W hołdzie Mrożkowi

"Wdowy" - reż. Piotr Szczerski - Teatr im. Stefana Żeromskiego w Kielcach

Na reaktywację "Wdów" Sławomira Mrożka w teatrze imienia Stefana Żeromskiego w Kielcach przyjechała żona słynnego pisarza. Spektakl bardzo ją wzruszył.

- To najbardziej osobisty spektakl, jaki zrobiłem w życiu. Tekst Sławomira po latach zbiegł się z moim myśleniem - mówił już po premierze dyrektor kieleckiego teatru i reżyser przedstawienia Piotr Szczerski, a poruszona Susana Osorio-Mrożek dodała: - To najlepszy sposób, by powiedzieć Sławomirowi "żegnaj".

Reaktywacja "Wdów", które kieleccy widzowie mieli okazję oglądać po raz pierwszy sześć lat temu to rodzaj hołdu, jaki dyrektor i reżyser Piotr Szczerski złożył zmarłemu przyjacielowi. - Cieszę się, że mogłem zrobić ten spektakl jeszcze raz, w innych warunkach i innej sytuacji - tłumaczył.

I rzeczywiście nowa realizacja znacznie różni się od swej poprzedniczki. Co na to wpłynęło - zmiana odtwórców ról (nie ma tu słabego ogniwa, wszyscy są świetni, a bryluje Dawid Żłobiński jako Kelner - alter ego samego autora), podejście reżysera do tematu śmierci czy okoliczności powstania spektaklu? Pewnie wszystko po trochu. Nowe "Wdowy" są "mięsiste", już nie przygnębiające i zachowawcze. Tym razem twórcy otwarcie prezentują prawdy stare jak świat, a jednak tak niechętnie odsłaniane, że śmierci nie da się wymknąć, a gdy raz spojrzy się jej w oczy, świadomość jej obecności będzie towarzyszyć nam już zawsze. - Wiedziałem, że znów cię spotkam, tylko nie wiedziałem gdzie i kiedy - mówi neurasteniczny Pan Drugi grany przez Tomasza Nosinskiego do czarnej nieznajomej o pociągających kształtach.

Inna sprawa, że ze śmiercią sami igramy, fascynuje nas, intryguje. Szukamy jej towarzystwa, lekceważymy ostrzeżenia (bohaterowie siadają przy zarezerwowanym dla niej kawiarnianym stoliku, mimo przestróg kelnera). Jednak jej nadejście zawsze jest niespodziewane. I właśnie chyba to sprawiło, że Sławomir Mrozek, a w ślad za nim Piotr Szczerski zaprosili widzów do Cafe de la Muerte, gdzie przy dźwiękach tanga śmierć przechadza się między stolikami i stosuje swą ostateczną wyliczankę. Na kogo wypadnie, na tego bęc! I dlaczego tego nie obśmiać? Bo w gruncie rzeczy nasza pierwotna naiwna nieświadomość istnienia Czarnej Pani lub próba wymknięcia się jej są gorzko zabawne.

Symboliczna i wzruszająca jest ostatnia scena znakomitego spektaklu. Śmierć zaprasza do tańca także tego, który jej usługiwał. Kelner w mrożkowskim kapeluszu skłania się jej i pokornie odchodzi. - Ten pomysł Piotra jest piękny. Sławomir właśnie tak chciał umrzeć. Poszedł tańczyć ze śmiercią - stwierdziła ze łzami w oczach wdowa po pisarzu.

Luiza Buras-Sokół
Echo Dnia
5 listopada 2013

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia