W oparach absurdu

"Niewidzialny chłopiec" - reż. Weronika Szczawińska - Wrocławski Teatr Współczesny im. Edmunda Wiercińskiego

„Niewidzialny chłopiec" w reżyserii Weroniki Szczawińskiej to spektakl przedziwny. A w owej dziwności oryginalny. Pozornie banalne scenki z życie rodzinnego łączą się w nim z językowo-dźwiękowymi eksperymentami, które sprawiają, że aktorzy poruszają się na scenie jak dobrze zaprogramowany mechanizm.

Przedstawienie biorące udział w Konkursie na Inscenizację Dawnych Dzieł Literatury Polskiej „Klasyka Żywa" realizowanego z okazji 250-lecia teatru publicznego w Polsce, jest adaptacją niepublikowanego i niewystawianego dotychczas dramatu Tymoteusza Karpowicza. Choć tekst jest subtelnie osadzony w kontekście wydarzeń z 1968 roku, w spektaklu Szczawińskiej sceniczny świat to niejako bezczasowe uniwersum, laboratorium charakterów i emocji.

Dramat rozgrywa się przed oczyma widza w ascetycznych dekoracjach: pośród białych ścian ustawiono jedynie ruchomy stół, skrywający wewnątrz drobniejsze, wykorzystywane okazjonalnie rekwizyty; czwarta „ściana" sceny to diodowe obramowanie, za którym widoczne są metalowe krzesła. Aktorzy występują w soczyście czerwonych strojach (doskonałe kostiumy Natalii Mleczak), jedynie milcząca służąca, Agata (Jolanta Solarz) ubrana jest w słoneczną żółć.

Spektakl otwiera sekwencja rodzinnej kolacji, przy stole „zasiadają" (opierając się o niego) Ojciec (Jerzy Senator) i Matka (Ewelina Paszke-Lowitzsch) , Syn (Konrad Wosik) i Córka (Anna Kieca), Dziadek (Zdzisław Kuźniar) oraz gość – Doktor (Krzysztof Boczkowski). Ojciec rozmawia z Doktorem, zupełnie na niego nie patrząc, chwali się naukowymi talentami dzieci, Matka wydaje Agacie polecenia posunięte do granic absurdu („Agato, zjedz to za pana!"), Dziadek wygłasza a to złośliwe komentarze, a to wyrwane w kontekstu modlitewne wezwania. Poszczególne wypowiedzi, dźwięki i odgłosy składają się na komunikacyjny szum, w którym dochodzą do głosu skrywane emocje postaci.

Podsumowaniem kolacji jest „występ" Syna, zafascynowanego gwiazdami, lecz pogardzającego pięknem i Córki, zajmującej się korundami. Ich wypowiedzi łączą w sobie pseudointelektualny bełkot z przezabawnymi gierkami słownymi. Tłem dla ich monologów są dźwięki i odgłosy wydawane przez pozostałych członków rodziny: przedziwne „szumy,zlepy,ciągi" (by posłużyć się stosownym w tym wypadku określeniem Mirona Białoszewskiego), tworzące groteskowe współbrzmienia.

Ruchy postaci na scenie wydają się pozornie nieskoordynowane, tworzą jednak przemyślane kompozycje (członkowie rodziny poruszający się w różnych częściach pokoju raz po raz przystają w „fotograficznych" pozach, zastygając w bezruchu). Precyzji ruchu towarzyszy rozszalały żywioł słowa: od powtarzanego monotonnie odgłosu po skomplikowane wypowiedzi.

Punktem kulminacyjnym przedstawienia jest pojawienie się tytułowego niewidzialnego chłopca, o którym wspomina Córka. Owa tajemnicza postać, której istnieniu rodzina zrazu zaprzecza, stanie się adresatem intymnych wyznać wszystkich członków rodziny, którzy będą kolejno zjawiać się na scenie, by zostać wysłuchanymi przez milczącego odbiorcę. Pojawienie się wyimaginowanego bohatera pozwala pozbyć się zasłony pozorów i konwenansów. Postacie mogą wreszcie powiedzieć prawdę, wybyć się kompleksów.

Każdy z aktorów ma wówczas na scenie swoje pięć minut. Anna Kieca oscyluje między szaleństwem a naukowym zacięciem (słowo „zacięcie" okazuje się nieprzypadkowe, gdy weźmiemy pod uwagę jej mechaniczne powtarzanie słów i przyruchów). Jerzy Senator jest sentymentalny i z melancholią opowiada o przeszłości. Zdzisław Kuźniar wygłasza przejmujący monolog-hymn na cześć młodości, przepełniony tęsknotą za straconym czasem. Interesujący kontekst dla wielomówstwa bohaterów stanowi milcząca postać Agaty, niby uwikłanej w relacje rodzinne, a jednak podchodzącej do nich z dystansem i dyskretną ironią.

„Niewidzialny chłopiec" to spektakl pięknie groteskowy, pełen sarkazmu i humoru, doskonale skomponowany. Skromność dekoracji pozwala zabłysnąć aktorom, którzy z werwą wygłaszają świetne teksty Karpowicza. W przedstawieniu znalazło się miejsce i na celne obserwacje obyczajowe, i na zabawę formą. Paradoksalnie proste zabawy słowem służą uwydatnieniu ich znaczeń, podkreśleniu ważności międzyludzkiej komunikacji, której sens kończy się w momencie, gdy wielość komunikatów przeczy ich jakości.

W spektaklu nie ma złych ról i słabszych momentów. Pośród laboratoryjnej bieli chłodnym okiem możemy przyjrzeć się postaciom bezradnym wobec konieczności wyrażenia siebie i określenia swojego miejsca w rzeczywistości. Groteskowe wizje relacji rodzinnych stwarzają przestrzeń dla autorefleksji – i do śmiechu z własnych ułomności.

 

Karolina Augustyniak
Dziennik Teatralny Wrocław
11 maja 2015

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia