W Kielcach Szekspir górą

"Poskromienie złośnicy" - reż. Katarzyna Deszcz - Teatr im. Stefana Żeromskiego w Kielcach

Premiera "Poskromienia złośnicy" w kieleckim teatrze - było dużo śmiechu na widowni i... nagości na scenie. Pojawił się też przeboje... disco polo. Niewiele wyszło z poskramiania seksistowskich poglądów zaprezentowanych przez Szekspira w "Poskromieniu złośnicy". Nawet zamiana ról w ostatniej scenie niewiele pomogła. W sobotę kielecki Teatr imienia Żeromskiego zaprezentował kolejną premierę.

Reżyser Katarzyna Deszcz zapowiadała nowe, współczesne odczytanie tego, bardzo popularnego dramatu. Oczekiwania były w związku z tym duże, bo jak zmienić wymowę rubasznej komedii, w której chodzi o bezwzględne podporządkowanie kobiety mężczyźnie?

Tytułowa bohaterka słynie z ciętego języka i niechęci do zamążpójścia, wiedząc, że byłaby tylko przedmiotem handlu. Jej młodszej siostrze, pięknej Biance to, że ma być sprzedana temu, kto da więcej nie przeszkadza, jednak ojciec stawia warunek: młodsza wyjdzie za mąż, dopiero po ślubie starszej. Trzeba więc znaleźć męża dla Katarzyny, tyle, że chętnych nie ma. Sytuację ratuje Petruchio, który nie kryje iż dla pokaźnego posagu gotów jest zrobić wszystko.

Kipiące emocjami spotkanie tych dwojga jest starciem dwóch żywiołów, ale nie wybuchem miłości. O wzajemnym szacunku trudno także mówić w kolejnych scenach rozgrywanych przez tę parę. Petruchio upokarza Katarzynę, robi jej wodę z mózgu tak długo aż osiąga swój cel - bezwględne posłuszeństwo. Niestety, nie wygląda to na partnerski związek dwóch silnych charakterów a zgoda na małżeństwo wydaje się ucieczką Katarzyny przed kolejnymi drwinami zarówno rodziny jak i sąsiadów. I mało wiarygodnie brzmi padające w ostatniej scenie, kiedy bohaterowie zamieniają się rolami, zapewnienie, że to miłość a nie upór zwycięża.

Grający Petruchia Krzysztof Grabowski i Weronika Kuleszyńska jako Katarzyna mieli przekonać widzów, że nie było poskramiania siebie nawzajem. Czy im się to udało?

Na scenie kotłuje się menażeria różnych postaci, które w interpretacji reżysera otrzymały miejsca niemal pierwszoplanowe, prawie wszyscy udają kogoś kim nie są potęgując wrażenie chaosu. Spektaklowi bliżej chwilami do kabaretu a sceny z aktów zmieniają się w slapstickowe gagi przyjmowane przez publiczność wybuchami śmiechu. Niektóre bardzo smakowite, ale trudno do nich zaliczyć goły tyłek pana młodego (czy był to żywy rebus mówiący o statusie Petruchia?), czy galopowanie w bieliźnie przez drugi akt.

Tempo sztuki czasami siada a oglądanie długiego fragmentu amerykańskiej adaptacji sztuki z 1967 roku jako wprowadzenie do kolejnej sceny było nużąco długie. Reżyser sięgnęła po nowoczesne środki przekazu także przedstawiając Biankę grającą w filmie erotycznym. Czy potrzebna jest taka dosłowność oceni każdy z widzów sam. Świetnym zabiegiem było wplecenie w spektakl współczesnych przebojów - także z ludycznego dico polo, które współbrzmiały z tekstem i były doskonałym komentarzem wielu scen. A w słowa przetłumaczone przez Barańczaka warto się wsłuchiwać, bo nawet jeśli nie zgadzamy się z przesłaniem sztuki, to tekst jest piekielnie inteligentny i skrzy się humorem.

Lidia Cichocka
Echo Miasta
15 kwietnia 2014

Książka tygodnia

Twórcza zdrada w teatrze. Z problemów inscenizacji prozy literackiej
Wydawnictwo Naukowe UKSW
Katarzyna Gołos-Dąbrowska

Trailer tygodnia