W garderobie Evity

"Eva Perón" - reż: Kuba Kowalski - Teatr Wybrzeże w Gdańsku

Reżyserując dramat Copiego Eva Perón, Kuba Kowalski sięgnął po temat atrakcyjny i niewdzięczny jednocześnie. Atrakcyjny, gdyż pozwala na odsłonięcie mechanizmów publicznej autokreacji i dostrzeżenie człowieka ukrytego za popkulturowym mitem. Niewdzięczny, bo tak często podejmowany, że powracanie do niego grozi ugrzęźnięciem w banalnej opowieści o kłamstwie medialnego wizerunku, który rozmija się z prawdziwym obliczem. Na szczęście spektakl Kowalskiego nie zmierza do tej mało odkrywczej konstatacji. Jego inscenizacja nie zamyka się w łatwych przeciwstawieniach publiczne/ prywatne czy sztuczne/autentyczne.

Niemożność posłużenia się tymi opozycjami świetnie pokazuje scenografia Katarzyny Stochalskiej. Pokój Evy Perón otoczony jest ścianami z luster, które tworzą przestrzeń niekończącej się autokreacji i pozwalają przeglądać się we wzroku innych. Kiedy lustrzane drzwi zostają otwarte, oczom widzów ukazują się dziesiątki kreacji, boa z piór, rozmaite dodatki… Królestwo prawdziwej diwy. Odsunięcie lustrzanego odbicia nie uchyla procesu kreowania wizerunku, cała otaczająca Evę Perón przestrzeń podporządkowana jest nieustannemu reżyserowaniu przez nią swojej osoby.

Dramat Copiego, napisany pod koniec lat sześćdziesiątych, opowiada o sławnej żonie argentyńskiego prezydenta, której nietuzinkowa biografia bardzo szybko zamieniła się w legendę i zawładnęła masową wyobraźnią. Eva Perón była nieślubnym dzieckiem urodzonym w ubogiej rodzinie, jako nastolatka grała w podrzędnych filmach, ale prawdziwą sławę przyniósł jej związek z Juanem Perónem, któremu pomogła zdobyć prezydenturę, sama stając się „bohaterką ludu”. Na mit Evity złożyły się zarówno jej wyjątkowa uroda, jak i polityczne zaangażowanie, wystawne życie celebrytki i hasła społecznego rewanżyzmu – wrażliwość i populizm. Przedwczesna śmierć na raka zamieniła ją w ikonę. Biografia Evity stała się kanwą musicalu Andrew Lloyda Webbera, w którego filmowej wersji tytułową rolę zagrała Madonna, dopisując do kreowanej postaci kolejne piętro autokreacji. To znaczące spotkanie: legendarna Eva Perón i piosenkarka, która do perfekcji doprowadziła sztukę reżyserowania samej siebie. Jeżeli w masowej wyobraźni Evita zyskała oblicze popkulturowej artystki, to pytanie o jej tożsamość jeszcze bardziej się skomplikowało – twarz Madonny jest bowiem idealnie wymienna, zwielokrotniona, wykreowana.

Utwór sceniczny Copiego prowokuje, żeby pokazać warstwy tego mitu. Czas zdarzeń obejmuje ostatnie godziny życia Evy Perón, ciężko chorej, otoczonej przez ludzi, którzy tyleż pomagają jej w dramatycznych chwilach, co drapieżnie czekają na zbliżający się koniec, świadomi, że jej śmierć sta nie się początkiem świeckiego kultu. Argentyńczycy kochali żywą Evę Perón; martwą będą czcić. Sama bohaterka miota się między lękiem przed śmiercią a pragnieniem dopełnienia swojej autokreacji. Aktorka walczy w niej ze zmęczoną, ciężko chorą kobietą. To właśnie owo odklejanie się tożsamości zainteresowało Kowalskiego: „Widzę w Evie Perón opowieść o wielkim projekcie na siebie, wielkiej kreacji, piętrowym zafałszowaniu. Evita była mistrzem marketingu wizerunku, pierwszym może dwudziestowiecznym politykiem, który zrozumiał siłę wykreowanego obrazu. Wyprodukowała wizerunek siebie, który okazał się wielkim sukcesem, genialnym produktem – została uznana za ideał kobiecości, wielkiego przywódcę, matkę narodu. Role się jednak wypalają, nudzą zarówno aktorce, jak i publiczności; sezony przemijają. Kim jest Eva Perón, kiedy schodzi ze sceny?”.

Mnie nurtuje jeszcze inne pytanie: gdzie jest Evita w tym spektaklu? W gestach, kreacjach, w wyświetlanym na ekranie pięknym wizerunku, w ciele aktora? Nie jest to wcale oczywiste. Kuba Kowalski zdecydował się bowiem obsadzić w roli Evity Łukasza Konopkę, przez co jej postać nie przylega do fizyczności aktora. Widzowie nie oglądają Evy Perón, lecz grającego ją mężczyznę, którego cielesność nie pozwala mu zniknąć w postaci. Pomysł, by w ten sposób obsadzić tytułową rolę, byłby ryzykowny, może nawet chybiony, gdyby Łukasz Konopka „queerował” Evitę. Tymczasem w tym, jak prowadzi tę kreację, nie ma ani groteskowej intensyfikacji kobiecych zachowań, ani genderowej parodii. Łukasz Konopka pokazuje dramat umierającej Evy Perón jak najbardziej serio. Z częściowym makijażem na twarzy, w szlafroku, z włosami przygotowanymi do założenia peruki jego Evita przypomina aktorkę w garderobie, zbyt zmęczoną, aby wyjść na scenę i zmierzyć się ze świetnością swoich poprzednich kreacji. Wielkość ściera się z w niej z małostkowością. Jest dumna, zrozpaczona i przejmująco samotna, bo poza oddaną pielęgniarką (Wanda Skorny) nie ma nikogo, a jednocześnie złośliwa, egoistyczna, rozkapryszona. Jest obsesyjnie przywiązana do swoich sukien, które są czymś więcej niż przepysznym strojem – niezbywalną częścią tożsamości. Wchodzi między widzów, prosząc, by jej dotknęli, przekonali się, że jest nie mniej prawdziwa niż Evita – polityczna gwiazda i argentyńska diwa. Odczuwa się w tym autentyczną rozpacz, a jednocześnie, nawet podczas najbardziej przejmujących scen, widać nie Evę Perón, tylko mężczyznę na szpilkach.

W spektaklu Kowalskiego Evita jest tyleż realną postacią, co częścią popkulturowego argentyńskiego imaginarium. Gdańskie przedstawienie wydaje się utkane z powszechnych wyobrażeń na temat tej kultury. Wskazuje na to scena tanga, a przede wszystkim sposób kreowania niektórych postaci, przywodzący na myśl role z telenoweli. To zbiór wyrazistych typów, które regularnie pojawiają się w tego rodzaju produkcjach. Pielęgniarka Wandy Skorny – usłużna, piękna i skromna – jest aniołem w ciele kobiety, natomiast Ibiza grany przez Macieja Konopińskiego reprezentuje typ południowoamerykańskiego amanta. Bardzo zgrabnie bawi się tą konwencją Dorota Kolak, wcielająca się w matkę Evity. Nie jest to ewidentny pastisz aktorstwa z telenoweli, raczej lekkie wzmocnienie kreski, jaką rysowana jest postać, jednak wystarczająco sugestywne, żeby wciąż zaznaczać ten charakterystyczny punkt odniesienia. Bohaterka Doroty Kolak w egzaltowany sposób manifestuje zatroskanie stanem córki, ale między demonstrowanymi gestami wychodzą na jaw jej interesowność i nieczyste intencje. Wpada też w skrajne stany emocjonalne. W jednej scenie jest załamana chorobą Evity, w innej ostentacyjnie się obraża, by po chwili knuć po kątach i odsłuchiwać córkę w nadziei, że dobierze się do zawartości jej sejfu.

Opowieść o Evie Perón musi się dopełnić, śmierć jest koniecznym warunkiem mityzacji. Tłum potrzebuje martwego bohatera. W jednej z ostatnich scen spektaklu Evita przebiera w swoją kreację pielęgniarkę i nieoczekiwanie morduje ją z pomocą Ibizy. Daje ludziom tak upragniony obiekt kultu, by sama, uwolniona od dotychczasowej tożsamości, wyruszyć w poszukiwaniu kolejnej. Finalna sekwencja przedstawienia zbudowana została na zaskakującym i naprawdę mocnym kontrapunkcie. Posągowy Perón (Krzysztof Gordon) wygłasza do narodu przemówienie pełne patetycznych frazesów na temat cnót i wielkości zmarłej, podczas gdy na ekranie za jego plecami oglądamy Łukasza Konopkę, jak zrzuca z siebie skórę gwiazdy: ściąga z włosów opaskę, prywatnym gestem zapala papierosa, zamyśla się. Potem w szatni przeszukuje ubrania widzów, wykrada z czyjejś kieszeni dowód osobisty, zakłada palto i wychodzi z teatru.

Ostatnim słowom Peróna o poświęceniu i sile jego żony towarzyszy obraz aktora, który na obcasach, z resztkami makijażu i w cudzym okryciu oddala się w stronę placu Węglowego. Evita opuszcza teatr. Bez wątpienia rezonuje w tym pomyśle rodzima sytuacja – to czytelna aluzja do sporów wokół wawelskiego pochówku prezydenta. Nie ma tu jednak nachalnej i prostej analogii, wymyślona przez Kowalskiego scena jest o wiele bardziej pojemna. Demaskuje mitotwórczą siłę śmierci, a wręcz – by rzecz nazwać po imieniu – społeczną potrzebę zwłok. To wokół martwej bohaterki rozbudowują się znaczące rytuały. Ona sama jest już niepotrzebna. Może – w ciele mężczyzny – ruszyć w miasto.

Monika Żółkoś – doktor Uniwersytetu Gdańskiego, laureatka Konkursu im. Andrzeja Wanata (1998). Autorka książki Ciało mówiące. „Iwona, księżniczka Burgunda” Witolda Gombrowicza (2002).

Monika Żółkoś
"Teatr"
20 września 2010

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia

La Phazz
Julieta Gascón i Jose Antonio Puchades
W "La Phazz" udało się twórcom z "La ...