W zaklętym kręgu czasu

"Powrót Odysa" - reż. David Marton - Schaubühne am Lehniner Platz w Berlinie

Oryginalny, odważny, ryzykowny - takimi słowami jurorzy tegorocznego "Kontrapunktu" określili "Powrót Odysa" Davida Martona, przyznając mu główną nagrodę festiwalu. Rzeczywiście, trudno odmówić przedstawieniu oryginalności, a reżyserowi odwagi

Marton bowiem, wystawiając na scenie berlińskiej Schaubühne spektakl oparty na Powrocie Ulissesa do ojczyzny Claudia Monteverdiego, swobodnie porusza się pomiędzy teatrem a operą, miesza konwencje i środki wyrazu, tworząc zaskakujący teatralno- -operowy kolaż. Nie obawia się łączenia odmiennych stylów, zestawiania różnorodnych tekstów, muzyki, nastrojów. Patos zderza się tu z komizmem, elegia miesza z satyrą. Operowe arie rozbrzmiewają do wtóru keyboardu i gitary, a przesadnie steatralizowane gesty płynnie przechodzą w aktorską improwizację. Wszystko to sprawia wrażenie chaotycznego kłębowiska różnorodnych tekstów, muzyki, postaci, a jednak stanowi spójną i przemyślaną całość.

Eklektyzm cechuje Powrót Odysa na każdym poziomie spektaklu, począwszy od scenariusza, a na scenografii skończywszy. Libretto Powrotu Ulissesa autorstwa Giacoma Badoara twórcy inkrustują tekstami Homera czy Pétera Esterházyego. Na dodatek, jak głosi program, „w wersji zespołu”. W efekcie powstaje bardzo swobodna, uwspółcześniona interpretacja opery, w której homerycki heksametr spotyka się z wykładem praw mechaniki kwantowej (hobby Telemacha), a domownicy Penelopy próbują wykreować i sprzedać markę „Odyseusz”, bo „Odyseusz ma potencjał, żeby stać się mitem”.

Również pojawiające się w spektaklu postaci są niejednorodne, a ich role – poza Penelopą, Telemachem i Odyseuszem – nie do końca sprecyzowane. Wszyscy mieszkają w domu Odyseusza. Są tu zalotnicy, zarazem przyjaciele Telemacha, których Penelopa, tak jak jego samego, czasami traktuje jak małych chłopców („Nie wolelibyście omówić tego w swoim pokoju?”). Jest prawie cały czas milcząca kobieta w stroju pielęgniarki (Eurykleja?), a także, jak mówi jeden z bohaterów: „bogini Minerwa w postaci Mentora”, choć de facto w osobie młodej Włoszki, przyjaciółki domu, która przeistacza się w Minerwę wieszczącą Telemachowi powrót ojca, by w końcu – niczym Kirke – stać się przyczyną przedłużającego się powrotu Odysa do domu.

Tę dziwną galerię postaci tworzy równie niejednorodny zespół artystów. Marton bowiem w swoim inspirowanym operą spektaklu nie rezygnuje z muzyki i obok kilkorga aktorów Schaubühne wprowadza na scenę dwoje śpiewaków i troje muzyków. Wszystkich czyni uczestnikami akcji i jednoczy ich w muzyce – jak wszystko w tym spektaklu skłębionej, zmiennej, zaskakującej. Muzyka ta nawiązuje przede wszystkim do Monteverdiego (choć można usłyszeć też Bacha) – niekoniecznie do Powrotu Ulissesa, w spektaklu pojawia się na przykład fragment arii Lasciatemi morire z opery Ariadna – zderzonego ze współczesnymi dźwiękami gitary i keyboardu. Łączy też profesjonalny operowy śpiew Minerwy (Theresa Kronthaler, mezzosopran) i jednego z zalotników (Thorbjörn Björnsson, tenor) z głosami innych aktorów.

Cały ten audiowizualny miszmasz zostaje wyraziście i z rozmachem podkreślony scenografią przypominającą pchli targ. To wnętrze domu Odysa, w którym aż roi się od nagromadzonych przedmiotów z różnych epok. Kabiny prysznicowe, lodówki, antyczne biurko i metalowe szafki, stare fotele, zniszczone krzesełko dla dzieci, rzutnik i rower treningowy. Po prawej kuchnia, w której urzęduje gitarzysta jazzowy Kalle Kalima. Kiedy nie gra – sieka marchewkę i gotuje warzywne danie. Obok kuchni stół nakryty do obiadu, przy którym zbierają się wszyscy domownicy. Za nim fortepian. Tu najczęściej siedzi pianista Michael Wilhelmi, przed którym na stole, zamiast eleganckiej białej zastawy, stoi keyboard. Wszędzie porozrzucane są aparaty telefoniczne z różnych epok.

Na środku sceny, w tle – budynek mieszkalny. Przez okno widać łóżko. To zarazem ten sam dom, jak i zupełnie inne miejsce. Tu, tak jak i w małym pomieszczeniu w ścianie nad budynkiem, równolegle do wydarzeń toczących się w domu, będzie się ukazywał powracający Odyseusz, głównie w towarzystwie Minerwy-Kirke.

Wydawałoby się, że w tak skonstruowanym spektaklu, na każdej płaszczyźnie przeskakującym swobodnie pomiędzy epokami, gatunkami, stylami, brakuje ogniwa spajającego go w spójną całość. Jednak na tle tego dziwacznego melanżu zarysowuje się wyraźny motyw przewodni przedstawienia – motyw oczekiwania, którego oś stanowią Odyseusz, Penelopa i Telemach.

Centralną postacią jest wierna żona (w tej roli świetna Jule Böwe), od dwudz iestu lat czekająca na powrót męża lub wiadomość o jego śmierci. Przepełniona rozpaczą, pogrążona w depresji, najczęściej przesiaduje w fotelu ustawionym na środku sceny, odgrodzonym od świata z czterech stron biało-czerwoną taśmą. „Siedzę tutaj i powoli więdnę, ale przedwcześnie, to niesprawiedliwe. Chcę żyć” – żali się. Jule Böwe mistrzowsko ukazuje kłębowisko emocji i falowanie nastroju depresyjnej kobiety. Od otępienia, poprzez napady żalu do losu i nieobecnego męża, po próby wyrwania się z więzienia oczekiwania, przekroczenia samej siebie i oddania się rozkochanym w niej zalotnikom.

Szczególne wrażenie robi wykonana przez nią aria Di misera Regina, śpiewana głosem zachrypniętym od żalu, w którym pobrzmiewa jednak lekka nuta przekory. Penelopa bowiem porusza się na granicy rozpaczy oraz ironii wobec własnego życia i targających nią emocji. „Właściwie należałoby opowiedzieć moją historię” – powtarza kilkakrotnie, a zdanie to jest kluczowe dla całego przedstawienia.

Stan oczekiwania jako temat spektaklu uzasadnia stylistyczne kłębowisko środków wyrazu, swobodne przekraczanie granic epok, stylów, gatunków. Czekanie bowiem zakrzywia perspektywę czasu, który zatacza wokół Penelopy kręgi, zwraca jej myśli do szczęśliwej przeszłości, po czym nieubłaganie biegnie dalej, odmierzając kolejne lata cierpienia. Ona nie wie nawet, czy Odyseusz żyje, czy jej czekanie kiedykolwiek się skończy, czy kiedykolwiek uda jej się opuścić ten zaklęty krąg.

W tym samym świecie zataczającego koło czasu tkwi Telemach. Neurotyczny, zakompleksiony, przeistacza się w małego chłopca, który ssie pierś matki i ciągle pyta, gdzie jest tata, by po chwili znów stać się dorosłym mężczyzną, próbującym wydostać się z tego zaklętego świata, odciąć pępowinę łączącą go z człowiekiem, którego nawet nie zna. Raz nawet nazwie ojca „narcystycznym fiutem”, ale to wszystko, na co go stać. Jego kondycję określa często powtarzane zdanie: „Jak twierdzi matka, jestem z niego, ale ja nie mam pewności”. Telemachowi nie udaje się próba przekonania matki i samego siebie, że ojciec wprawdzie żyje, ale już nie wróci i należy się z tym pogodzić. Kiedy ojciec w końcu się pojawia, Telemach grzecznie idzie do ogrodu po kwiaty dla tatusia...

A Penelopa? Czy uda jej się wyrwać z klatki zapętlonego czasu? Spektakl Martona nie kończy się łzami szczęścia ani wybuchami radości. Odyseusz ze zdziwieniem patrzy na długo niewidzianą żonę. Niepewnie dopytuje, czy się zmienił i czy Penelopa nadal go kocha, choć widać, że czuje się przy niej obco. A ona powtarza bez przerwy: „mój ty jedyny”, „kocham cię”, „nigdy nie kochałam nikogo innego” i... tępo patrzy w pustkę. Mówi bezbarwnym, matowym głosem, jakby właśnie uświadamiała sobie, że jej uczucia dawno już wystygły, że jej czekanie było nadaremne. Nie da się bowiem wymazać dwudziestu lat i wrócić jak gdyby nigdy nic do pięknej, lecz bezpowrotnie utraconej przeszłości. Uczucia zestarzały się bowiem tak jak bohaterowie. Być może kiedyś powrócą, lecz kto wie, czy nie trzeba będzie czekać na nie kolejne dwadzieścia lat.

David Marton, młody, ceniony reżyser operowy, w inteligentny sposób zestawił różne interpretacje mitu Odysa i z pozornego chaosu stworzył własną – spójną i wyrazistą. I zaskakującą dla widza przyzwyczajonego do polskiej tradycji, w której mit ten funkcjonuje w sposób, jaki w swoim Powrocie Odysa zaproponował Wyspiański. Opierali się na nim Kantor, Lupa, Grzegorzewski. Jego echa pobrzmiewały u Jarzyny, który w Aretei przedstawił z kolei własną interpretację mitu widzom niemieckim. U Martona nie ma mowy o przeznaczeniu i klątwie. Odyseusz jest weteranem wojennym, człowiekiem, który wiele widział i przeżył, rozsądnym i nieco cynicznym, świadomym zmian, jakie poczyniła w nim wojna, niepewnym, jak po latach przyjmie go Penelopa i jak on sam odnajdzie się we własnej rodzinie. Marton interpretuje motyw powrotu Odyseusza, tworząc psychologiczne studium rozłączonej rodziny - uniwersalne i zaskakująco współczesne.

Anna Szymonik
Teatr
21 lipca 2011

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia

La Phazz
Julieta Gascón i Jose Antonio Puchades
W "La Phazz" udało się twórcom z "La ...