W pogoni za ułudą

"Śmierć komiwojażera" - reż. Radosław Stępień - Teatr Wybrzeże w Gdańsku

Śmierć komiwojażera w reżyserii Radka Stępnia na podstawie dramatu Arthura Millera to dzieło, które ujmuje swoją prostotą i dosłownością. Wyjątkowo dojrzale zrealizowana sztuka nie ucieka od trudnych tematów. Autentyczność bijąca ze sceny przekonująco obrazuje rozpad rodziny.

Gdy inni młodzi debiutanci skupiają się na efekcie i rozgłosie, Stępień decyduje się postawić na treść i jakość oraz przede wszystkim na psychologię postaci. Być może niedawna asystentura u Krystiana Lupy natchnęła młodego twórcę do pracy w podobnym stylu. Stylu, który dla dramatu Artura Millera wydaje się właściwym. Jak bowiem przedstawić upadek objazdowego akwizytora, jeśli nie za pomocą prostych, aczkolwiek wymownych środków.

Wszystko co zdarza się na scenie, oscyluje wokół Willy'ego Lomana (w tej roli Mirosław Baka). Jego postać stanowi trzon wszelkich wydarzeń i nadaje kierunek kolejnym dialogom. Baka od początku kreśli upadek psychiczny i fizyczny swojej postaci. Już w pierwszej scenie widzimy go jako przygarbionego i pozbawionego energii szaraczka. Z czasem ciężar, który dźwiga ‒ kredyty, zwolnienie z pracy, której poświęcił większość życia, brak porozumienia z synami ‒ przygniata go i doprowadza do ostateczności. Kwestie szeptane do mikroportu uwydatniają autentyczność postaci. Nie ma tam miejsca na aktorski półszept, silenie się na łzawe monologi i deklamacje.

Pojawia się fizyczna niemoc wyrażenia emocji pełnym i dobitnym głosem. Mirosław Baka nie staje się Lomanem, on nim jest. Moment kulminacyjny, w którym Willy zostaje pochłonięty przez ciemność, staje się puentą spektaklu ‒ w świecie jednostka jest tak naprawdę nieobecna, nic nieznacząca. Szerzący się konsumpcjonizm i kapitalizm odbierają nam własną tożsamość i spychają w pustkę.

Ciekawym zabiegiem scenicznym wydają się jednoczesne dialogi bohaterów. Akcja tocząca się w tym samym czasie w kuchni i na balkonie przywołuje na myśl średniowieczną scenę symultaniczną. Widz decyduje, gdzie ulokuje swoją uwagę i która z toczących się rozmów, będzie dla niego istotniejsza. Odbiorca może śmiało prześlizgiwać się pomiędzy kolejnymi słowami, niczym pomiędzy mansjonami. Odzwierciedleniem „odbijającej się" uwagi widza jest powtarzalny i charakterystyczny motyw dźwiękowy – odgłos piłeczki pingpongowej.

Problematyka spektaklu oscyluje wokół mitu sukcesu, a dokładnie pogoni za majątkiem, dostatnim życiem i awansami. Willy zatracił się w nich do cna, bowiem poświęcając dla nich wszystko, traci równocześnie rodzinę i sens swojego życia. Gdy pożera go machina kapitalizmu, staje się wrakiem człowieka, a kolejne kredyty napędzają uczucie postępującej frustracji i beznadziei. Dramat, który powstał niemal osiemdziesiąt lat temu, obecnie wydaje się niezwykle aktualny. Możemy utożsamiać Willy'ego ze współczesnym everymanem, który chcąc zapewnić sobie dostatnie życie, niszczy każdą istotną relację. Rozpad rodziny spowodowany latami zaniedbań, ignorancji i brakiem komunikacji staje się ich pokłosiem – zarówno w dramacie jak i w prawdziwym życiu.

Stępień porusza również problem relacji pomiędzy ojcem a synem, a właściwie uwydatnia kwestię „nieobecnego ojca". Biff i Happy (w tych rolach Piotr Biedroń i Piotr Chys) zawsze szukali podziwu w oczach ojca, jedyne, co otrzymali, to przerzucenie niezrealizowanych marzeń ojca na nich samych. Figura rodzica emocjonalnie niedostępnego dla swoich dzieci została skontrastowana z matką – Lindą (Anna Kociarz), która jako jedyna ma w sobie choć odrobinę ciepła. Z drugiej strony z całych sił broni męża i nieustannie usprawiedliwia go przed pozostałymi. W dramacie dokonuje się symboliczne ojcobójstwo, jednak właściwie urzeczywistnia je sam Will, tracąc na zawsze w oczach swoich dzieci oraz knując samobójczy spisek. Co ciekawe, nieobecność ojca zatacza krąg, Will wychował się w podobnym schemacie i nieświadomie powiela go w swoim dojrzałym już życiu.

Osią problematyki dramatu staje się tak naprawdę kryzys męskości. Brak odpowiednich wzorców społecznych i rodzinnych zaburza funkcjonowanie relacji ojciec-syn. Willy nie staje na wysokości zadania głowy rodziny. Traci honor zarówno w swoich oczach jak i w oczach swoich dzieci, co podważa jego rolę jako mężczyzny i ojca. Natomiast Biff i Happy pomimo niemłodego już wieku, nie mogą założyć rodziny, ani znaleźć pracy. Nie potrafią określić własnych pragnień, mają problem z identyfikacją wartości i swoich celów. Wciąż żyją w domu rodzinnym i bezsensie rzeczywistości. Nie chcą ani nie potrafią na nią wpłynąć, co pogłębia ich beznadzieję i stagnację.

Przedstawioną problematykę podkreśla scenografia Elizy Gałki. Scena w spektaklu to z pozoru jedynie przeciętne, średniej klasy mieszkanie: stół, sfatygowane krzesła, telewizor, kanapa, lodówka na kredyt. Jednak tuż za nimi kryje się szara kotara, smutne odzwierciedlenie atmosfery dramatu, jak również tło dla video z dzieciństwa. Duplikacja ekranów (jeden przy kanapie, drugi jako rzutnik na kotarze) wzmacnia kontrast pomiędzy przeszłością a teraźniejszością – próbą bycia szczęśliwym a smutną depresyjną rzeczywistością. Tym bardziej, że kolejne klatki filmu ukazują tylko bliskie, nienaturalne ujęcia. Wydaje się, że przeszłość to jedyne co jeszcze łączy bohaterów. Dodatkowo, bezbarwna kolorystyka mebli i kostiumów podkreśla marazm i przygnębienie, które towarzyszy rodzinie Lomanów. Doskonałym przełamaniem smętnej przestrzeni okazały się ciepłe światła ledowe, umieszczone na środku i z tyłu sceny. Zwinięte kable, zwisające z góry dekoracji, symbolizują skomplikowane relacje rodzinne. Tak jak trudno byłoby je rozplątać, tak samo ciężko byłoby przywrócić porządek w życiu rodziny. W drugiej części dramatu znika szara kotara, ustępując miejsca pustej czarnej przestrzeni. Przestrzeni, która okazuje się zapleczem technicznym teatru, gdzie widz może dopatrzeć się podnośników i dekoracji z innego spektaklu. Wszystkie tajemnice rodziny (i sceny) zostały obnażone. Lomanowie nie mają już nic do ukrycia.

Wszystkim nam znany mit sukcesu nigdy nie traci na aktualności. Wydaje się, że tematyka spektaklu jest również niezwykle osobista dla samego twórcy. Prostota i wyrazistość spektaklu są spójne z dotychczasowymi realizacjami reżysera. Radek Stępień stawia przede wszystkim na klasykę: Strindberg, Szekspir, Czechow. W każdym z przypadków skupia się na jednostce, jej dramacie i indywidualnych przeżyciach. Pytanie tylko, czy dobrze zrobiona klasyka wystarczy, by udać się w pogoń za marzeniami oraz dobrym i ambitnym teatrem.

Anna Grzelak
Dziennik Teatralny Łódź
23 lipca 2021

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia

La Phazz
Julieta Gascón i Jose Antonio Puchades
W "La Phazz" udało się twórcom z "La ...