W dwóch kolorach i wymiarach

"Rewizor" - reż. Krzysztof Jasiński - Krakowski Teatr Scena STU

„Rewizor" według Krzysztofa Jasińskiego to sztuka - tygiel o sporym litrażu, a buzują w nim ingredienty różnokolorowe. Zanim jednak o przedstawieniu, to nieelegancko zdradzę końcówkę: zobaczymy w niej apoteozę pewnej przywary. Wzniesione niczym do sławy i s(krzyż)owane ze sobą małżeńsko-dygnitarskie ramiona. I dłonie dzierżące szkło – czerwoną karafkę i białą szklankę. Barwy narodowe w przaśnym wydaniu. Czerep rubaszny i dusza szatańska.

Ale zanim o samym przedstawieniu, to znów krótko o papierowym programie „Rewizora". Przed nami broszura o krzykliwej szacie graficznej, z podkręconym kontrastem, konsekwentna w swej monotematycznej kolorystyce. Biało-czerwona i czarna. Na rozkładówce zamieszczono fotos ze spektaklu, przedstawiający aktorów rekrutujących się z najstarszych stażem spośród rodziny STU. Strona kolejna: Federico Fellini i jego list skreślony niegdyś do Krzysztofa Jasińskiego. Wrzucam karteczki z odpowiednimi znaczeniami do cylindra i losuję. Uwaga, podaję wyniki: tradycja, aktualia, bufonada, cyrk, iluzja, aluzja, kuglarstwo, powaga, Polska.

„Rewizor" Tadeusza Nyczka

Dalej mamy dla odmiany czytankę. Dość obszerną, jak na program spektaklu, bo i jest się z czego tłumaczyć. Tekst napisał Tadeusz Nyczek, traktuje o tzw. przez niego „parafrazie przekładowej". Owa parafraza to, rzecz jasna, nowy przekład „Rewizora" powstały na potrzeby spektaklu - uznano bowiem za konieczność odświeżenie tekstu (podobno był zbyt anachroniczny). Tak to, rosyjskim nazwiskom znaleziono polskie odpowiedniki, a dawne porzekadła i bon moty zastąpiła współczesna frazeologia – raz bardziej, a raz mniej szczęśliwa. Ten zabieg tłumacz uprawomocnia tak: „(...) język Gogola czerpał z obyczajowych i językowych aktualności, potocznych wulgaryzmów i frazeologizmów, całymi garściami. Nie ma zatem powodów, żeby nie poszukać ich współczesnych odpowiedników."

I zgoda, bo licentia poetica, a także de gustibus non est disputandum. Ale – ale Nyczek deklaruje też, że jego celem nie było odtwarzanie „jakichś Pabianic czy Tomaszowa Mazowieckiego z roku 2016". Może i nie Pabianice, ale klimat z lekka śródziemnomorski – ośmiorniczki takie, na przykład. Cóż, tutaj to już chyba nie poetica - a politica, i żarty to niestety tego gorszego sortu. Ale, co robić? - kiedy de gustibus, itd.
„Że >Rewizor< jest zarazem radykalnie współczesny i absolutnie uniwersalny, to od półtora stulecia wiadomo." – przypomina Nyczek. To, że stanowi doskonały materiał, by zeń uczynić aluzję do spraw bieżących (pod tą czy inną szerokością geograficzną), to też wiadomo. Rzecz polega na tym, żeby było i tak, i tak; żeby uniknąć ostrożnej nijakości i nie posunąć się do politykierstwa. A o jedno i drugie łatwo, bo materia tekstu Gogola jest niezłym pretekstem do skomentowania spraw bieżących w sposób dobitny a niesmaczny. Czyż jednak samo wystawienie takiego „Rewizora" na scenie w konkretnych okolicznościach – nie bójmy się tego słowa – politycznych, nie jest wystarczającym gestem semantycznym? Czyż nie imputuje to rodzaju obywatelskiego komentarza, a nawet gestu patriotycznego?

„Rewizor" Mikołaja Gogola

Przypomnimy dla formalności ogólny rys fabularny dramatu. Oto naleczelnik miasta, a właściwie to pan na włościach, możnowładca i zamordysta. Towarzyszy mu skorumpowana szajka urzędników rodem z karykatur. Wszyscy oni są zwolennikami moralnego relatywizmu, toteż w mieście panuje degrengolada, a tyrania ma się świetnie. Pewnego dnia, zaanonsowane zostaje przybycie tajemniczego rewizora, który ma się zjawić w dodatku incognito. Ponieważ miasto nieładem, a urzędy szachrajstwem stoją – to i jest się czego obawiać. Wreszcie pojawia się ów rewizor, ale dopiero, gdy udaje się go obłaskawić niezliczoną ilością łapówek, na jaw wychodzi, że jest to zwykły oszust. Tymczasem, do miasta przybywa prawdziwy rewizor.

„Rewizor" Krzysztofa Jasińskiego

Jak osiągnąć efekt dwuwymiarowości? Wiedział to Krzysztof Jasiński. Podajemy przepis zrekonstruowany z przebiegu scenicznych zdarzeń: 1) należy obrać konwencję i uruchomić kilka kontekstów, 2) sprawy toporne, czyli kompleksy - jak mawia o patriotyzmie Krzysztof Jasiński - zawoalować w delikatną i bezpieczną tkankę tejże konwencji; 3) następnie, narzucić na nią biało-czerwony przeźroczysty szyfon i dodać czarną wstążkę. Efekt: widz może oglądać sztukę w jej wymiarze uniwersalnym, ale przez soczewkę koloryzującą.

Bez Chlestakowa i Horodniczego nie ma sensu robić „Rewizora" – powiada reżyser. Chętnie w to wierzymy, bo co jak co, ale obsada głównych ról jest jednym z najmocniejszych punktów przestawienia. Horodniczy w wykonaniu Dariusza Gnatowskiego jest monumentalny i tak straszliwie okrzykuje swoich podwładnych - jest on wprost tak groźny - że nawet publiczność kuli się przed nim w popłochu. Zaś Chlestakow (Krzysztof Piątkowski) raźny, rzutki i piskliwy, zręcznie oscyluje na granicy głupoty i cwaniactwa, szarżuje i napawa się własną brawurą. Hipnotyzuje to Horodniczego, to nas, tak że sami niemal dajemy mu się nabrać. Zatrząsamy się ze śmiechu, kiedy na scenie pojawia się Anna (Beata Rybotycka). Z lekkością kokoty roztacza ona swoje wdzięki i ze znawstwem prowincjuszki dowodzi o wielkomiejskim obyciu. Jest to godna Horodniczego żona. Na scenę wnosi powiew papuziej elegancji; godnie prezentuje jarmarczne a obudowane symboliką państwową kreacje oraz maniery ćwierćinteligentki z ambicją stołeczną. Są to wszystko role konwencjonalne i dellartowskie z ducha, a przy tym naprawdę pierwszej próby.

„Rewizor" po polsku

Cóż ponadto? Kuglarstwo: lewitujące stoły, kobieta, po której zostaje tylko głowa, tricki karciane, znikające banknoty. Przyodziewki pozdejmowane z klaunów, ale: biało-czerwone. Makijaże jak dla arlekinów, ale: biało-czerwone. Atmosfera swawolna i komediowa, ale: nabrzmiała od przystępnych aluzji. Wszystko przerysowane i odrealnione, a gdzieś tam się błąka jeszcze i ten Fellini. Niemal dajemy sobie wmówić, że akcja tego tu „Rewizora" rozgrywa się wszędzie i nigdzie, a nie w Polsce. Bo przecież to przejaskrawienie i ten anturaż sugerujący niedosłowność.

Na tym polega spryt całego przedsięwzięcia. Jeśli barwy rodzime i aluzje nachalne, to dlatego niby, że konwencja niedelikatna. Kiedy naczelnik wzdycha do metropolitalnych ośmiorniczek, to znowu dlatego, bo język sztuki uwspółcześniono. Wszystko to, co wydaje się oczywiste, jest kryte – bo koncept, bo komedia, bo poziomy jeszcze co najmniej dwa. Oszusta przechytrzy tylko większy od niego łotr, poucza nas Gogol. I poucza nas też, że niewiele to zmieni, bo układ jest zamknięty i wszystko zostaje w rodzinie. Ale Jasiński nie łotr, a my nie oszuści. Naczelnikowi w końcu spadają portki, a konkluzja jest taka: „Z czego się śmiejecie? Z samych siebie się śmiejecie". Z samych siebie się śmiejemy – my, widzowie, i my Polacy. We, the people, czyli my, naród. „Rewizor" jest polityczny, i taki miał być.

Polski nasz rewizor

Spektakl Jasińskiego wyrasta na opozycjach binarnych, a więc na konflikcie. Jest gestem patriotycznym na modłę dell'arte. Gestem ciężkim i ważkim (bo w końcu ostatnim), tyle, że z niepoważną otoczką, która komedii i temu, kto się na nią wybiera, oddaje, co jej. To ostra puenta z adresatem, którego zapisujemy rozpoczynając wielką literą. Skondensowane adieu dyrektora i reżysera, którego zastąpił właśnie jego następca. „Rewizor" Jasińskiego to nie politykierstwo, lecz sztuka zaangażowana. Przepuśćmy na koniec trochę powietrza przez ostatnie pożegnania i flagi narodowe, ostra puenta Jasińskiego ma bowiem i swoje drugie, komediowe dno. Równie dobrym powodem do wystawiania sztuki Gogola jest obecność widza szczególnego sortu. Takiego widza, którego teatry (pod różnymi szerokościami geograficznymi i na przestrzeni wieków) gościły i gorszą. W dziewiętnastowiecznej Rosji, a od niedawna nawet w Polsce Anno Domini 2016. A tym widzem - to rewizor.

Paulina Żebrowska
Dziennik Teatralny
24 lutego 2016

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia

La Phazz
Julieta Gascón i Jose Antonio Puchades
W "La Phazz" udało się twórcom z "La ...