W towarzystwie pań

"Rondo" - reż. Piotr Bikont - Teatr KTO w Krakowie

Po tej premierze feministki mogłyby Piotra Bikonta solidnie wybatożyć. Ja wolę najpierw ponarzekać na Bogusława Schaeffera. "Rondo" pochodzi z początku lat 90., kiedy Schaeffer napisał chyba z 15 sztuk o pięcioliterowych tytułach ("Seans", "Glosa", "Odwet"). Wszystkie na jedno kopyto. Dziś czyta się te komedyjki ze smutkiem, jak grafomanię.

Bo im mniejszy mają związek ze słynną grupą MW2 czy aktorstwem braci Grabowskich i Peszka, im rzadziej bohaterowie gadają w nich o sztuce, a więcej o życiu, obyczajach i społeczeństwie, tym utwór gorszy i płytszy.

Widać, że autor nie miał o tych sprawach nic ciekawego do powiedzenia, a mimo to chciał być zgryźliwy i "aktualny", bezczelny i nonszalancki. Ale nie wychodziło. Nie przypadkiem nie gra się dziś żadnego tekstu Schaeffera napisanego po "Próbach". Czyżbyśmy przecenili jego talent? Raczej to sam autor nie do końca zrozumiał, co jest jego atutem. Póki w "Audiencjach" i "Scenariuszach" zabawnie zestawiał znany z autopsji napuszony styl, jakiego używamy do opisywania sztuki z prozaizmami artysty udręczonego konwencją, póki naiwnie próbował zrozumieć, o co chodzi w teatrze i co w nim może być wspólnego z muzyką współczesną, póty był objawieniem polskich scen. Jego scenariusze opowiadały o hermetycznym środowisku, które nie wie, gdzie jest prawda - w sztuce czy w życiu, bo tego życia nie zna. Tekst był zarazem dramatem i partyturą muzyczną, w której słowa zastąpiły nuty. Kiedy zaczął pisać inaczej, przestał być innowatorem teatru, od Schaeffera uciekli reżyserzy, z Mikołajem Grabowskim na czele. A teraz w KTO wystawiają "Rondo"...

Niby rozumiem przekorę Bikonta - wziąć przestarzały tekst i sprawdzić, czy przypadkiem nie nabrał nowych znaczeń. A jednak nie czuję, by to miało sens - bo żadna rewitalizacja tej sztuce nie pomoże. Trzeba by ją napisać na nowo, poprawić każdy kulawy dialog, wymyślić lepsze sceny. Treść jest z grubsza taka. Dwie kobiety zakładają opiniotwórcze pismo. Przyjmują do pracy tylko personel żeński, każdym numerem rozbijają fundamenty kultury patriarchalnej. Odnoszą sukces, z ich gazetą liczą się wszystkie siły polityczne, faceci kajają się za ojców winy i własne grzechy, ale redaktorki nie wytrzymują presji. Pismo upada z braku oddanych rewolucji kadr, bo kobieta, sugeruje Schaeffer, zawsze będzie pragnąć bezpieczeństwa i uwielbienia, czyli mężczyzny.

Erudyci wychwycą w tej komedyjce dalekie echa "Sejmu kobiet", obecnego od zawsze w dramaturgii tematu świata na opak, w którym władzę przejęły kobiety. Bikont myślał pewnie, że teraz to będzie celny cios w feministki i satyra na potęgę prasy kobiecej. Zgubiła go lojalność wobec miałkiego oryginału, bo brnie przez niego jak przez mękę. Połowę scen gra w ciemności, aktorki trzaskają stolikami po podłogę i markują branżowe gadanie, którego Schaeffer chyba w życiu nie słyszał. Dowcip jest tu ciężki jak kowadło i chwilami przekracza cienką granicę między satyrą na męski szowinizm, który każe przedstawiać kobiety jako blondynki "w kamuflażu i bez" a satyrą na głupie kobiety, które próbują zmienić słuszny porządek rzeczywistości i hierarchię płci. Podejrzewam, że profesor Środa czy Kinga Dunin zarzuciłyby Schaefferowi i Bikontowi źle maskowany mizoginizm. Nawet szóstka pań na scenie wydaje się mądrzejsza od tekstu, ale dla świętego spokoju wygłupia się tak, jak tego chcą męskie dziadygi. Chwilami wygląda to jak pospolite ruszenie teatru amatorskiego, choć sympatyczny dyrektor Zoń zbudował miłą atmosferę premiery, a obecność prezydenta Jacka Majchrowskiego na widowni prowokowała, żeby z szacunku dla władzy spektakl oglądać na stojąco. Dlatego właśnie kwalifikowałbym "Rondo" bardziej do kategorii wydarzeń towarzyskich niż artystycznych.

Łukasz Drewniak
Dziennik Polski
14 lutego 2013

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia