W labiryntach marazmu

"Wiśniowy sad" - reż. Paweł Łysak - Teatr Polski im. Hieronima Konieczki w Bydgoszczy

Podobno akcję utworu Czechowa można streścić w jednym zdaniu. Brzmiałoby ono mniej więcej tak: jest wiśniowy sad i ktoś go kupuje. Ktoś zapyta - ale co z postaciami? Z zawikłanymi relacjami między nimi? Czy są one nieistotne? Geniusz ,,Wiśniowego sadu" polega chyba właśnie na tej prostocie. Pozwoliła ona rozbudować konkretny dramat psychologiczny wokół tak prozaicznego tematu, jakim jest prosta transakcja sprzedaży działki. ,,Mistrz z Taganrogu", pisząc swoją ostatnią sztukę, był ciężko chory. Musiał zdawać sobie sprawę, że jego życie zbliża się już do końca. Może to ta świadomość pomogła mu znaleźć klarowną formę?

Kompozycja ,,Wiśniowego sadu" odznacza się także mocno wpisaną teatralnością. W ciągu ostatnich dwudziestu lat trudno jednak było znaleźć jakąkolwiek głośniejszą inscenizację tego dramatu na polskich scenach. Adaptacja bydgoska próbuje przełamać ten impas. Paweł Łysak opowiadał przed premierą, że chciałby wyszczególnić wątki przemian społecznych. Tylko że jego widowisko idzie w innym kierunku. Ale jest już regułą w polskim teatrze, że pierwotne zamiary i zapowiedzi na ogół mijają się z ostatecznym efektem

Jest jeden element dekoracji, który rzuca się w oczy od razu po wejściu na widownię. Chodzi mianowicie o ułożony w sporą górkę stos krzeseł. Łysak wyraźnie zaznacza punkt wyjścia całej intrygi. Chaotycznie poukładane meble sugerują nam, że ktoś właśnie się wyprowadza (odchodzi?). Na drugim planie ustawiono dwie ściany. Stykają się one w jednym miejscu i tworzą razem kąt ostry. Sceniczny świat zostaje zaprezentowany jako nieco odrealniony, niczym w filmach niemieckich ekspresjonistów. Nie ma w nim jednak charakterystycznego dla tamtych realizacji niepokoju. Reżyser tworzy raczej luźną atmosferę, która gęstnieje dopiero w trakcie trwania przedstawienia. Dzieje się tak w wyniku eskalacji konfliktów między postaciami, a nie jakichś wymyślnych zabiegów realizacyjnych. Pierwsze spotkanie bohaterów nosi na początku cechy familijnego zjazdu. Innymi słowy, zdaje się być miło i przyjemnie. Łysak zdejmuje zasłonę pozorów. Oczom widzów ukazują się postacie nie tyle pełnokrwiste, co raczej utkane z wybranych stanów emocjonalnych.

Raniewska (Anita Sokołowska) wpada do folwarku jak burza i obchodzi wszystkie pomieszczenia. Pozostali suną za nią jak cienie. Kobieta co chwila się odwraca. Nie chce być ,,śledzona". Stan tego niepokoju rzutuje na późniejsze interakcje Raniewskiej z pozostałymi. Towarzystwo stara się nie odstępować dziedziczki na krok. Szczególnymi adoratorami okazują się Piszczyk (Paweł L. Gilewski) i Jasza (Marcin Zawodziński). Noszą kobietę na rękach, zabawiają ją na różne sposoby. Trudno powiedzieć, by chodziło tu tylko o flirt. Obaj panowie wyraźnie dążą do uzyskania korzyści i nie chodzi tu o seks. Piszczyk chce otrzymać ,,sto osiemdziesiąt rubli", choć stara się mówić o tym w sposób żartobliwy. Raniewska chętnie ulega tym zalotom. Jest świadoma tego, że jej kłopoty finansowe wymagają od niej poważnych decyzji. Tymczasem poddaje się iluzjom, uciekając od odpowiedzialności za los córek. Sokołowska kreuje postać kobiety dumnej, choć nieporadnej. Dziedziczka nie sprostała w swojej podświadomości wrażeniu, jakie wywarły na nią zgony syna i męża. Traumy z przeszłości dają o sobie znać w czasie nielicznych przerw między beztroskimi wygłupami. Raniewska dostrzega, że interesowność ludzi dookoła jest przykryta troską, ale nie chce tego głośno powiedzieć. W rezultacie relacje między postaciami stopniowo psują się niczym owoce z tytułowego sadu. Niewypowiedziane niechęci i pretensje stają się głównym motorem działań figur dramatu.

Gajew (Michał Jarmicki) kocha swoją siostrę, choć wyraźnie ma wobec niej kompleks niższości. Wchodzi na krzesło, by przytulić Anię z pozycji mentora. Raniewska widzi ten gest. Jej amanci podnoszą ją ponad wysokość, jaką osiągnął Gajew. Zrezygnowany mężczyzna schodzi na dół. Już po chwili rodzeństwo tańczy razem, jakby wszystko było między nimi w porządku. Ania (Julia Wyszyńska) dostrzega bierność matki. Jej gniew wybuchnie jednak dopiero pod koniec widowiska. Póki co dziewczyna flirtuje ze wszystkimi naokoło. Wiera (Joanna Drozda) również dostrzega błędy rodzicielki, ale stara się im zapobiegać przez utrzymanie porządku w domu. Kilkakrotnie pojawia się na scenie z miotłą. Uparcie suchy ton Drozdy spłyca niestety tę postać, zwłaszcza w kontekście relacji z Łopachinem. Ten ostatni zostaje ukazany w sposób, który odbiega od tradycyjnego spojrzenia na tę postać. Piotr Stramowski nie jest wiejskim chamem, ale człowiekiem dostrzegającym realny problem. Można nawet powiedzieć, że ma on naprawdę dobre zamiary względem Raniewskiej. Pomysł na zakup sadu rodzi się u niego później. Mężczyzna kilkakrotnie gorąco ostrzega dziedziczkę przed brakiem stanowczości w sprawie działki. Kobieta woli jednak wrócić myślami do przeszłości, jakby nadal była małą dziewczynką spędzającą wakacje w rodzinnym majątku. Łopachin triumfuje już po zakupie sadu, jakby zwyciężył bitwę. Na pewno cieszy go możliwość zarobku. Ale czy nie chodzi i o możliwość zemszczenia się za dzieciństwo spędzone w biedzie?

Niewypowiedziane słowa i resentymenty kształtują relacje między bohaterami. Wspominałem o ułożonych w stos krzesłach. Zostają one później rozstawione na scenie. Każde puste miejsce może oznaczać jednego umarłego, jakąś marę, która nie odeszła ostatecznie w cień. W każdej ze ścian (jedna z nich okazuje się ruchoma) umieszczonych zostało kilka par drzwi. Żadna z nich nie prowadzi jednak do konkretnego pomieszczenia, np. kuchni czy salonu. W kreskówkach często pojawia się motyw bieganiny między podwojami prowadzącymi do kolejnych Czyli tak naprawdę prowadzących donikąd, stanowiących rodzaj błędnego koła. Czy nie jest to element swoistej scenicznej mistyki? W jednej z odsłon na parkiet zostają rzucone wiązanki ze słomy. Czy ma to być aluzja do ,,słomianego zapału"? Raniewska z rodziną beztrosko się tarzają w suchych badylach. Pasuje to do diagnozy o ogólnym rozleniwieniu.

Całkowicie niewiarygodnie wypadają sekwencje o zabarwieniu erotycznym. Sytuacja, w której para ze sobą rozmawia, by nagle się na siebie rzucić, bardziej pasuje do telenoweli niż do teatru. Nawet jeśli będziemy mieli na uwadze fakt, że w Wałbrzychu powstało przedstawienie na podstawie ,,Dynastii" Całkowicie zatracony zostaje kontekst społeczny. Trudno powiedzieć, by wprowadzenie na scenę kilku statystów miało być dowodem na wtargnięcie ,,ludu". Rewolucja społeczna objawia się tu tylko w nadętych monologach dandysa Trofimowa. W pamięci zostaje ciekawa scena zbiorowa, w której statyści wykonują układ cheironomiczny przypominający rąbanie toporem (domyślnie chodzi o wykarczowanie sadu). Przechodzień z drzwiami może sugerować nagłe wdarcie się ,,lokajów" na dwór ,,ahystokhacji". Ale Łysak ogranicza się jedynie do wskazania ,,góry" i ,,dołów". Nie dookreśla tych grup w żaden sposób, dlatego też przekaz pozostaje na poziomie ogólników. To za mało, by bydgoski ,,Wiśniowy sad" był jakimś aktualnym rozpoznaniem współczesnych społecznych nastrojów. Z drugiej strony udaje się uniknąć dzięki temu taniej publicystyki. Wymowa widowiska nabiera uniwersalnego wymiaru.

Przedstawienie zaskakuje koncepcją, choć zbyt często popada się tu w płycizny psychologiczne. W postaciach uderza nieraz pewna plakatowość emocjonalna, co widać szczególnie u Michała Czachora. Nierówno prezentuje się zespół aktorski, chociaż na pewno należy wyróżnić Sokołowską, Stramowskiego, Łaskę i Jaskulskiego. Ta ostatnia dwójka stanowi w pewnym sensie kwintesencję spektaklu. Szarlota (Łaska) jest magikiem, który dyryguje innymi niczym marionetkami. Przypomina im o smutnej prawdzie, że przed losem nie da się uciec, zwłaszcza jeśli jest on nieustępliwy i zimny niczym matowy głos aktorki. W sylwetce Szarloty odbija się nierealność świata przedstawionego. Pozostajemy w teatrze, choć nasz ból pozostaje prawdziwy. Z kolei Firs Jaskulskiego to wyraz ostatecznej bezradności wobec losu. Czym jest życiowe doświadczenie wobec śmierci, która i tak czeka zarówno młodego szczyla, jak i starego wyjadacza? Smutne memento mori Czechowa to w gruncie rzeczy clou ,,Wiśniowego sadu", które Łysak dobitnie objawia publiczności.

Szymon Spichalski
Teatr dla Was
5 lutego 2013

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia

La Phazz
Julieta Gascón i Jose Antonio Puchades
W "La Phazz" udało się twórcom z "La ...