W paranoicznym śnie, albo paradoksalnej rzeczywistości...
Dość wierne przeniesienie na scenę, bajki Lema, rzec by można słowo po słowie. Wzbogacone, a nawet przesycone, aluzjami i błyskotliwymi pomysłami inscenizacyjnymi.Autor scenariusza i jednocześnie reżyser "Murdasa. Bajki" - Paweł Aigner, rozpisał tekst "Bajki o królu Murasie" na trzy postacie: Króla Murdasa, Błazna i Mędrca - Narratora. A właściwie podzielił, bo czytając opowiadanie Lema, można zauważyć, że ten spektakl wchłonął je w całości, nie opuściwszy zdania. Ale to nie zarzut, dzięki takiej adaptacji, ma się wrażenie, że ten ciekawy lemowski język zamienił się w "ciało", w rzeczywistość, w dodatku na poziomie dosłowności, ale i perfekcji. A rzeczywistość to nie byle jaka.W miarę upływu akcji, scena zapełnia się przedmiotami, obudowuje się, jak tytułowy Murdas, rozrasta, tak jak ego władcy. W pewnym momencie, nie wytrzymuje, dochodzi do mutacji jasnego obrazu wykrzywienia, na jakie sam Murdas, przez "fatalny nadmiar osobowości", się skazał. Tak naprawdę nie wiadomo, kiedy jeszcze jesteśmy w rzeczywistości, a kiedy już w chorej wyobraźni króla. Wspaniała scenografia Pavla Hubička potęguje wrażenie paranoicznego snu, komnata, której ściany zrobione są z przezroczystej folii, w rogach czerwone drabiny, do których pod koniec przywiąże się liny, zwisających nad sceną fantomów np. z nogą przechodząca przez klatkę piersiową, czy dłonią w miejscu krocza. "Druciki - truciki", kable, metalowe skrzynki, klucze w kopertach, wreszcie wanna na podeście - tron, łoże, trumna zarazem, wszystko, łącznie z kostiumami - czarno-czerwone. Cała scenografia żyje, animowana przez Błazna (Dagmara Sowa) np. szafa, myśli. Dlatego ma się wrażenie, bycia w środku tętniącego organizmu. Pomaga w tym światło, zmienne, jak nastroje Murdasa. I muzyka Roberta Jurčo pochodzącego ze Słowacji, która jest grana na żywo(akordeon), zresztą przez niego samego. Muzyk jest też narratorem, którego słowa, jak echo powtarzają bohaterowie. Takie rozwiązanie, jeszcze przy dosłownym pokazaniu tego, co się mówi, bawi i rozśmiesza, daje wrażenie komiksowości, animowanej bajki. Bardzo smaczne sceny, wpadania myśli, czy roztrząsania przez Murdasa spraw rodzinnych, albo przy stwierdzeniu, że króla "coś tknęło" - gdzie bynajmniej nie chodziło o okładanie go pięściami (przez Błazna), plus scena z "odkurzycielami" w układzie krwionośnym. Stykamy się z absurdem, z zaburzeniem widzenia przyczyny i skutku działania np. Murdas cały czas znajduje kluczyki, w kopertach, zamiast łyżeczki do kawy, w wannie i nic sobie z tego nie robi, wyrzuca je zwracając się np. ku klapce od koperty, w której dostał kluczyk. Mimo to, "Murdas. Bajka" to sztuka wielopłaszczyznowa, pełna odniesień do rzeczywistości, ironiczna. Choć sama oderwana od realiów, to z przestrogą. W tej "bajce" czai się morał, zaproszenie do zastanowienia się nad tym, co tak naprawdę nami powoduje. Jak podkreślają sami twórcy, w spektaklu, spletli dwa żywioły: wodę, z której złożony jest organizm biologiczny oraz mózg i elektryczność, bo trzeba pamiętać, że to co się dzieje w naszym mózgu, oparte jest przecież na przepływie prądu elektrycznego między neuronami. Murdas nie ucieknie od swojej biologiczności. Reżyser spektaklu nie daje widzowi odpocząć, napięcie rośnie, wątki się piętrzą, skłębione jak kable myśli szaleńca, kiedy widz ma wrażenie, że ta paranoja nigdy się już chyba nie skończy, (to wietrzenie spisków, nakładanie się snów), następuje wyciszenie, zwyczajna kąpiel i genialny, pointujący wszystko koniec. Ktoś mógłby zarzucić temu rozwiązaniu, że jest za proste, jak na tyle skomplikowanych wybiegów Murdasa i przepowiedni starej szafy wróżącej, przecież u Lema: "rozpadł się król Murdas na sto tysięcy snów, których nic już nie łączyło w jedno prócz pożaru - i palił się długo...". Ale właśnie w tym tkwi jego siła. W spektaklu do wanny spada włączona suszarka i bohater, targany konwulsjami, ginie, co jest idealnym, przezabawnym i szalenie błyskotliwym, mocnym spointowaniem istoty opowiadania i spektaklu, a nawet więcej. Jedynym "ale" do tej sztuki, jakie posiadam, jest przydługi koniec, gdzie wszystkiego jest za dużo. Gonitwa wątków. Jeśli się w porę nie wyłączymy, zwariujemy razem z postacią. Błazen zamienia się w Króla, wali pejczem Murdasa. Nie ma tego u Lema i myślę, że w spektaklu też to nie jest do końca potrzebne. Aktorzy młodzi, świetnie śpiewają, zdolni, trzymają cały czas widza przy sobie, ironiczna Dagmara Sowa, ciekawy, zdystansowany Robert Jurčo. I wreszcie Paweł Chomczyk jako Król Murdas, plastyczny, widać, że dobrze czuje się w teatrze aktora i przedmiotu, ubiera swoją postać w szereg zblazowanych, zmanierowanych póz i min. Myślę, że byłoby fantastycznie, gdyby nie widzieć u niego czasami kalki z gestów, ruchów i zachowań scenicznych reżysera, który był wieloletnim aktorem Białostockiego Teatru Lalek, genialnym skądinąd. Chomczyk ma bowiem zupełnie inne cechy psychofizyczne, może podobną ekspresje, no ale to, co w wykonaniu Aigner bawi, u niego jest naturalnie czymś innym A i jemu samemu nie do końca wygodnie w czyichś "za ciasnych koszulach". Białostocki Teatr Lalek "Murdas. Bajka" wg opowiadania Stanisława Lema "Bajka o królu Murdasie" scenariusz i reżyseria: Paweł Aigner scenografia: Pavel Hubička (Czechy) muzyka: Robert Jurčo (Słowacja) Obsada: Król Murdas - Paweł Chomczyk, Błazen - Dagmara Sowa, Mędrzec - Robert Jurčo Premiera: 1 września 2007 koprodukcja: Kompania Doomsday i Białostocki Teatr Lalek