W piekle tworzenia

"Persona. Ciało Simone" - reż. Krystian Lupa - Teatr Dramatyczny w Warszawie

Trzyipółgodzinny spektakl Persona. Ciało Simone, kolejna odsłona tryptyku Krystiana Lupy w Teatrze Dramatycznym, to przeżycie dla wytrwałych. To metateatr proponujący widzowi przeczołganie się przez drogę krzyżową, śladami każdego tworzącego w bólu artysty. Zdaje się, że sama postać Simone Weil, wokół której fabuła się zazębia, stanowi zaledwie symbol, więc nawet przybliżona znajomość jej życia i twórczości nie jest konieczna do recepcji sztuki

Spektakl, będący częścią trylogii, sam również dzieli się na trzy części, a najbardziej interesujący wydaje się początek – dwie silne osobowości, reżysera i aktorki wcielającej się w główną rolę, zasiadają nad tekstem, próbując stworzyć wspólną wizję teatralnej adaptacji dzieł filozofki Simone Weil. Praca to nielicha – ilość tekstu nie do przyswojenia, decyzje życiowe Simone niezrozumiałe, jej doświadczenia pozostające poza zasięgiem percepcji przeciętnego człowieka. Bohaterowie wiją się w artystycznych konwulsjach, tłumaczą sobie nawzajem tę tajemniczą kobietę, zmieniając zdanie i zaprzeczając wygłoszonym wcześniej sądom. Wciąż na nowo rozbijają się o prostą konstatację – nie rozumiem. Dzieło życia myślicielki wymyka się wszelkim okowom teatralnej adaptacji. Aktorka nie czuje się na siłach wchodzić w postać tak odległą i niezrozumiałą, reżyser nie widzi sposobu na rzetelne ujęcie tekstu i boi się śmieszności. Oboje próbują obłaskawić tego demona, czują swoją niższość wobec  nawiedzonej przez Boga Simone. Próby zrozumienia kończą się skrajnym komizmem, nie do końca dla mnie zrozumiałym. Być może majestatowi siły wyższej można przeciwstawić już tylko – śmiech? Wszystko to zanurzono w soczystym sosie języka potocznego i krzyku.

Dalsza część to próba wypracowywanego w bólach spektaklu. Scena opiera się na fragmencie dzieł Simone Weil – ni to marzenia, ni to majaku sennego. Tekst, wyjątkowo enigmatyczny i nieprecyzyjny, „uzupełniony” został treścią zgoła odległą od rzeczywistości międzywojennej, w której kobieta tworzyła. Wygląda to bardziej na napisanie całkiem nowej Simone niż reinterpretację jej postaci. Brakuje jednak w tym „spektaklu w spektaklu” choćby wrażenia, że całość zmierza w pewnym konkretnym, obranym świadomie kierunku. Jest to zapewne zabieg celowy – tak jak wizje Simone nie były zrozumiałe nawet dla niej samej, tak i widz głowi się nad tekstem i nie znajduje rozwiązania. Postaci pojawiają się i znikają, ich dialogi ocierają się o bełkot, ale to z pewnością tylko inscenizacja szumu, jaki musiała słyszeć  nawiedzana przez Boga myślicielka.

Spektakl w równej mierze ukazuje zmagania reżysera z przerastającym go tekstem, jak i budowanie przez aktorkę postaci, w którą ma się wcielić. Tym drugim zajmuje się ostatnia część sztuki, w której, bez zdradzania szczegółów fabularnych, aktorka zmaga się z własnymi problemami, wchodząc coraz głębiej w osobowość Simone – to scena rodem ze znanych nam dobrze romantycznych wizji.

Całość wlecze się, męczy, nudzi i irytuje, choć pod powierzchnią wyczuć można coś niepokojącego – to chyba duch samej Simone Weil krąży nad sceną, choć spektakl w ogóle o Simone nie traktuje. Postać ta jest jedynie pretekstem do rozważań na temat teatru i jego tworzenia. Jedność miejsca – akcja toczy się w całości w teatrze – tworzy klaustrofobiczną atmosferę wysiłku intelektualnego i odcięcia od świata. Skromna, raz zmieniana scenografia pozwala skupić się na spektaklu, nikt nie szura krzesłami, nic nie wybucha, kolory nie skaczą do oczu. Asceza przestrzeni obrazuje zarówno „pustkę” teatru, wypełnianego dopiero treścią sztuki, przywodzi jednak również na myśl ascetyczne życie Simone Weil. Na oklaski zasługuje rola powracającej do zawodu Małgorzaty Braunek, a także kreacja Mai Ostaszewskiej, która zastąpiła Joannę Szczepkowską w roli samej Simone Weil.

Z pewnością skondensowanie tekstu i zubożenie go o co najmniej godzinę wyszłoby sztuce jedynie na lepsze, a i ogólna wymowa uderzałaby w twarz, zamiast czaić się w kącie. A jakaż to wymowa? Najlepiej samemu wybrać się na spektakl – jeśli oczywiście wystarczy odwagi.

Ewa Bałdys
Teatrakcje
12 listopada 2011

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia

La Phazz
Julieta Gascón i Jose Antonio Puchades
W "La Phazz" udało się twórcom z "La ...