W pół drogi

"Wesele" - reż. Maciej Konopiński - Studium Wokalno-Aktorskie w Gdyni

Warto docenić odwagę dekonstruowania "Wesela", choć dobór kluczy nie wydaje się zanadto odkrywczy. Pryzmat obu wojen światowych oraz innych wydarzeń XX wieku stanowiących dramatyczne punkty na drodze Polski ku niepodległości to tematy mocno już wyeksploatowane.

Maciej Konopiński, reżyser dyplomu IV roku Studium Wokalno-Aktorskiego w Gdyni, zrezygnował z formuły popisu wszechstronności studentów na rzecz pełnoprawnego przedstawienia. Reżyser, aktor Teatru Wybrzeże w Gdańsku, zignorował przy tym estetykę musicalową, do której przyzwyczajeni są adepci szkoły działającej przy Teatrze Muzycznym w Gdyni. Postanowił odczytać "Wesele" z perspektywy etnograficznej i historiozoficznej. Osoby dramatu posłużyły mu do przywołania kryzysów politycznych XX wieku, które opóźniły odzyskanie przez Polskę niepodległości. Stąd gorzka diagnoza o powtarzalności w dziejach. Wolność, która dla Stanisława Wyspiańskiego stanowiła niezrealizowaną tęsknotę, dla współczesnych jest niedocenianą wartością.

Reżyser w zgodzie z oryginałem osadził akcję na polskiej wsi. Scenografię przygotowały studentki Akademii Sztuk Plastycznych w Gdańsku (Urszula Kott, Ewelina Koleśnik i Daniela Oderska, pod opieką Katarzyny Zawistowskiej), co dawało nadzieję na oryginalność. Niestety, ich pomysłowość ograniczyła się do kolorowych wstążek oraz płacht z folii bąbelkowej podwieszonych u stropu i rozdzielających scenę na dwie części (co zapewne nawiązywało do kompozycji szopki) - zabawy i rozmów.

Konopiński uzupełnił dramat utworami z "Pieśni Ludu Polskiego w Górnym Szląsku z muzyką", zbioru wydanego przez Juliusza Rogera w XIX wieku, oraz innymi motywami ludowymi ("Co to za wesele, co na nim nie grają"), często z niewybrednymi tekstami ("Co to za gospodarz, co nie ma chałupy, co to za dziewczyna, co nie daje... wina"). Pieśni zachowały się dzięki tradycji przekazywania przez kobiety, dlatego w gdyńskiej inscenizacji wykonuje je głównie Kasia (Natalia Smagacka). Dozy autentyczności nadała im muzyka (kierownictwo Artura Guzy) wykonywana na żywo przez kameralny zespół i wpasowanie w obrzędy weselne (oczepiny wraz ze ścięciem warkocza i zamianą wianka na czepiec).

Kulturę ludową od mieszczańskiej dzieli tu wszystko, począwszy od kostiumów (również zaprojektowane przez studentki). Chłopi mają wstążki i wianki we włosach, pawie pióra przypięte do koszul, haftowane kubraki. Inteligenci zaś białe koszule, broszki, eleganckie ciemne fulary i pasy. Mieszczanie stoją pod ścianą i patrzą na tańczących chłopów, jednak - wbrew temu, co stwierdzono w zapowiedzi spektaklu - nie z zaciekawieniem, ale z wyższością, cynizmem. Wrogość nie jest wzajemna, tak że dochodzi do pojednawczego tańca z chłopami, ale chłopomania to nagły, absurdalny zryw inteligentów, moda. Reżyser łaskawiej traktuje chłopów, dostrzega ich autentyczną prostolinijność.

Spektaklu nie otwiera słynne "Cóż tam, panie, w polityce?", pytanie to reżyser (zarazem adaptator) ulokował w innej części scenariusza. Konopiński pierwszy akt prowadzi dość wiernie wobec oryginału, jednakże sporo skreślając. Zredukowanie "Wesela" do nieco ponad półtoragodzinnego spektaklu zaowocowało uproszczeniami. Asymilacja pomiędzy grupami bohaterów sprawia, że stworzona została przestrzeń do wprowadzenia postaci fantastycznych. Przewodnikiem po tym świecie staje się Chochoł (Katarzyna Witkowska), który zaprasza Osoby dramatu. "Upiorową" konwencję wzmocniono sugestywnymi środkami: dźwiękiem liry korbowej, fioletowo-niebieskim światłem wydobywającym trupią ziemistość przybyszów. Najpierw pojawia się bezręki i spragniony Upiór. Chochoł animuje Marysię i Wojtka na niespełnionych nowożeńców, przyprószone kurzem widma. Rycerz Czarny pojawia się jako harcerka z Powstania Warszawskiego z biało-czerwoną opaską na ramieniu; próbuje wyjść z kanałów, mówiąc fragment "Elegii o... [chłopcu polskim]" Krzysztofa Kamila Baczyńskiego. Ostatnią zjawą jest Hetman (Kacper Siedlecki), w kwestie którego reżyser włączył prymitywne dowcipy o Żydach. Mają one rozładować wyrzuty sumienia wynikające z tego, że czerpał korzyści z cudzej krzywdy i wykazał się ignorancją ("nie wiedziałem, że oni ich tam gazują"). Pojawia się też piętnastowieczna "Skarga umierającego" ("Dusza z ciała wyleciała..."). Wraz z uruchomieniem świata fantastycznego, Konopiński co raz bardziej oddala się od oryginału, śmielej dopisując Wyspiańskiemu fragmenty z innych utworów, wskrzeszając krwawe wydarzenia z historii XX wieku, które powracają jako duchy przeszłości. Na polecenie Chochoła scenę zasypują plastikowe kaski, co nawiązuje do strajków robotników. Ciekawy układ choreograficzny (Wioleta Fiuk) ukazuje rosnący tłum, protestujący trzymają transparent z napisem "Społem to jest malowanka". Niewolę współczesnych oddaje mormorando, po którym słyszymy: "Myśmy wszystko zapomnieli;/ mego dziadka piłą rżnęli...". Jasiek (Patryk Maślach) nakręca korbą syrenę alarmową. Jego działania próbuje zniweczyć Chochoł, skacząc mu na plecy. Zagrzewanie do walki jest nieskuteczne - różnice są zbyt duże, aby mogli działać razem, przezwyciężyć bezsilność pustych gestów (victoria, kciuk w górę, mano cornuta, salutowanie, serce ułożone z dłoni i inne).

Reżyser tautologizuje słowa i działania. Irytuje ta jego niewiara w umiejętności interpretacyjne widzów. Rozczarowuje zwłaszcza tryumf Chochoła, który w finale je kanapkę, wybrzydzając i wyciągając z niej mniej smaczne kąski, a wszystko to jest rejestrowane i wyświetlane na ścianie w tle. Czy można dosłowniej przedstawić konsumpcjonizm oraz marazm prowadzący do zaprzepaszczenia ideałów?

Choreografka ograniczyła pole zbiorowych układów tanecznych obręczą z gumy, na której wiszą kolorowe wstążki. Pary wirują w tym okręgu i wokół własnej osi. Aktorzy oddalając się na drugi plan, wydają się być znudzeni monotonią zadania i podciąganiem nieustannie spadającej gumy. Powtarzalność działań odbiera weselu dynamikę. Fiuk zaproponowała znacznie lepsze rozwiązania w drugiej części: grupuje aktorów w rzędy, czerpiąc z estetyki marshallingu, pomysłowo zmienia miejsca, zderzając synchroniczność z indywidualną ekspresją. Układ był daleki od dosłowności.

Bezsprzecznie najlepszą rolę stworzyła Beata Kępa. Jej Rachela pochodzi z innego świata: jest wyemancypowana, obyta, mówi po francusku (znacznie dłuższe partie niż u Wyspiańskiego), łączyła ją zażyłość z Panem Młodym (Jakub Ciesielski), w którym pragnie wzbudzić odrobinę zazdrości. Warto docenić Sandrę Brucheiser, której Radczyni jako jedyna nie ośmiesza obyczajów mieszczaństwa - nosi się z zadartą głową (gra także Rycerza Czarnego). Przekonuje także Łukasz Gocławski, którego Czepiec jest prymitywny i krewki. Michał Słomka jest lepszy jako Upiór niż Ksiądz. Zapamiętuje się widmowych kochanków - Katarzynę Ogrodniczak i Błażeja Chorobińskiego.

Warto docenić odwagę dekonstruowania "Wesela", choć dobór kluczy nie wydaje się zanadto odkrywczy. Pryzmat obu wojen światowych oraz innych wydarzeń XX wieku stanowiących dramatyczne punkty na drodze Polski ku niepodległości to tematy mocno już wyeksploatowane. Konwencja martyrologicznej zadumy nie zaskakuje, choć właśnie w tej części znacznie lepiej odnajdują się aktorzy, a spektakl nabiera tempa.

Wiktoria Formella
e-teatr.pl
3 stycznia 2019

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia

La Phazz
Julieta Gascón i Jose Antonio Puchades
W "La Phazz" udało się twórcom z "La ...