W teatrze wiem, że nie zmarnowałem życia

Rozmowa ze Zdzisławem Wardejnem

- Trudne role otwierają spojrzenie na siebie - człowiek często nie wie, jak ma ją "ugryźć" - mówi aktor ZDZISŁAW WARDEJN.

Patrycja Sawicka: Kariera zawodowa Zdzisława Wardejna jest synonimem kreacji kilkuset ról i mnóstwa spektakli w Pana reżyserii. Czego trzeba pilnować, żeby nie popełnić błędu?

Zdzisław Wardejn: Godności - nieprzyjmowania ról, z którymi człowiek się nie zgadza. Nie robić tego, na co się nie ma ochoty i czego się nie uważa. I chałtury - innych wartości nie ma. Trudne role otwierają spojrzenie na siebie - człowiek często nie wie, jak ma ją "ugryźć". Nie zawsze gra się je dobrze. Jest takie porzekadło, że trzy źle zagrane role tworzą jedną dobrą - co nie jest takie głupie, bo nabiera się doświadczenia. W czwartej z nich można się wystrzec wcześniej popełnionych błędów.

P.S.: Nic nie zapowiadało, że zostanie Pan aktorem - i z czasem reżyserem. W technikum energetycznym podobno nie należał Pan do grona prymusów.

Z.W.: Opuszczałem dużo zajęć; jeden z nauczycieli powiedział mi, że nie widział mnie w szkole przez trzy miesiące! Miałem mu odpowiadać z omawianego materiału w terminie, o którym kompletnie zapomniałem. Przypomniało mi się to na szkolnym apelu. Miałem szczęście, ponieważ podczas uroczystości, jeden z polonistów ogłosił nabór do kółka dramatycznego. Stwierdziłem, że tam pójdę, bo to trochę potrwa, więc spóźnię się na lekcję. I tym sposobem zacząłem grać w technikum!

P.S.: i poszukał Pan sobie innego zawodu.

Z.W.: Musiałem wstawać o czwartej rano i na szóstą jechać przez całe miasto na praktyki do elektrociepłowni To nie był dobry pomysł na życie. W trakcie szkoły teatralnej człowiek jest zawsze do czegoś zmuszany. Musi pisać, zdawać egzaminy i czekać na moment, w którym będzie mógł zacząć tworzyć.

P.S.: Tak miało być w stołecznym Dramatycznym, w którym zerwał Pan kontrakt.

Z.W.: Zostałem tam zaangażowany na czwartym roku PWST. Okazało się, że w teatrze jest jak w szkole - znowu byłem oceniany. Aktorstwo to straszny zawód - prawie, że kurewski, bo za wszelką cenę muszę się podobać. Szukając wolności, zerwałem kontrakt, w konsekwencji słysząc od ówczesnego dyrektora, że za ten numer w życiu nie wrócę do Warszawy. Wyemigrowałem do Zielonej Góry i dopiero tam grałem tak, jak chciałem. Powoli zaczynałem nabierać doświadczenia i kontaktu z widownią. Dziś nie żałuję - lubię ten zawód. Dał mi dużo przyjemności, satysfakcji. Mogę się komunikować z ludźmi (zwłaszcza w teatrze), co w przypadku filmu czy telewizji jest trudniejsze.

P.S.: Pierwszą produkcją telewizyjną, w której Pan zagrał, była "Kollokacja" w reżyserii Maryny Broniewskiej, grana na żywo. Krążą legendy, że miał Pan problemy z liczeniem (śmiech).

Z.W.: Grałem sekundanta, który liczy do dziesięciu - na dziesięć był strzał. Doszedłem do siedmiu i zaniemówiłem. Osiem, dziewięć, dziesięć Dzięki temu zostałem zapamiętany jako aktor, który nie potrafi liczyć do dziesięciu (śmiech). Byłem tak zdenerwowany, że nawet w prostym liczeniu pojawiło się coś o człowieku.

P.S.: To jest ważne?

Z.W.: Kieruję się tym, co mogę powiedzieć widzowi. Być może dlatego niektóre z nich mi nie "idą" - staram się w nich szukać czegoś więcej i wystrzegać się tzw. papierowych ról. Interesuje mnie każda - im trudniejsza, tym ciekawsza. Patrzę na to, co mówi o człowieku - tak jak np. w "Sex machine", "Allegro moderato" na warszawskiej Scenie Przodownik czy "Madame" na Scenie na Woli. Nie raz odmówiłem - właśnie dlatego, że rola nie zawierała żadnej wiedzy o człowieku i nie było w niej tajemnicy.

P.S.: Współczesna rola aktora nie ogranicza się do filmu i teatru. Niekończące się tandetne telenowele, komercyjne reklamy, konferansjerki na biznesowych imprezach - i wszędzie tam widzimy aktorów, często z potężnym dorobkiem zawodowym. Nie denerwuje to Pana?

Z.W.: Nie jestem przeciwny graniu aktorów w reklamie. To zależy, jak wygląda reklama oraz kto i jak chce żyć. Jeśli Adamczyk gra w reklamie banku a niech sobie gra! Marek Kondrat też wybrał taki sposób na życie chociaż przyznam, że kiedy Zamachowski zagrał w reklamie fast food'u, to była dla mnie przykrość. Aktor, bohater "Kartoteki", który wpieprza hamburgera co to za wstyd dla zawodu! Nie mam nic przeciw bankom czy samochodom, ale są takie reklamy jak reklamy frytek czy łupieżu, które aktor powinien odrzucać, bo traci tajemnicę.

P.S.: Wśród reklam są jeszcze te społeczne. Miałby Pan coś przeciwko swojemu udziałowi w kampanii?

Z.W.: To zależy. Jeżeli byłyby związane z moimi chorobami, to może niekoniecznie, bo tego nie lubię. Pozostałe - jak najbardziej, takie też się zdarzają. Kiedy aktor porusza temat bulwersujący go, to każdy się zastanawia, czy on naprawdę się przejmuje czy tylko gra. Przez to, że człowiek jest aktorem, ma wybite argumenty z ręki, które żądają od niego wielkiego zaangażowania - zawsze są jakieś podteksty ze strony odbiorców. To jest minusem tego zawodu.

P.S.: Jedno z moich ulubionych pytań o położenie granic: na ile można pozwolić sobie w teatrze? Czy granice w ogóle jeszcze istnieją? A jeśli tak, są ściśle określone czy raczej porozrzucane gdzieś po scenie (śmiech)?

Z.W.: Uważam, że nie ma granic. Jeżeli ktoś coś już napisał, trzeba podejmować wyzwania. W sztuce "111" Tomasza Mana, mówi się po jednym zdaniu i wielu uważa, że tam nie ma nic do zagrania. Mówi się też, że wcale nie można tego zagrać! Byłem jedynym, który przetłumaczył, że skoro jest napisana, to trzeba się z nią zmierzyć. Wszystko skończyło się z sukcesem. Może są granice etyczne, takie jak zabijanie zwierząt na scenie, ale to wychodzi poza ramy teatru.

P.S.: Kiedyś pytałam Pana o amatorów i celebrytów na deskach teatru. Powiedział Pan wtedy, że "współczesny aktor nie mówi". Co to znaczy?

Z.W.: Grałem z amatorami, bardzo dobrymi zresztą - jeżeli potrafią mówić, jest dobrze. Ja też byłem "surowy". W filmie trzeba obsadzić konkretny typ. Pani tez może grać, jeżeli będzie zapotrzebowanie na taką postać, którą zobaczy w Pani reżyser. Dobra obsada do filmu czy telewizji jest prostą sprawą - inaczej jest w przypadku teatru, gdzie amatorzy mogą sobie nie poradzić. To jest straszny problem, że współczesny aktor nie mówi, tylko szepcze pod nosem jak w filmie. Co gorsza, przytrafia się to bardzo zdolnym aktorom. Aktorzy są przyzwyczajeni do seriali, w których coś mamroczą, w rezultacie pozostawiając widownię teatralną obojętną na to, co przekazują.

P.S.: Każdy z nas ma jakieś wyobrażenia o zawodzie aktora. Jakie cechy posiada dobry aktor?

Z.W.: Talent. Szkoła aktorska (w znaczeniu posiadanego warsztatu), o ile nie zniszczy osobowości to już jest dużo. Ze szkoły wychodzi się "ociosanym aktorem w systemie znaków". Schematycznie, książkowo umie pokazać miłość, nienawiść.

P.S.: Kto uniknął tych schematów?

Z.W.: Perzanowska, Świderski, Mikołajska, Zawistowski. To były autorytety, od których wiele się nauczyłem. Prywatnie przyjaźniłem się z Andrzejem Łapickim.

P.S.: W pewnym sensie, trzeba się poświęcić.

Z.W.: Albo ktoś chce być aktorem albo nie. Teatr i tak "wypluje" słabych, a zostawi najlepszych. Aktorstwo, o ile się nie wnosi do niego czegoś osobistego, bardzo szybko się kończy. To bardzo trudny i niepewny zawód, szczególnie dla mężczyzny. Aktor, który nie osiągnął sukcesu w zawodzie, musi iść do pracy za marne grosze na statystowanie, żeby utrzymać rodzinę i z czegoś żyć To jest bardzo smutne, osobiście nie radziłbym. Teatr to kontakt z widownią. Patrzę na aktorów i widzę, co mają do zagrania. Kamera jest martwa - w teatrze, informacja zwrotna płynie od widowni - wtedy wiem, że nie zmarnowałem życia.

P.S.: A jak Pan myśli, co wie o tym zawodzie przeciętny Kowalski?

Z.W.: To zależy od ludzi. Są tacy, którzy kojarzą człowieka z rolą i myślą, że to jest ten człowiek, a są też tacy, którzy potrafią rozdzielić aktora od jego bohatera.

P.S.: O, i tu mnie Pan zaskoczył - nie wspomniał Pan o byciu celebrytą - sławie, pieniądzach i wielkiej karierze (śmiech) - a przecież obecnie to supermodne! I prestiżu. Nie każdy wie, z czym on się wiąże. W Pana przypadku, prestiż jest wartością, która wykracza poza ramy zawodu?

Z.W.: Prestiż nie jest ważny.

P.S.: Nie?

Z.W.: Nie. W swoim zawodzie wiem, że go posiadam, bo czasami mówią do mnie "mistrzu" (śmiech). Czuję, że jest obecny, ale jestem zażenowany, kiedy tak do mnie mówią! Prestiż poza zawodem - ludzie mnie znają, lubią, jestem popularny i mam w życiu łatwiej, bo są wobec mnie bardziej przychylni - chyba, że nie lubią postaci. Myślę, że prestiż można mieć tylko w swoim zawodzie.

P.S.: A czy to nie jest tak, że prestiż wiąże się z ambicją?

Z.W.: Każda produkcja powinna być ambitna.

P.S.: Czyli jaka?

Z.W.: A jaką Pani chce! Trzeba robić wszystko, jednocześnie poszukując, inspirując się literaturą. Można czytać, chociaż sztuka w teatrze jest współczesna - nie jest to konieczne. Trzeba robić to w taki sposób, aby ludzie zobaczyli siebie.

P.S.: Często mówi się, że ciało jest narzędziem pracy aktora; z drugiej strony, środowisko nie ma jednego, spójnego zdania w kwestii nagości w teatrze. Ostatnio, głos w sprawie zabrał Andrzej Grabowski. To w końcu jak jest z tym rozbieraniem się?

Z.W.: Jeżeli widzę, że rozebranie jest konieczne, zgadzam się. Wśród moich ról pojawił się Musikkraker Helmuta Kajzara, który grał nago. W teatrze raczej jest mało takich scen - w przeciwieństwie do filmu, gdzie nawet pocałunek jest krótki. W filmie się gra. Idzie się do łóżka z dziewczyną, przykrywa się i gra!

P.S.: Kiedy rozmawiam z aktorami, często mówią, że wchodzą w kolejne produkcje, bo "robią coś dla fanu", bo "to wspaniała zabawa", bo "świetni ludzie", bo "nowe doświadczenia", bo to "świetna przygoda" Nie prościej mówić, że wybory są motywowane przez zwyczajną potrzebę spełniania marzeń?

Z.W.: Role w teatrze pojawiają się dla zamknięcia jakiegoś okresu życia - Ryszard II, Hamlet, Konrad w "Wyzwoleniu", Płatonow, Maestro Między tymi rolami mija czas. Nie mam marzeń bo cóż to jest marzenie?

P.S.: Cel, za którym się goni, chociaż trzeba się cholernie napracować

Z.W.: No właśnie. Jeżeli ktoś ma marzenia, to znaczy, że jest niezrealizowany. Mam marzenia ale jest Pani za młoda, żebym Pani powiedział (śmiech).

Patrycja Sawicka
Patka w kulturze
15 listopada 2014

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia