Ważny jest płodozmian

spotkanie z Andrzejem Warcabą, aktorem Teatru Śląskiego w Katowicach

Bohaterem ostatniego w tym sezonie spotkania w Studium Wiedzy o Teatrze był jeden z ulubieńców katowickiej publiczności - Andrzej Warcaba. Aktor z humorem wspominał swoje teatralne początki, pracę nad rolą w "Barbarze Radziwiłłównie..." i spektakle, w których udział zaowocował Złotą Maską ("Intryga i miłość", "Rzeźnia"). Zapraszał również na kolejną premierę ze swoim udziałem - "Komedię teatralną" Bengta Ahlforsa w reżyserii Grzegorza Kempinsky\'ego będzie można oglądać na Dużej Scenie od 5 października

Spotkanie rozpoczęło się od podsumowania minionego sezonu. Aktor wyznał, że bardzo trudno mu siebie oceniać, ponieważ człowiek sceny żyje przede wszystkim tym, co jeszcze nie jest dokończone. Jest jednak bardzo zadowolony ze współpracy z debiutującą w polskim teatrze Joanną Zdradą („Jakobi i Leidental”), cieszy się również, że „Mewa” wywołuje tak skrajne reakcje: od zachwytów po zdziwienie, jak można w taki sposób grać ten dramat. Zdaniem aktora spektakl w reżyserii Gabriela Gietzky’ego jest w Teatrze Śląskim zupełnie nową jakością.

Temat spotkania brzmiał: „Jak długo żyje farsa?”. Andrzej Warcaba gra Stanleya Gardnera w „Mayday” prawie 20 lat i uważa to za absolutny rekord (z reguły spektakle schodzą z afisza po kilku sezonach). Aktor – kojarzący się przede wszystkim z komedią – mówił, że rzeczą niezwykle ważną, nie tylko w tym zawodzie, jest płodozmian. Gdy gra rolę dramatyczną (np. ksiądz Piotr w „Dziadach”), zaczyna tęsknić za lżejszym repertuarem i odwrotnie – jest to konieczne dla zachowania higieny psychicznej. Połączeniem tonów tragicznych i komicznych była rola Huberta, właściciela lombardu w „Barbarze Radziwiłłównie…”. Jednak aktor przeżywał poważne dylematy, związane z udziałem w przedstawieniu, reżyserowanym przez Jarosława Tumidajskiego. Przede wszystkim rola wymaga wytrzymałości fizycznej (trwający dwie godziny i piętnaście minut spektakl otwiera czterdziestominutowy monolog, również później wykonawca przez cały czas jest obecny na scenie) i koncentracji – w sekwencjach, w których widzowie są włączani w rzeczywistość przedstawienia, nigdy nie można być pewnym reakcji publiczności. Poza tym Andrzej Warcaba ma na temat książki inne zdanie niż ci, którzy powieść Michała Witkowskiego nagradzali, ale nie zmienia to faktu, że uznał Huberta za bardzo dobrze napisaną postać, która może mu dać dużo w sensie aktorskim. 

Andrzej Warcaba pochodzi z małego miasteczka, w związku z tym każda wizyta w teatrze była prawdziwą wyprawą do Krakowa lub Rzeszowa. Uzdolnienia aktorskie zaczął przejawiać już w szkole podstawowej – do dzisiaj istnieje nagranie, na którym ówczesny uczeń piątej klasy recytuje „Redutę Ordona”. Bardziej świadomie o zawodzie aktora zaczął myśleć, rozpoczynając naukę w liceum – w tych dążeniach wspierali go poloniści, więc często występował na rozmaitych uroczystościach szkolnych. Do szkoły teatralnej dostał się za drugim razem (za pierwszym zdał, ale nie przyjęto go z powodu braku miejsc), a po studiach trafił do Teatru Śląskiego, którego ówczesnym dyrektorem był Jerzy Zegalski. Zaczął od występu w komedii Michała Rosińskiego „Zwariować można”, którą zagrano na Scenie Kameralnej 200 razy. Rozmowa toczyła się w Malarni, więc aktor przypomniał również o granym tam „Domu przeznaczonym do wyburzenia” Jacka Rykały – miał tam niewielką rolę Karciarza I, ale z sentymentem wspomina to niezwykle piękne plastycznie przedstawienie, zagrane jedynie kilkanaście razy. Natomiast na Scenie Kameralnej grał Paganiniego - Rzeźnika w „Rzeźni” Mrożka, kompozytorem był również w „Nokturnie” Tadeusza Bradeckiego. Spektakl ten to pierwsze spotkanie Andrzeja Warcaby z monodramem. John Field – ukazany z typowo ludzkimi przywarami – kojarzy się aktorowi z Salierim w „Amadeuszu”, a tych, którzy jeszcze nie mieli okazji widzieć spektaklu, z pewnością ucieszy wiadomość, że na przełomie września i października planowane jest wznowienie „Nokturnu”. Na afisz nie wróci natomiast zagrana 80 razy „Intryga i miłość”, w której Andrzej Warcaba zagrał Wurma (tę, nagrodzoną Złotą Maską, rolę wspomina jako wyzwanie). Zawsze można jednak sięgnąć po znajdującą się w archiwum Teatru Śląskiego rejestrację spektaklu.

Prowadząca spotkanie Renata Janiszewska pytała aktora o wymarzone role, o to, jak odbiera reakcje publiczności w trakcie spektaklu i czy na którejś z trzech scen lubi szczególnie występować. Andrzej Warcaba przypominał charakterystyczny sposób mówienia Jerzego Zegalskiego, tłumaczył, dlaczego „Barbara Radziwiłłówna…” jest spektaklem „tylko dla dorosłych” (nie chodzi jedynie o wulgaryzmy), opowiadał o tym, co może być największą udręką dla wykonawcy i czy czuje się osobą spełnioną. Nie ma wprawdzie problemu z oddzieleniem życia prywatnego od zawodowego, ale zdarzają mu się sny, w których wychodzi na scenę i… nie wie, co ma grać. Dodał, że tego typu sytuacja może się naprawdę wydarzyć – bywa, że wykonawca zamiast leżeć w łożku i leczyć grypę, gra w spektaklu. Andrzej Warcaba wspominał również swoje spotkanie z – jak to określił – „toksycznym” tekstem, czyli dramatem Falka Richtera „Pod Lodem”. Postać i tematyka były tak odległe od niego, że kontakt ze sztuką wywoływał reakcję obronną organizmu, co objawiało się bólem głowy. Nigdy nie marzył, by zagrać Romea czy Hamleta – ma świadomość, że jest aktorem charakterystycznym i nigdy nie będzie amantem. A co do bycia spełnionym: prawdziwym sukcesem czlowieka sceny nie jest imponująca liczba ról, ale sprawienie, by spektakl po opadnięciu kurtyny wciąż dział się w umyśle widza. Jeśli uda się skłonić oglądającego do przemyśleń, wykonawca może czuć się szczęśliwy.

Tomasz Klauza
Dziennik Teatralny Katowice
25 czerwca 2012
Portrety
Andrzej Warcaba

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia