W Supraślu bije moje serce

rozmowa z Aleksandrem Teligą

Z Aleksandrem Teligą, gwiazdą mediolańskiej La Scali i twórcą supraskiego Europejskiego Młodzieżowego Festiwalu Muzycznego "Gloria" rozmawia Natalia Suchocka.

Kurier Poranny: Kiedy po raz pierwszy zdecydował się Pan na przyjazd do Supraśla?

Aleksander Teliga: 0 Supraślu słyszałem już dawno, a po raz pierwszy zobaczyłem to miasto w 1998 lub 1999 roku. Przyjechałem tu razem z żoną na koncert. Pamiętam, że siedzieliśmy wówczas w auli Centrum Edukacji, wtedy to się nazywało Technikum Mechanizacji Rolnictwa. Wtedy też po raz pierwszy obejrzałem spektakl Teatru Wierszalin.

Ale później odwiedził Pan to miasto wielokrotnie.


- Później los sprawił, że nasz syn, ks. Włodzimierz Prawdziwy, trafił do supraskiej parafii jako wikariusz. Wtedy razem z żoną zaczęliśmy tu przyjeżdżać coraz częściej. Wszyscy księża, którzy wówczas tutaj pracowali, okazali się wspaniałymi ludźmi. Włodzimierza nie ma już dzisiaj z nami, ale pozostała jeszcze muzyka, śpiew Supraśla. Sam pochodzę z Ukrainy i być może dlatego te tereny są bliższe memu sercu niż Śląsk, gdzie obecnie mieszkam.

Czy Supraśl zmienił się od czasu, gdy zobaczył go Pan po raz pierwszy?

- Zdecydowanie. Zmiany widać na każdym kroku. Jakiś czas temu, kiedy dopiero powstawała idea supraskiego amfiteatru, burmistrz powiedział mi, że to bardzo trudne, że trzeba zgromadzić pieniądze, zgłosić się do różnych fundacji, Unii Europejskiej itd. Dzisiaj widzę, że już wszystko jest przygotowane do powstania tej sceny.

Ale chyba nie chodzi tylko o amfiteatr.

- Zauważyłem, że w ogóle ostatnio w Supraślu dużo się dzieje. Odbywają się tu romskie koncerty, było Uroczysko, i nasz jedyny klasyczny festiwal w regionie. Poza tym jest tutaj bardzo smaczne jedzenie. Dużo ludzi przyjeżdża specjalnie po to, aby spróbować miejscowych potraw.

Polubił Pan supraskie smakołyki?

- Oczywiście, jadłem i kiszkę, i babkę, obie są bardzo dobre. Teraz powstała kolejna restauracja, nie chcę tu robić reklamy, w każdym razie podają tam fantastyczną dziczyznę, Ale bardzo mi zależy na tym, żeby coraz więcej ludzi przyjeżdżało do Supraśla. Chciałbym zaprosić tu swoich kolegów, gwiazdy sceny światowej, z którymi śpiewałem w wielu operach.

Myśli Pan o kolegach obcokrajowcach?

- Dokładnie, tylko że na razie nie mam pieniędzy. Jeżeli oni tu przyjadą, to tylko dlatego, że ja ich zaproszę, bo oni mnie też zapraszają. Zawsze powtarzam, że nie potrzeba mi kilku tysięcy euro, bo ja zarabiam w inny sposób.

Dlaczego wybrał Pan właśnie Supraśl na miejsce swojego festiwalu?

- Wie pani, często mnie o to pytają. Odpowiadam: po pierwsze - jest tutaj Puszcza Knyszyńska. Po drugie - to stało się za sprawą śmierci mojego syna. Włodzimierz kochał operę. Często jeździliśmy razem na festiwale. Pół roku przed jego śmiercią chciałem spełnić marzenie syna, postanowiłem więc zaprosić go do La Scali. Jednak kiedy leciał do Mediolanu samolotem, warunki były wyjątkowo niekorzystne. Pamiętam, że padał wtedy gęsty śnieg, a on przez osiem godzin musiał siedzieć w samolocie na lotnisku. Kiedy jednak udało mu się dotrzeć na miejsce, zrozumiałem, jak bardzo było to dla niego ważne.

Rozumiem, że "Gloria" to swego rodzaju hołd.

- Kiedy arcybiskup zdecydował, że mój syn zostanie pochowany w Supraślu, to razem z małżonką postanowiliśmy, że chociaż raz na rok musimy być tu, obok niego. I tak się zaczęło. Niektórzy sugerowali mi, że przecież są większe miasta: Białystok, Augustów, Mikołajki. Zwłaszcza, że tam mógłbym ściągnąć więcej widzów. Wtedy powiedziałem: nie, zorganizuję festiwal właśnie tu i zobaczycie, że za kilka lat będą do Supraśla przyjeżdżać tysiące ludzi.

Już teraz przyjeżdża tu coraz więcej osób.

- No tak, przecież jest tu bardzo wiele atrakcji: zalew, dwunastokilometrowa ścieżka rowerowa, kajaki, rowery itd. Wielu ludzi pragnie tutaj po prostu wypocząć. Ja sam przywiozłem ze sobą sto osób, które specjalnie przyjechały tylko po to, aby się tutaj zrelaksować.

Czyli nie tylko względy osobiste przyciągają Pana do Supraśla?

- Region Wschodni to region śpiewający, a doskonałym na to przykładem jest duża ilość i różnorodność festiwali organizowanych na tych terenach. Ludzie z Podlasia kochają śpiewać,

Czy Supraśl wyróżnia się czymś spośród innych miejscowości, w których odbywają się Pana koncerty?

- Supraśl to przede wszystkim bardzo piękna i spokojna mała miejscowość. Nie ma tu hałasu. Kiedy człowiek przyjeżdża do tak niezwykłego miejsca, zapomina o bzdurach, którymi zaprząta sobie głowę na co dzień. Uwielbiam tutejsze powietrze. A ludzie? Za niektórych oddałbym ostatnią kroplę krwi.

Czyli stereotyp o polskiej, a w zasadzie wschodniej gościnności w tym wypadku się potwierdza?

- Dokładnie. Kiedyś nawet planowałem, żeby przenieść się tutaj ze Śląska, ale z tym wiąże się wiele problemów. Mógłbym pracować w Uniwersytecie Muzycznym w Białymstoku i dwa lata temu zgłaszałem się nawet do rektora, ale on nie przystał na moją propozycję.

A skąd pomysł na festiwal w Supraślu?

-Wpadłem na niego w Niemczech, kiedy byłem na festiwalu prowadzonym przez pewnego hrabiego, który ma więcej pieniędzy niż cała gmina Supraśl. On robił to zresztą dla małżonki, która była dyrygentką. Śpiewałem tam "Toscę" Pucciniego, a hrabia zorganizował ten festiwal w swojej prywatnej ujeżdżalni koni.

Czy ma pan jeszcze jakieś plany w związku z festiwalem?

- Włożyłem kilkadziesiąt tysięcy złotych w ten festiwal i nie chcę zarobić już ani grosza, bo tego nie potrzebuję. Zarabiam przecież gdzie indziej. W Supraślu jest po prostu moje serce, moja dusza. I dopóki będę miał siłę, żeby walczyć z wiatrakami, dopóty będę to robił. Moja małżonka jest już u kresu wytrzymałości psychicznej, dlatego że nawet tym ludziom, którzy sponsorują, trudno wydać ten miliard. Bo ja to nazywam miliardem.

Miliard to - w powszechnym odczuciu - bardzo dużo.

- Przecież sama orkiestra kosztuje 30 tys. zł za jeden wieczór. Urząd marszałkowski daje mi co roku o kilka tysięcy więcej. Burmistrz widzi, że impreza się rozwija i też coś dokłada, a starostwo pozostaje cały czas przy tej samej kwocie. Ale to właściwie dzięki niemu powstał ten festiwal.

Gdzie Pan najbardziej lubi przebywać w Supraślu?

- Bardzo podobają mi się bulwary. Moim ulubionym miejscem, jeśli chodzi o cały region, jest Kopisk. Tam brałem ślub, więc jest to dla mnie miejsce szczególne.

Co jest szczególnego w Kopisku?


- To miejsce jest doskonałe do refleksji, idealne do indywidualnego obcowania z Panem Bogiem. Jeśli chodzi o Supraśl, to mam nadzieję, że nawiążemy szerszą współpracę z liceum Plastycznym.

A jak do pańskich pomysłów odnosi się ministerstwo kultury?

- Nie mam poparcia tej instytucji. Mówi się, że każdy może wygrać w konkursie na najlepszy projekt, ale moim zdaniem wygrywa ten, kto musi wygrać. Gdyby urzędasy przeczytały mój projekt i wbiły sobie do głowy że po prostu nie ma takiej imprezy w całym regionie, to od razu udzieliłyby mi wsparcia. Zwracam się do nich z prośbą o pomoc już trzeci rok. Ostatnio okazało się, że zabrakło mi dwóch punktów.

Może są lepsze projekty.

- Tak, oczywiście. Siedzą sobie pijany gitarzysta z saksofonistą w brudnych dżinsach i z brudnymi włosami, znają trzy chwyty i udają, że coś grają. No i te szarpidruty zgarniają po piętnaście, dwadzieścia tysięcy na realizację swoich projektów.

Natalia Suchocka
Kurier Poranny
17 sierpnia 2010

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia

La Phazz
Julieta Gascón i Jose Antonio Puchades
W "La Phazz" udało się twórcom z "La ...