Wartość życia to radość codzienności

rozmowa z Joanną Szczepkowską

- Plotkę o rywalizacji albo rywalizację tworzą różne okoliczności. Ale między dwiema aktorkami może się zdarzyć taka zgodność gustu artystycznego, że razem będą czerpać radość ze współpracy - mówiła Joanna Szczepkowska przed premierą sztuki "Spotkania" we wrocławskim Imparcie

Małgorzata Matuszewska: Pani razem z Dorotą Landowską. Jak się spotkałyście?

Joanna Szczepkowska: Wiele lat temu w Teatrze Powszechnym Dorota Landowska debiutowała w "Śnie nocy letniej" w reżyserii Macieja Wojtyszki. Grałam w tym spektaklu Tytanie, zobaczyłam niezwykle utalentowaną dziewczynę po szkole teatralnej. Znamy się więc od dawna. Uważam Dorotę za jedną z najlepszych aktorek w Polsce. To ona znalazła tekst Davida Hare'a i zaproponowała mi współpracę. Wydaje mi się, że mamy podobny gust artystyczny.

Nie rywalizujecie?

Nie.

Uważa się, że nie istnieje przyjaźń między aktorkami.

To nieprawda. Plotkę o rywalizacji albo rywalizację tworzą różne okoliczności. Ale między dwiema aktorkami może się zdarzyć taka zgodność gustu artystycznego, że razem będą czerpać radość ze współpracy. Przecież muzycy orkiestry symfonicznej nie mogą ze sobą rywalizować, bo wspólny koncert byłby niemożliwy. Mam nadzieję, że nasza sytuacja jest podobna. Obie chcemy, żeby ten spektakl był rodzajem zespołowego koncertu.

W sztuce spotykają się dwie kobiety, kiedyś kochały jednego mężczyznę, pewnie więc się nienawidziły. Zaprzyjaźnią się?

Czy się zaprzyjaźnią, do końca nie wiadomo. Sam tekst traktujemy trochę jak partyturę, za zgodą samego autora. Nie improwizujemy, ale dostosowujemy słowa do naszych potrzeb tworzenia specyficznego klimatu. David Hare opisał trudny kontakt osób, które mogły spotkać się w innej sytuacji. Nagle zostały opuszczone przez tego samego mężczyznę, co jest ważnym punktem odniesienia. I w pewnym momencie zostały skazane na siebie w jednym miejscu, dodatkowo w takich okolicznościach, w których muszą spojrzeć na siebie jak na osoby, które mogą się zrozumieć, choć nie muszą. Ale one nie chcą tego zrozumienia. W pewnym momencie coś w każdej z nich pęka, bo obie są strasznie samotne. To, co je zbliża, to samotność, potrzeba drugiej, bliskiej osoby.

Wobec ekstremalnej sytuacji zmieniają się ich relacje?

Abstrahując od sztuki, interesują mnie takie sytuacje w życiu.

Mam dwie córki, każda jest inna i kiedyś zadałam sobie pytanie: czy zaprzyjaźniłabym się z moją córką, gdyby była osobą, którą spotkałam przypadkiem? W "Spotkaniu" sytuacja jest podobna: może te dwie kobiety w innej sytuacji mogłyby się zaprzyjaźnić?

Życie stawia Pani takie wyzwania?

Jestem osobą bardzo emocjonalnie traktującą życie, ludzi, w związku z tym oczywiście bywają przypływy i odpływy. Bywa, że po jakimś czasie mogę spojrzeć na kogoś z dystansu i ocenić go ze spokojniejszego punktu widzenia. Czasem jawi mi się jako ktoś inny. Z własnym ojcem zaprzyjaźniłam się już po trzydziestce. Spotkaliśmy się przypadkiem w samolocie. Okazało się, że lecimy w to samo miejsce, nie wiedząc o tym, usiadł przy mnie i nagle zaczęliśmy rozmawiać zupełnie inaczej niż kiedykolwiek.

To brzmi, jakbyście się wcześniej nie znali.

Żyliśmy obok siebie, ale nigdy nie mieliśmy okazji porozmawiać o wielu rzeczach. I nagle ta przypadkowa, wyobcowana sytuacja sprawiła, że coś się odblokowało. Ojciec zaczął mi opowiadać coś, czego być może nigdy by nie opowiedział.

To miała Pani dużo szczęścia, bo zwykle takie rozmowy wyzwala śmierć kogoś z rodziny.

Tak. W sztuce jest podobna sytuacja. Bohaterki mogą skończyć na chłodnej, konwencjonalnej rozmowie, ale tak na szczęście się nie dzieje. Nie jest ważne - mam nadzieję, że to się uda pokazać - co one mówią, czy mają rację, czy też jej nie mają. Ważne, jak nagle potrafią się przed sobą otworzyć: i przed drugą osobą, i przed samą sobą, i jak nagle mogą znaleźć bliskiego człowieka w byłym wrogu.

Wróćmy do dzieci. Bywają sytuacje, w których wie Pani, że odmówiłaby pomocy proszącemu o nią swojemu dziecku, gdyby było obcą osobą? Nie chcę się mądrzyć, bo w sferze uczuć nie ma mądrych. Jeśli zdarza mi się komuś radzić, nigdy nie opieram się na własnych doświadczeniach, nie mówię: "w tej sytuacji zrobiłam tak".

Dlaczego?

Bo rozmówca ma inny rodzaj więzi ze swoim dzieckiem lub osobą, z którą ma problem, niż ja ze swoim. Radzić można komuś tylko wtedy, jeśli się tego kogoś dobrze zna. W stosunku do jednej z córek w takiej sytuacji zachowałabym się tak, a w stosunku do drugiej inaczej. Są skrajnie różne, a ja rozróżniłabym, co dla której byłoby dobre. Ale to jest trudne i nie zarzekam się, że zawsze jestem konsekwentna. Przyjemność płynąca z dawania czegoś dziecku własnym kosztem trzeba powściągnąć, bo na dłuższą metę nikomu to nie wyjdzie na dobre. Ale na sto procent jestem przekonana, że w stosunkach z własnymi dziećmi nie ma ogólnych reguł.

Jest Pani otwarta na drugiego człowieka, ciekawa go, pomocna?

Mam nadzieję, że tak. Ale trudno jest mówić o sobie i pomocy innym ludziom: o tym powinni mówić ci ludzie. Chyba należę do osób umiejących słuchać. Ta moja cecha dziwi nowo poznanych. Nagle okazuje się, że zaczynają bardzo dużo mówić o sobie, o problemach i sami się dziwią, dlaczego tak dużo mówią. Może dlatego, że nie przerywam, tylko po prostu słucham, ewentualnie zadaję pytania.

To nie jest aktorska cecha, bo aktorzy lubią być w centrum uwagi.

Tak, ale mam bardzo mało aktorskich cech.

Jakie, poza umiejętnością grania?

Bardzo lubię grać, nie wiem, czy umiem. Zmieniam się na scenie, jeśli lubię rolę, którą gram. Jeśli wierzę w postać, którą gram, moje własne cechy: nieśmiałość, introwertyzm po prostu znikają. Byłam nieśmiałym dzieckiem, ale kiedy mówiłam wiersz, ta cecha się ulatniała. I to jest wspólne aktorom. Lubię grać osoby różne ode mnie.

Po wielu, nie zawsze miłych doświadczeniach wybrałaby Pani jeszcze raz ten zawód?

Zadaję sobie dość często to pytanie. I tak, jak przez całe lata odpowiedź byłaby jednoznaczna, że tak, to dziś bardziej mogę powiedzieć: nie wiem.

Pytam o to w kontekście Pani gestu podczas premiery spektaklu "Persona. Ciało Simone" w reżyserii Krystiana Lupy.

To już było apogeum i przejaw emocji, które rozwijały się od lat. Obserwując pewne nurty w teatrze, coraz częściej zadawałam sobie pytanie: czy warto tracić życie na to, żeby być wykonawcą rzeczy, w które się nie wierzy.

Żeby realizować cudze wizje?

Tak. To jest pytanie, na które bardzo wielu aktorów może sobie odpowiedzieć: "tak, chcę grać, być wykonawcą". W moim charakterze, rodzaju temperamentu jest jakiś opór przeciw temu. A pytanie nie dotyczy samej sztuki aktorskiej, tylko pozycji wykonawcy, którym - mimo wszystko - jest aktor. A ja nadaję się jednak bardziej na twórcę indywidualnego.

Dlatego Pani pisze?

Tak. W jakimś sensie pisanie to jest mój teatr. Pisząc, mogę wszystko.

Niezależnie od odbiorcy?

Byłabym bardzo szczęśliwa, gdybym mogła powiedzieć, że weszłam na tę drogę, bo książka jest listem docierającym do wielu osób. Niestety, coraz mniej ludzi czyta. Ta świadomość nie powstrzymuje mnie przed pisaniem, bo wiem, że jestem na właściwej drodze, ale szkoda, że książki przestały być tak atrakcyjne dla wielu.

Film i teatr mają większą siłę rażenia.

Tak. Ale pod moją książką mogę się podpisać. Potem ona żyje własnym życiem i trudno jest się zorientować, jak odbiera ją "widownia". Ja, aktorka, pisząc - muszę się nauczyć pewnej pokory.

Dążyła Pani do wolności. W jakim świecie dziś żyjemy?

W prawdziwym. Często spotykam się z pytaniem, czy wolność spełniła nasze nadzieje. Ale nie chodziło o to, żeby było "dobrze", ale "tak samo, jak w całym wolnym świecie". A cały wolny świat nie jest wielkim rajem.

Nie zdawaliśmy sobie z tego sprawy.

Nie wiedzieliśmy. A dziś mamy takie problemy, jakie ma wolny świat i wolny człowiek. Spotykamy się z biedą, bogactwem, a przez to możemy poznać siebie samych. Duchowym zyskiem jest możliwość dokonywania znacznie więcej wyborów. One są podyktowane własnym temperamentem, moralnością. To nie zastąpi poczucia sytości czy nie wypełni niedomogów życia, ale jest wartością samą w sobie.

Co dziś Pani sprawia największą radość?

Radość możliwości. Cały czas mam nadzieję, że spełni się moje wyobrażenie o tym, co powinnam zrobić w związku z twórczą potenq'ą i wyobraźnią. I że spotkam ludzi, którzy w jakimś sensie mi pomogą, zdadzą sobie sprawę z tego, że mam potencjał, który za chwilę może zaniknąć i że nie potrafię pewnych rzeczy.

Czego Pani nie umie?

Zajmuję się deficytem uwagi, który jest częścią mojego życia, zrobiłam przedstawienie "ADHD i inne cudowne zjawiska", w którym dużo o tym mówię: są ludzie z potencjałem, którzy jednocześnie nie są osobami sprawczymi, a to znaczy, że wielu rzeczy nie potrafią zrobić. Sprawić, że pomysł się realizuje. Jestem przykładem takiego człowieka.

Co Pani wyniosła z kontaktów z Janem Parandowskim, Pani dziadkiem?

Piszę historię rodziny, ukaże się za rok, może później. To ogromna praca, a efekt zaskakujący dla mnie samej. Dziadek był człowiekiem zamkniętym. Był wybitnym pisarzem, bardzo interesował się moim pisaniem, to, co dla niego pisałam, czytał i skrupulatnie komentował. Ale nie był dziadkiem, który bierze wnuczkę za rękę i razem idą na spacer. Nie mieliśmy typowych relacji dziadek - wnuczka. Na moją wyobraźnię działało bardziej moje podwórko i trzepak. Ale zetknęłam się ze światem wielkich pisarzy, bo gośćmi dziadka byli: Jarosław Iwaszkiewicz, Jerzy Zawieyski. Dla dziecka byli jednak zbyt wielkimi indywidualnościami. Skupiali się na efektownym byciu, mniej na dziecku obok. Bycie wnuczką wybitnego człowieka to nie są same profity.

Trudno sprostać oczekiwaniom ?

Tak, z drugiej zaś temu, by nauczyć się, że sprostanie im wcale nie jest konieczne.

Być odrębną osobą?

Wartością jest proste życie, wypełnione codziennością. Sława nie jest najwyższą wartością w życiu.

A co jest?

Radość z codzienności. Ten dar nie znaczy, że trzeba być radosnym od rana do wieczora, ale że odczuwa się pewną harmonię ze światem. Wyzbywa niepotrzebnych ambicji, potrzeby spektakularnego sukcesu, który prowadzi do pragnienia kolejnego sukcesu. Smakowanie codzienności, dostrzeganie innych, drobiazgów jest ważniejsze niż skupianie się na własnej osobie.

Ostatnio przeczytała Pani lub obejrzała coś, co zrobiło na Pani wrażenie?

Film dokumentalny BBC o rzeźbiarzu Lorenzo Berninim. Dawka piękna i wiedzy o życiu tego artysty, potęga i jednocześnie uwikłanie w zawiść i kaprysy władzy. Zrobiło to na mnie ogromne wrażenie.

Wyda Pani coś nowego?

Skończyłam książkę i potrzebuję oddechu, odpoczynek po książce to długi proces.

O czym jest ta książka?

"Zagrać Marię", współczesna opowieść o Marii Skłodowskiej-Curie. Od lat bardzo się nią interesowałam.

Dlaczego?

Dostałam kiedyś propozycję zagrania Curie, czytałam o niej wszystko, co było dostępne. Ale książka nie ma nic wspólnego z moją historią. Napisałam ją wbrew trendom pokazywania Skłodowskiej-Curie jako kobiety typowej dla współczesności. Jej osobę trzeba uszanować. Niezależnie od tego, jak postępowe było jej zachowanie i życie, była dość staroświecka. Była naukowcem, a bywa, że dziś najbardziej atrakcyjne zaczynają być jej romanse, co sprawia, że gubi się podstawową sprawę: nawet w najgorętszym okresie życia dokonywała odkryć naukowych. Napisałam książkę z zachwytu dla nich. Staram się jak najgłębiej zrozumieć to, co robiła. Jej naukowy język, pomiary, których dokonywała z nieprawdopodobną fizyczną siłą i precyzją. We Francji pokazuje się to, co ona robiła, na elektronicznych przyrządach. Dziś nikt nie jest w stanie wykonać tego tak precyzyjnie. Potęga jej osoby składała się z geniuszu naukowego i pracowitości, o czym się zapomina. Zaszufladkowano ją.

Pani też została zaszufladkowana: 4 czerwca 1989 roku obwieściła Pani koniec komunizmu w Polsce.

Tamten 4 czerwca jest dzisiaj bardzo różnie odbierany. Kiedy "Przekrój" ocenił moje wystąpienie jako żałosne, poczułam się rozgoryczona, ale minęło. Czasy się zmieniają i postrzeganie ludzi też. Ale na co dzień nie pamiętam o tamtych słowach, choć oczywiście cały czas ktoś mi o tym przypomina (śmiech). Jestem zajęta, mam nadzieję, że wciąż się rozwijam, przynajmniej dla samej siebie. Czasem w związku z 4 czerwca 1989 roku pojawia się przy moim nazwisku słowo "ikona". Mówię wtedy, że ikona to istota, która nie żyje, że się gruntuje przez wieki... Dzisiaj bardzo nadużywa się słów.

Patrzy Pani w przyszłość?

Tak. Tyle tylko, że kiedyś przyszłość to byłam dla mnie ja sama. Dzisiaj przyszłość to dla mnie moja wnuczka.

Małgorzata Matuszewska
Gazeta Wrocławska
7 lutego 2012

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia

La Phazz
Julieta Gascón i Jose Antonio Puchades
W "La Phazz" udało się twórcom z "La ...