach minionych w sposób wyzywający, i rzuca wyzwanie widzowi, którego przechodzi dreszcz aktualności. Wrażenie to potęguje fakt, że reżyserka autentycznie pociąga za sobą widza, w sposób wysublimowany bawi się teatrem i formą rożnych form literackich. W efekcie mamy transowy spektakl, który żyje własnym życiem, cały drga, posiada wiele odniesień, mnóstwo wątków fabularnych, choreograficznych zarysów, doskonale oddających drugie czy trzecie plany. Spektakl, na którym widz czuje się jak w barokowym kościele, w którym nie wie na czym zawiesić ma oko, ale odczuwa przyjemność uczestniczenia w czymś ważnym. I bezbłędnie odczytuje kod twórcy.

O ile powieść Twardocha wysuwa na pierwszy plan irytującego anty-bohatera (świetny Paweł Smagała, a jednak nie dość odrażający), o tyle w spektaklu Eweliny Marciniak doskonale zostały skrojone postacie kobiet: silnych i demonicznych, czasem nie do końca serio, które wzniecają w Konstantym różne pożądania. Violetta Smolińska jako Matka o niedoprecyzowanej narodowości (Polka z wyboru, Ślązaczka z urodzenia, Niemka z kaprysu) rodem z dramatu Witkacego, to esencja dojrzałej kobiecości, w której niezdrowe relacje między dominującą matką i synem-dandysem dodają uroczej pikanterii. Anna Kadulska w roli Hali cierpiącej dla Polaków i za Polaków w cierpieniu znajdującej ukojenie, soczyście, po Gombrowiczowsku upupiła mit matki i żony-Polki. Stworzyła posągową rzeźbę – ciało Polski, które należy wielbić i oddawać hołdy, lecz nie oddawać przyjemnościom.

Przyjemnością jest postać Salome (odważna Katarzyna Błaszczyńska), która jako kochanka zabiera Konstantego w czeluści najbardziej wyuzdanych pragnień, a jednocześnie w zaskakujący sposób staje się uosobieniem samej Morfiny. Jej nagość może zawstydzać widzów, ale wrażenie obsceniczności kryje się nie tylko w warstwie literackiej i wynika także z samego faktu miłosno- narkotycznego upojenia.

Największą zaletą „Morfiny" jest fakt, że wystawiono ją szczególnie starannie i z rozmachem kryjącym się w szczegółach. Doskonale zorganizowana przestrzeń sceny Galerii Szyb Wilson, w której zaplanowano garderoby dla aktorów, scenę muzyków i wyjątkową w swej prostocie scenografię potęgują wrażenia różnorako prowadzonych narracji i szkatułkowych konstrukcji. Za pomocą tych samych środków (np. ci sami aktorzy grają różne postacie) konstruuje się poszczególne sceny w zupełnie innych technikach narracyjnych, bawiąc się konwencjami. Reżyserka zaskakuje swoją pomysłowością i wykorzystaniem prostych w gruncie rzeczy pomysłów. Co prawda niektóre ze scen ciągną się w nieskończoność i mimo pędu akcji, spektakl jest ciut przydługi a miejscami nużący.

Ta sztuka szokuje, ale jest świetnie wyreżyserowana, a tworzący ją zespół na wskroś profesjonalny. Plastyczność literackich kreacji bohaterek łączy się za pomocą kostiumów Katarzyny Borkowskiej i Pauli Grocholskiej. Choreografia Dominiki Knapik od pierwszej sceny przykuwa uwagę, tworząc przestrzenność narracji w nakładających się na siebie urywkowych schematach, będących powidokami faktycznie opowiedzianych historii. Na uwagę zasługuje także zespół Chłopcy kontra Basia. Znana już szerszej publiczności Barbara Derlak zaproponowała szlagiery jazzowe i inne piosenki na okoliczności spektaklu, nie przytłaczając osobowością grających na scenie aktorów.

Nieczęsto zdarzają się dzieła, które potrafią dorównać pierwowzorowi w oryginalności swej formy. Czy teatr ze zręcznością literatury równie wdzięcznie potrafi mówić językiem strumienia świadomości? Prowadzić równocześnie kilka narracji? Poruszać swą eklektycznością? Z literackiego gadulstwa stworzyć pławiący się w swojej teatralności teatr? Oto największe sukcesy „Morfiny" w reżyserii Emilii Marciniak.

Alexandra Kozowicz
Dziennik Teatralny Katowice
19 listopada 2014

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia