Walka ognia z ogniem

"Idiota" - reż. Igor Gorzowski - Teatr Soho

Olśniewający książę Myszkin Agaty Buzek. Oskarżyciel i jeden z nas. W swojej przed chwilą wydanej książce "Aktorstwo polskie. Generacje" Beata Guczalska przypomina, jak Andrzej Wajda bezsilny wobec trudu adaptacji "Idioty" zdecydował się postawić wszystko na jedną kartę i zanim doszło do pełnoprawnej premiery, widzowie mogli obserwować proces dochodzenia do finalnych sensów spektaklu podczas projektu "27 publicznych prób Idioty" w Starym Teatrze (1977).


Z megapowieścią Dostojewskiego są zawsze te same problemy. Czegoś trzeba się pozbyć, by uzyskać pełnię obserwacji skupionej na kilku niemal równoważnych postaciach; zresztą ten sam proces ich wyrzucania poza margines teatralnej roboty dotyczy również "Zbrodni i kary"; i kilku jurodiwych czy samozwańczych wizjonerów na tym traci. Ale jest szansa na mocny efekt, jak ten sprzed 37 lat czy ten dzisiejszy Igora Gorzkowskiego.

W ciasnej salce Studia Teatralnego Koło Myszkin, Rogożyn i Nastazja grzebią w sobie wzajemnie, jednak nie sposób określić ich jako przeniesionych prosto z Dostojewskiego. Gorzkowskiego nigdy nie frapowała psychologia w detalach, wzbogacana z wątku na wątek. Choć jest absolutnym specem od scenicznych adaptacji (polegał właśnie wtedy, gdy pokazywał dramaty), odrzuca rozbudowane narracje. Stawia na esencję, sytuacyjne uchwycenie wątku, przyszpilenie delikwentów, tak by opowiedzieć o nich poetyckim skrótem. Bardziej liczą się sugestie, półcienie. Podstawowe informacje o postaciach dają ten reżyserowi komfort, że można je przybliżyć z nieoczekiwanej strony. To trochę taka zabawa w kalejdoskop ludzkich typów, więźniów codzienności, a może wręcz typów ludzkości? Jakkolwiek górnolotnie to brzmi, u Gorzkowskiego przeważnie działało świetnie.

Dlatego Myszkin Agaty Buzek wygląda tak przekonująco. Żyje i działa w kontraście do wszystkich, ba, on jest przeciwstawiony całemu światu. O ile reżyser podąża za autorem, o tyle też sytuuje Myszkina jakoś wyżej. Buzek gra ikonę, której trudno dorównać. Ogołoconą z tego, co prawdopodobne, gdy pierwszy raz spotykamy jakiegokolwiek człowieka i go oceniamy. To uderzający paradoks, bo Buzek/Myszkin funkcjonuje na nieznanych dotychczas prawach; mam wrażenie, że trudno mówić tu o cielesności, lecz z drugiej strony ten Myszkin nie ucieka od posądzenia o męskość, i naiwnością byłoby sądzić, że strategia pomyślana dla tej roli sytuuje się "między". Nic z tych rzeczy, to nadal ten Myszkin, który odbija w sobie Chrystusa, mężczyzna, w którego trudno uwierzyć, że może chcieć po prostu zbawiać. I znów paradoks, bo ta męskość uderza tym samym podwójnie, rozprasza i drażni. Buzek ubrana w czystą biel gra to półgestami, ale skupia się na próbie zrozumienia, czy to Rogożyna, czy Nastazji, samym spojrzeniem. To oczy współczucia, jednak i niepanujące nad wstydem w obliczu piękna Nastazji (choć nie byłoby pełni bez uwikłania w wątek z Agłają - pewna siebie, trzecia od debiutu, rola Joanny Osydy). Jestem niemal pewien, że dlatego Gorzkowski wybrał Buzek. Gdy obserwuję to aktorstwo, trudno mi wyszukać w głowie kogoś, kto w to zadanie wszedłby tak swobodnie, lekko, bez zbędnych egzaltacji, na dodatek z takim zapasem naturalności. To osobista bitwa o kolejny wizerunek Myszkina, a mniej próba klasyfikacji aktorskich możliwości. Nad wyraz szczere działanie.

Ale jest jeszcze alter ego. Gorzkowski wprowadza tancerza, do którego z kolei to Myszkin pragnie się przyrównać, wejść na jego drogę. Być może to ta najczystsza już Chrystusowa droga, wolna od człowieczych namiętności? Marek Kakareko prowokuje Chrystusem majestatycznym. Milczy, więc chyba wyda sąd dopiero na koniec Sam Rogożyn nagle dopowiada, że dziwi się, iż ten wizerunek zbawiciela zakorzenił się w ludziach tak głęboko. W znakomitej scenie pod koniec przedstawienia Myszkin wykrzyczy nam, świadkom siedzącym dookoła pola gry, że "słyszał o nas wszystko", i w wycieńczającym transie padnie, przyznając się do słabości, o którą nas oskarżył. Chciał być Chrystusem zbyt bliskim ludziom?

Nasycona surową erotyką Magdalena Czerwińska jako Nastazja to już zupełnie inny świat; wydawałoby się, że przede wszystkim skupia na sobie uwagę, ale to pułapka już w punkcie startu. Gorzkowski oferował Czerwińskiej możliwość jednoczesnego rozpędzania zdarzeń w świecie Rogożyna (Eryk Lubos) i Myszkina oraz spalania się w autodestrukcji. Do tego stopnia, że gdyby nie ostateczny nóż Rogożyna, i tak musiałaby z tego świata po prostu zniknąć. Innej możliwości po prostu nie ma. Konsekwencja Nastazji/Czerwińskiej zniewala i tym bardziej pozostawia Rogożyna bezradnym. Lubos, niby w tym systemie Gorzkowskiego najbardziej oczywisty, wystarczyłby tu pewnie do zbudowania jeszcze paru postaci z dostojewszczyzny. Rozwibrowany, rozkojarzony, bez cienia wiedzy, w którą stronę pójść. Jednak ta bezradność pyta o siebie samą, dlatego Lubos co chwila zaskakuje nieoczekiwaną puentą. Bezradny człowiek często wyciąga logiczne wnioski.

To też okrutna diagnoza, biorąc pod uwagę, że Gorzkowski zostawia nas z tajemnicą istnienia absolutnie samotnych, ogołoconych w tym jasnobiałym świetle, w którym niczego nie ukryjemy. Inaczej niż dotychczas, gdy w swoich dwu wybitnych tytułach, "Żółtej strzale" (2008) według Pielewina i "Starusze" według Charmsa (2011) dawał przynajmniej wskazówki, jak rozumieć bałagan tego świata. Teraz "Idiotą" domknął własną wielką trójkę, która prawdopodobnie przejdzie do historii offu w polskim teatrze.

Przemysław Skrzydelski
wSieci
28 października 2014

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia