W szponach patriarchatu

"Kumernis czyli o tym, jak świętej panience broda rosła" - reż. Agata Duda-Gracz - Teatr Muzyczny Gdynia

W spektaklu Agaty Dudy-Gracz pobrzmiewa szereg tonów - od ziejącej chłodem pustki emocjonalnej, przez bezduszny, surowy chłopski patriarchat, po zabarwioną feminizmem skargę na los maltretowanych, zniewolonych i uprzedmiotowionych kobiet. Seans traum i opresji wobec przedstawicielek płci pięknej reżyserka wpisała w los Kumernis, tworząc w najnowszym spektaklu Teatru Muzycznego "Kumernis, czyli o tym jak świętej panience broda rosła" alternatywną wersję jej historii.

Reżyserka i autorka tekstu Agata Duda-Gracz z legendy o Kumernis, znanej szerzej jako "święta" Wilgefortis, uczyniła oryginalną, apokryficzną opowieść, zanurzoną w ponurych realiach ciemnej polskiej wsi, gdzie Bogiem jest ojciec, mający absolutną władzę nad żoną i córką. Historia zaproponowana przez Dudę-Gracz stanowi wariację na temat legendy Wilgefortis, córki króla Luzytanii, która poświęciła się Bogu i dlatego nie chciała zgodzić się na ślub z przyjacielem ojca. Ten zamknął ją w wieży, by przełamać opór córki i podporządkować ją swojej woli. Dziewczyna modliła się tam do Boga żeby ją oszpecił, by nie musiała łamać ślubu czystości. Bóg wysłuchał jej próśb, obdarzając ją bujną brodą. Gdy król ujrzał brodatą córkę, wpadł w szał i kazał ją ukrzyżować. Tyle głosi legenda o świętej, której istnienie kwestionowane jest obecnie powszechnie, także przez Kościół katolicki.

Na scenie znajdziemy tylko jej odpryski. Bo poznajemy losy trójki dziewcząt-przyjaciółek: Kumernis, Benwentury i Ludki, chowanych razem na wsi. W jednej z pierwszych scen - beztroskiego dzieciństwa - wszystkie one siedzą wraz z kolegami ze wsi i mówią o swojej przyszłości. "Ja będę żołnierzem, będę jeździł na koniu, a jak wrócę to zostaniesz moją żoną, będziesz siedzieć w domu, sprzątać i mi kluski gotować" - mówi Młodzianek Święty Cyryl do Panienki Świętej Kumernis, a ona po krótkich negocjacjach zgadza się, zastrzegając, że skoro na konia wsiąść nie może, to będzie chociaż jeździła na rowerze i że wszystko w domu robić może, tylko te kluski to niech sam sobie gotuje.

Od takiego sielskiego, ale wprowadzającego żelazny patriarchat obrazka, zaczynamy przyglądać się polskiej wsi, mającej wiele wspólnego z upiornymi filmowymi wizjami Wojciecha Smarzowskiego. Agresja, przemoc czy gwałt na kobietach nikogo tutaj nie dziwią, bo tak jest przecież ten świat urządzony, że jak kobieta nie jest dość robotna i podporządkowana, to ciężka ręka męża czy ojca spaść na nią musi. I jeśli nawet ktoś wspomni Mężowi Świętemu Florianowi, że córka (Panienka Święta Benwenuta) cała obita chodzi i mieni się wszystkimi kolorami tęczy, to raczej mimochodem niż z prawdziwą przyganą. Na co dzień nikt tego nie dostrzega. I wszyscy wiedzą, że Panienka Święta Ludka pomieszania zmysłów dostała z powodu ojca, Męża Świętego Jeremiasza, co ciągle chędoży przygodne kobiety, przez co na członku ma wielkiego parcha i świerzb, a córka sama się sobą zajmuje. Tylko Panienka Święta Kumernis posiada oboje rodziców - Tatusia Świętego Izydora i Mateczkę Świętą Praksedę, nadskakującą mu nieustannie i spełniającą ślepo każde polecenie męża.

Jak to na wsi, "pańskie" czy też "święte" są także wszelkie dobra - kamień przydrożny, modrzew, wołek polny, czy kogutek, które w sztuce stanowią pełnoprawnych bohaterów opowieści (Wołek Święty Polny staje się przyjacielem Kumernis, zaś Modrzew Nieświęty Przydrożny i Kamień Święty Wołający - świadkami i komentatorami zdarzeń). Z kolei Kogutka Świętego Napłotnego i Kurkę Świętą Podwórkową w zabawnej, groteskowej scenie "chędożenia" podgląda Kumernis i postanawia, że to zajęcie raczej nie dla niej. Zaraz potem jest komunia, składająca się z nietypowych odświętnych ubrań, obiadu i prezentów (Benwenuta dostała od ojca w gębę, bo ziemniak jest spadł przy jedzeniu, Kumernis upragniony rower a Ludka święty obrazek).

Początkowo dowcipne, groteskowe, zabarwione ludycznym sentymentem sceny bardzo szybko zamieniają się w przerażający seans opresji wobec kobiet, których rola sprowadza się do usługiwania mężczyznom na każdym możliwym poziomie. "Kumernis, czyli o tym jak świętej panience broda rosła" robi się więc z każdą chwilą coraz bardziej nieprzyjemne i nieznośne. Niesmacznie, obleśnie wręcz, wygląda ślub i kopulacja Jeremiasza z Benwenutą, oddaną mu przez jego przyjaciela Floriana. Jeszcze bardziej odpychająca jest chaotyczna scena dyskoteki w remizie strażackiej, pełna przemocy i seksu. Niesmak budzi także podszyte pedofilią "wychowywanie" córek w zbiorowej scenie klapsów. To sceny celowo tak skonstruowane, by nie pozostawić widza obojętnym.

Ale świat "Kumernis..." nie jest czarno-biały i nie wszystko wpisane jest w beznamiętne prawa natury, gdzie każdy biernie podporządkowuje się swojej doli. Między Kumernis a Młodziankiem Świętym Cyrylem rodzi się prawdziwa miłość, której Cyryl nie chce kalać nieczystością i, mimo pokus, chce "z tym" zaczekać do ślubu. Ten, poprowadzony w stronę Szekspirowskiej tragedii "Romea i Julii" wątek, jest kluczowy dla przemiany duchowej Kumernis i tytułowego "rośnięcia brody", bo reżyserka proces ten traktuje metafizycznie.

Wielką pracę wykonali aktorzy, którzy oprócz gry na scenie, zbudowali za pomocą własnych głosów całą warstwę brzmieniową i muzyczną spektaklu pod okiem Łukasza Wójcika. Na scenie przedzielonej trzypiętrową konstrukcją (bardzo ciekawa, plastyczna scenografia Agaty Dudy-Gracz, przywodząca na myśl mrowisko, w którym mieszkają poszczególne postaci tej społeczności) pierwsze skrzypce odgrywa Renia Gosławska jako Benwenuta. To rola niezwykle dojrzała, dopracowana w każdym szczególe, ściskająca za gardło (zwłaszcza podczas żałoby). Dobrze wypada grający gościnnie w Muzycznym Cezary Łukaszewicz jako Cyryl. Poniżej pewnego poziomu nie schodzi też Rafał Ostrowski (Albert).

W najważniejszej i najtrudniejszej roli Kumernis nieźle prezentuje się grająca gościnnie Magdalena Kumorek, w niektórych momentach jednak zdecydowanie zbyt histeryczna. Małym odkryciem spektaklu jest adept Studium Wokalno-Aktorskiego Jan Napieralski (Kogutek Święty Napłotny), jeden z najciekawszych aktorów na scenie. Zaskakującą pomyłką obsadową jest za to rola Mateusza Deskiewicza jako Wołka Świętego Polnego, do której ten charakterystyczny aktor po prostu nie pasuje.

Spektakl jest zdecydowanie za długi, miewa zerwane rytmy (m.in. w koszmarnie nieskładnej scenie w remizie) i fatalny ruch sceniczny (jak "prowadzenie stołu" z jednego końca sceny na drugi), choć przyznać trzeba, że poruszanie się aktorów po piętrowej konstrukcji scenograficznej Tomasz Wesołowski przygotował bardzo dobrze. Spośród wszystkich przedstawień Dudy-Gracz, które widziałem, to jest najbardziej chropowate i nierówne. Opowieść przytłacza też nadmiar wątków pobocznych, bo autorka stara się opowiedzieć historię każdego bohatera.

Wizja Agaty Dudy-Gracz jest spójna, przemyślana w najdrobniejszych szczegółach, ale zupełnie mnie nie przekonuje już na poziomie koncepcji, w której przedstawiono prymitywny patriarchat w najbardziej toksycznym i kompromitującym wydaniu. To mecz do jednej bramki, skrajnie jednowymiarowa wizja świata. Wiejską, patriarchalną społeczność, dużo ciekawiej i znacznie głębiej opisywał przed laty choćby Teatr Wierszalin. Duda-Gracz drąży traumy kobiet-ofiar, piętnując mężczyzn jako katów, oprawców lub w najlepszym razie wycofanych, niemęskich i zakompleksionych tyranów.

Nic dziwnego, że przedstawienie wzbudza skrajne reakcje, choć golizny z plakatów (z jednym wyjątkiem) w spektaklu nie ma. Po premierze część widzów oklaskiwała spektakl na stojąco, gdy inni szybko opuszczali widownię. Z pewnością dzięki takim spektaklom Nowa Scena Muzycznego zyskuje charakter sceny eksperymentalnej i zdecydowanie najodważniejszej sceny w Gdyni.

Łukasz Rudziński
www.trojmiasto.pl
3 listopada 2015

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia