Warszawski spektakl na Festiwalu Genius Loci
Warszawski spektakl 'Miss HIV' na Festiwalu Genius Loci w Łaźni NowejJak zwykle rano włączam radio. Trójka relacjonuje tragedię w kopalni Halemba. Wiadomo już, że górnicy nie żyją. Dziennikarz rozmawia z psychologiem zajmującym się rodzinami zmarłych. Zadaje pytanie: 'Jak zareagowali na wiadomość o śmierci bliskich?'. 'Tak, jakby pan zareagował' - odpowiada przytomnie psycholog. 'No, ale jak?' - dopytuje się przejęty swoją głupią misją dziennikarz. 'Co robili?', 'Czy głośno płakali?' - sypie się grad niestosownych pytań. Po chwili robi mi się niedobrze, wyłączam radio, bo w tym momencie psycholog powinien walnąć w łeb pozbawionego odrobiny wrażliwości dziennikarza. Ale tego nie zrobi, po przyzwyczaił się już, jak większość z nas, do tego, że w mediach opowiada się bez zażenowania o najintymniejszych sprawach. Wystarczy włączyć pierwszy z brzegu talk show, by zobaczyć panią X, wyznająca bez skrępowania, że ostatnio przerzuciła się na kobiety, czy pana Y chwalącego się, iż udało mu się wyleczyć z zoofilii. Dlaczego więc nie zorganizować wyborów ?Miss HIV?, tak jak to proponują twórcy spektaklu powstałego w słynnej warszawskiej Le Madame, a obecnie przeniesionego do Teatru Polonia. Autor teksu i równocześnie reżyser przedstawienia Maciej Kowalewski wyszedł z założenia, że w dzisiejszych czasach można epatować wszystkim. W jego sztuce nieuleczalna choroba może stać się blokiem startowym do kariery, a mediom podnieść wymarzoną oglądalność. Dzieje się tak za sprawą czterech kobiet, które poznajemy, gdy oczekują w telewizyjnych kulisach na rozpoczęcie programu. Każda z nich jest inna i każda przyszła tu w innym celu. Irina to dominująca nad pozostałymi aktorkami Maria Seweryn, która zagarnia sobą od razu całą scenę. Stres pokrywa pewnością siebie, zaczepnymi uwagami w stosunku do koleżanek i pozornym luzem, za którym kryje się prawda o jej uczestnictwie w konkursie na Miss HIV. Swoją prawdę ma też Urszula świetnej Ewy Szykulskiej, która doskonale wie, co zrobić z pieniędzmi, które może zdobyć dzięki komercyjnej stacji. Kontrastuje z nimi młodziutka, naiwna dziewczyna (Patrycja Szczepanowska), marząca o tym, by zostać filmową gwiazdą oraz zahukana urzędniczka (Iza Kuna), która przed kamerami odważy się wygarnąć wszystkim prawdę. I zrobi to podczas telewizyjnego show, prowadzonego przez przebranego za kobietę Rafaela (Tomasz Tyndyk). W czarnej peruce, obcisłej sukience, wysokich szpilkach wykonuje on erotyczne gesty, wijąc się po scenie niczym panienka tańcząca na rurze w pobliskim barze. Jednak trochę z tym przesadza. Reżyser chciał nas zaszokować, więc kazał aktorowi symulować kopulację, mizdrzyć się i wyginać na tyle długo, że przynajmniej mnie zaczęło to nużyć. Ale za chwilę zrekompensowały mi to aktorki swoimi opowieściami o chorobie, spreparowanymi na potrzeby publiczności. Im bardziej były one nieprawdziwe, tym większe robiły wrażenie w kontekście tytułu Miss HIV, który otrzymuje się - jak oświadcza konferansjer - dożywotnio, czyli nie na długo. Spektakl Kowalewskiego miał być w założeniu obrazoburczy. Powinniśmy wyjść oburzeni, widząc, jak można żerować na ludzkich nieszczęściach i zbijać na nich kasę. Tylko, że za chwilę włączamy przyzwoitą radiową Trójkę i słyszymy pytania dziennikarza, jak reagowali ludzie na wieść o śmierci ojców, mężów, braci. W tym kontekście warszawski spektakl możemy już tylko traktować jako sceniczny żart.