W lustrze Solaris

"Solaris" - reż. Wojciech Kościelniak - Teatr J. Słowackiego w Krakowie

Nie szukamy nikogo oprócz ludzi.
Nie potrzeba nam innych światów. Potrzeba nam luster.
Stanisław Lem, Solaris

Jeden z amerykańskich krytyków literackich powiedział kiedyś, że nie znosi prozy science fiction, bo za dużo w niej technologii, pod naporem której znika to co najważniejsze – ludzie i ich problemy. Człowiek w tego rodzaju literaturze – przekonywał – staje się ostatecznie też tworem technologicznym, ożywionym robotem, który sprawnie wykonuje swoje zadania, by zdobyć odległe galaktyki. W tej dość bezpardonowej ocenie jest zapewne trochę racji, ale bez wątpienia Solaris Stanisława Lema zdecydowanie jej przeczy. Oczywiście nie brak w powieści passusów, które wspomniany krytyk określiłby mianem „technologicznych", sporo też – skądinąd genialnych – opisów tajemniczej planety Solaris i jeszcze bardziej tajemniczego oceanu pokrywającego jej powierzchnię. Ale dla Lema to właśnie człowiek i jego problemy są tutaj najważniejsze, a choć przenosi je w odległe i niepojęte kosmiczne uniwersum, to niewątpliwie one wysuwają się na plan pierwszy, zaś ów niecodzienny kontekst tylko je intensyfikuje. Być może w tym tkwi główny powód niezwykłej popularności tego utworu, a co więcej, czytany dzisiaj – pięćdziesiąt pięć lat od chwili swojego powstania – nie tylko nie traci, ale wręcz zyskuje na aktualności.

Tytułowa Solaris nie jest bowiem jedynie kolejną nieznaną planetą, na którą wyprawiają się badacze kosmosu, by zrealizować następny akt jego podboju. To miejsce, w którym spersonalizowany ocean materializuje ich wspomnienia, gdzie znienacka pojawiają się im bliskie osoby z przeszłości (jak np. Harey – zmarła przed dziesięciu laty śmiercią samobójczą żona głównego bohatera Krisa Kelvina), gdzie jawią im się fantomy – „twory F", jak nazywa je autor – urzeczywistniające ich najgłębiej ukryte pragnienia lub kompleksy. Sytuacja ta powoduje trudną do zniesienia udrękę psychiczną – jeden z bohaterów powieści popełnia samobójstwo, a pozostali znajdują się na granicy obłędu, nie rozumiejąc tego, co się dzieje i za wszelką cenę próbując się uwolnić od nieproszonych „gości". Solaris okazuje się więc swego rodzaju czyśćcem, ale jest to czyściec ludzki. Bardzo trafnie komentował ów głęboko humanistyczny wymiar opowieści Lema jeden z najwybitniejszych znawców jego twórczości, Jerzy Jarzębski:
„Podsyłając solarystom „twory F", cóż właściwie ocean czyni? Wydaje się, że próbuje po prostu „przemawiać ludzkim językiem", realizując w materialnej postaci to, co tkwiło najgłębiej w ich mózgach jako swoiste otorbienia psychiki. Ale miejsca te zawierają wspomnienia czy kompleksy, których jednostka nie chce za żadną cenę pokazać innym [...]. Ocean, czytając w mózgach ludzi „jak w otwartej księdze" [...] wchodzi bezwiednie w sferę tak intymną, że już nie nadającą się do żadnej komunikacji i – zamiast podjąć dialog – psychicznie „wywraca na nice" swych partnerów, pozostawiając ich sam na sam z ich bólem i wstydem. Eksploracja kosmosu to, według Lema, nie tyle wyjście naprzeciw Inności, ile poszerzanie sfery specyficznie ludzkiej komunikacji i sensu, tak, by się w niej pomieściły obce światy. W tę obcość człowiek naprawdę wejść nie umie – czyni z niej sobie zaledwie lustro, w którym się przegląda".

Kontakt, o którym mówi się w powieści, jest więc oczywiście kontaktem z obcą planetą, ale przede wszystkim z obcym w nas samych. To obce w nas najczęściej określa się podświadomością i choć sam Lem nieco ironicznie wypowiadał się o psychoanalitycznych interpretacjach Solaris, nie sposób nie dostrzec, że mamy tu do czynienia ze swoistą „sceną podświadomości" – nagłym powrotem wypartego, jakby określił to Freud. Co więcej, wyparte powraca w znacznie dotkliwszy sposób, niż by to przewidział sam ojciec psychoanalizy, bo w zmaterializowanej formie. I o ile w zapełniających fabuły powieści fantastyczno-naukowych spotkaniach z obcym ich bohaterowie mogli zawsze liczyć na solidarność i pomoc współtowarzyszy wyprawy, o tyle spotkanie z własnym-obcym jest zawsze spotkaniem całkowicie indywidualnym – stąd dojmująca samotność badaczy pracujących na stacji kosmicznej planety Solaris, którzy zostają zmuszeni do staczania osobnych, niemal intymnych, a przez to niezwykle dramatycznych potyczek z tym, co najgłębiej ukryte w ich psychice.

Nie znaczy to jednak, że powieść Lema łatwo wpisuje się w psychoanalityczne schematy, znane już od przełomu XIX i XX wieku, choć w chwili, gdy pisał Solaris, psychoanaliza doświadczała spektakularnej reaktywacji dzięki Lacanowi i święciła prawdziwe rekordy popularności. Już choćby zabieg materializacji podświadomych treści jest oryginalnym i bardzo ciekawym pomysłem autora. Bardzo interesujące jest też to, że jego przemyślenia korespondują z najbardziej aktualnymi filozoficznymi debatami nad procesem tworzenia się ludzkiej podmiotowości, a zwłaszcza bliskie są przekonaniu, że proces ten powinien zacząć się właśnie od kontaktu z tym, co obce w nas. Jeśli nie doświadczymy obcego w nas samych, a więc wszystkiego tego, co zdecydowanie w sobie odrzucamy – twierdzi np. uczennica Lacana Julia Kristeva – to wszelka obcość pozostanie dla nas niezrozumiała. I choć nieco inaczej pojmuje ona ową obcość – abiekta wewnątrz subiektu, jak to określa – to bardzo podobna wydaje się być diagnoza Lema, który pisząc o poszukiwaniach „świętego Kontaktu" daje do zrozumienia, że tak naprawdę nie są to poszukiwania innego świata czy potyczki z mitycznym i często obracanym w karykaturę kosmitą, ale, że jest to zawsze pogoń za światem jak najbardziej podobnym do naszego i szukanie samego siebie. Nawet jeśli jest to obarczone nie mniejszym ryzykiem niż lot kosmiczny i nawet jeśli skazuje nas na potyczkę z tym co wywołuje nasz największy lęk – mroczną stroną naszego ja.

Jest coś jeszcze, co świadczy o niezwykłej aktualności powieści Lema, a co najbardziej być może widoczne jest w jej głównym wątku, będącym zarazem piękną historią miłosną – w historii Krisa i Harey. To doświadczenie dojmująco tragicznej ambiwalencji, która w mniejszym lub większym stopniu dotyczy każdego z nas. Można to nazwać pragnieniem powtórzenia czegoś, co zdarzyło się kiedyś i poniosło klęskę, pragnieniem szansy na przeżycie tego jeszcze raz – inaczej i lepiej – z jednoczesną, jakże bolesną świadomością, że niczego tak naprawdę powtórzyć się nie da. To, czego doświadcza Kris, spotykając na Solaris zmarłą Harey całą i zdrową sprawia wrażenie terapeutycznego przepracowywania kompleksu winy – wszak obwiniał siebie przez całe lata za jej śmierć. Ale seans ten okazuje się nieskuteczny – Harey jest tylko jego wyidealizowanym wyobrażeniem o niej i choć ponownie jest gotów na miłość, to nadal nie jest w stanie zapobiec fiasku tego uczucia. Słusznie dopowiada więc Jarzębski:
„Kris musi się na koniec pogodzić się z zerwaniem zasłony, zniszczeniem ułudy, którą stwarza mu romantyczna namiętność do pozornie odzyskanej Harey – i nawet z jej dobrowolną śmiercią, tak dobrze mieszczącą się w mitologicznych rytuałach najczystszej, bezinteresownej ofiary. Musi pokonać własne uczucia po to, by stanąć przed zagadką Obcości już bez tych pozornych ułatwień, jakich dostarczały mu ziemskie mity czy symbole, a zatem w stanie swoistego „oczyszczenia". [...] A zatem w samej strukturze powieści zawarty jest paradoks, bo – opisując dążenie do poznania czegoś radykalnie nowego – dowodzi jednocześnie, że takie poznanie nie jest możliwe, Kontakt staje się pozorem, a głębia, jaka się otwiera przed odkrywcą jest głębią pozorną – taką samą jak ta, którą oglądamy wpatrując się w powierzchnię lustra, odsyłającego nam nasz własny obraz i obraz przestrzeni, w której jesteśmy wieczyście zamknięci".

Być może największa i nieprzemijalna wartość Solaris, a także jej niepowtarzalność na tle całego gatunku science fiction polega na tym, że doznając podczas lektury prawdziwie zmysłowej przyjemności i rozsmakowując się we wszystkim tym, co oferuje nam wyobraźnia Lema, kreująca fantasmagoryczny i tak bardzo odległy od naszych nawyków percepcyjnych świat, dowiadujemy się jednocześnie z tej powieści czegoś bardzo prawdziwego o nas samych. Można by podsumować nieco banalnym stwierdzeniem, że cała ta powieśc jest swego rodzaju lustrem odbijającym nasz wizerunek. Ale jest to lustro, które – jak w znanej formule Lacana – pokazuje nam także nigdy nie dającą się zapełnić lukę pomiędzy tym, co Rzeczywiste i tym, co Wyobrażone, tragiczne pęknięcie w podmiotowości. Ludzki czyściec na kosmicznej stacji ostatecznie przynosi katharsis, której tak bardzo pragniemy. I Lem wiedział o tym, kiedy słowami Snauta przekonywał, że „nie potrzeba nam innych światów. Potrzeba nam luster". Nawet jeśli to, co w nich zobaczymy tylko rozdrapuje nasze psychiczne rany.

Cytaty w tekście pochodzą z Posłowia J. Jarzębskiego, w: S. Lem, Solaris, Warszawa 2009.

Anna Burzyńska
Materiał Teatru
24 czerwca 2016

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia