W pogoni za tym, co nowe...

22. Międzynarodowy Festiwal Konfrontacje Teatralne w Lublinie

Sztuka nie jest po to, by się komukolwiek podobać i nie może nikomu dogadzać, ale niechże posiada cokolwiek wartościowego, jakiś przekaz, sens, albo chociażby intrygującą formę. Teatr udziwniony, pozbawiony głębokich i istotnych treści, wyzuty z emocjonalnych wartości, nieznośnie letni, przewidywalny i nużący nie ma szansy stać się partnerem społecznego dialogu.

Tegoroczny, 22 Festiwal Konfrontacji Teatralnych wzbudził we mnie tyle pozytywnych emocji ile rozczarowań. I chociaż minął już ponad miesiąc a emocje ostygły, to nie potrafię wypowiedzieć się z akceptacją o znacznej części festiwalowych propozycji.

Dyskusyjna sztuka performansu

Nigdy nie byłam entuzjastką sztuk performatywnych, ponieważ te zazwyczaj nie poruszaj ani mojego intelektu, ani emocji, co nie znaczy, że nie doceniam wartości tego rodzaju scenicznych manifestów. Przeciwnie, dostrzegam potrzebę kwestionowania definicji czy dialogowania z zachodnim kanonem sztuki, liczę na ich krytyczny potencjał oraz społeczny rezonans, to jednak stosunkowo rzadko się wydarza. Jestem pełna uznania dla Rodrigo Garcii za próbę zwrócenia uwagi na problem nadmiernego konsumpcjonizmu – „Golgota Picnic". Przesłanie zawarte w tym spektaklu posiada sens bez względu na sposób realizacji widowiska. Nie potrafię zapomnieć o Marinie Abramowić i jej performansie „Artystka obecna", który miał miejsce w 2010 roku w muzeum sztuki nowoczesnej MoMA w Nowym Jorku. Fenomenalna prostota poruszająca najgłębsze emocje. Wzruszenie, które odczuwam na samo wspomnienie Mariny. Niestety wiele podobnych przykładów nie potrafię podać. Zazwyczaj działania twórców z tego obszaru prowokują mnie do zadania pytania: „Czy performerzy rzeczywiście mają jeszcze coś wartościowego do zakomunikowania, czy jedynie wydatkują pozyskane granty? Coraz częściej odnoszę wrażenie, iż artyści sami do końca nie wiedzą ani co ani jak chcą powiedzieć.

„Stil life" – Agata Maszkiewicz, Vincent Tirmarche, Paryż

To spektakl, którego treść stanowi kilka choreograficznych cyklów przeplatanych krótkimi nagraniami rozmów na temat natury rzeczy oraz śmierci. Lakoniczne dialogi, pozbawione jakiegokolwiek napięcia dramatycznego stanowią jedynie wstęp do choreograficznej interpretacji, którą wypełnia taniec oparty na bezruchu, omijanie niewidzialnego, zamieranie czy wielokrotne powtarzanie tego samego ruchu. Działanie aktorki wspomaga muzyka oraz światło, tworząc złudzenia optyczne. Pomysł obracania się wokół własnej osi wykonując jedynie mikro ruchy, które przy zastosowaniu efektów stroboskopowych wydają się być niewidzialne, rozbudza wyobraźnię i zainteresowanie jedynie przez pierwsze trzy minuty. Wykonywanie tego typu działań oraz ich wielokrotne powtarzanie przez nieco ponad godzinę wywołuje niepohamowaną irytację u odbiorcy. Monotonna, nużąca i niedostatecznie czytelna forma w połączeniu z mało poruszającą treścią składa się na bezcelowość działań scenicznych. Koniec spektaklu wywołuje jedynie poczucie ulgi. Naturalnie rozumiem, że sztuka nie jest po to, by się komukolwiek podobać i nie może nikomu dogadzać, ale niechże posiada cokolwiek wartościowego, jakiś przekaz, sens, albo chociażby intrygującą formę. Teatr udziwniony, pozbawiony głębokich i istotnych treści, wyzuty z emocjonalnych wartości, nieznośnie letni, przewidywalny i nużący nie ma szansy stać się partnerem społecznego dialogu.

„K. Albo wspomnienie z miasta" – Teatr im. W. Bogusławskiego, Kalisz

Spektakl opowiada o pamięci, wspomnieniach, o teraźniejszości, a także o niewidzialnej, niekiedy zapomnianej przeszłości miasta, z którego znikła jedna trzecia mieszkańców. Nieśpieszna opowieść z pogranicza snu oraz rzeczywistości chwilami zdaje się nie mieć końca. Nie ma tu emocjonalnego napięcia ani budzącej zainteresowanie fabuły. W programie festiwalu zamieszczono rekomendację następującej treści: „K. albo wspomnienie z miasta" to spektakl-intelektualna przygoda, do rozszyfrowywania, do delektowania się, znakomicie, spójnie skonstruowany". Naprawdę? Ktoś się delektował? Przepraszam, ale nie zauważyłam ani cienia intelektualnej uczty w oczach widzów, którzy tak jak ja na godzinę umarli ze znudzenia i rozczarowania.

„Koniec przemocy", Bogna Burska, Magda Mosiewicz, Warszawa

Inscenizacja zawiera propozycję wprowadzenia nowego ustroju, tak by obywatele o określonych poglądach i postawach mogli funkcjonować w kręgu osób wyznających analogiczne wartości. Artystyczna wypowiedź kieruje uwagę odbiorów na skalę obecnie funkcjonujących podziałów polityczno-społecznych oraz na zjawisko codziennej przemocy, która jest konsekwencją mnożących się rozłamów. Niestety wraz z ciekawym tematem debaty, nie pojawiła się odpowiednia realizacja sceniczna, zaś tak grzeczne i przeintelektualizowane konwersacje nie mają szansy unieść ciężaru zjawiska. Tego typu rozważaniom musi towarzyszyć mocy dialog, cięty język, rodzaj cywilnej odwagi graniczącej z bezczelnością. Próba zakwestionowania ustroju politycznego nie może odbywać się za pośrednictwem narzędzi stosowanych na co dzień przez polityków, albowiem staje się tym, czemu w założeniu miała przeciwstawiać się. Ponadto jak się przez dwa ostatnie lata gościło na festiwalu Penny Arcade – obyczajową petardę, to niestety, ale trzeba teraz ten poziom społecznej dyskusji utrzymać. Póki co, to się nie udało.

Powyższe spektakle budzą poważane obawy o przyszły kształt i rolę teatru, który poszukując nowych form wyrazu nie pokłada dostatecznej uwagi na formułowany przekaz. Nawet jeśli przyjęłabym słuszność tezy, traktującej sztukę teatralną jako „środek bez celu", którego kluczową rolą jest zmuszanie odbiorcy do patrzenia, to owo przyglądanie się musiałoby funkcjonować jako rodzaj wewnętrznego imperatywu. Czegoś, co sprawia, że nie możemy oderwać oczu od sceny. Niestety tak się nie dzieje, albowiem prezentowane spektakle w ogóle nie rezonują ani na płaszczyźnie intelektualnej, estetycznej, emocjonalnej ani nawet intuicyjnej. Poszukiwanie nowego języka, formy, treści czy przestrzeni publicznej do teatralnej wypowiedzi nie może odbywać się za wszelka cenę. Wszystko to, co „nowe" w sztuce nie staje się automatycznie wartościowe i nie oddziałuje społecznie mocniej tylko dlatego, że jest świeżym zjawiskiem.

Magdalena Mąka
Dziennik Teatralny Lublin
2 grudnia 2017

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia