Wcale nie zamierzam współczuć galicyjskiej szlachcie

"Słowo o Jakóbie Szeli" - reż. Michał Kmiecik - Teatr Śląski w Katowicach

Słowo o Jakóbie Szeli Michała Kmiecika, to esencja tego, czym była Rabacja Galicyjska. Jakoś tak się wyjątkowo niefortunnie składa, że w tej naszej narodowej mitologii nad wyraz chętnie obieramy perspektywę szlachecką. Jakby każdy z nas miał mieć krew błękitną, przodków mieszkających we dworze, a nie w chłopskich czworakach. W których co prawda każde z czterech mieszkań posiadało osobne wejście, ale jednak ten typ budownictwa nie znalazł amatorów w kręgach szlacheckich.

Jakoś tak się utarło, że być szlachcicem to dobrze, to szlachetnie, bo szlachcic to już prawie inteligent, szlachcicowi zawsze trochę lżej (chciałoby się powiedzieć pod warunkiem, że był trzeźwy i miał trochę oliwy we łbie - co znowu też nie było takie powszechne).

A jeśli już o chłopach, to dlaczego dziś, potomkowie chłopów, szlachcie - pomników nie stawiają. Bo ja wiem? - Może się wstydzą, że rodzinne konotacje raczej chamskie, że przodkowie czytać, pisać nie umieli, a jak nie umieli, to znakiem tego, że nie chcieli. I tu jest gwóźdź programu: kiedy się panicz po uniwersytetach rozbijał, świat dostojnym okiem jął poznawać, to na tego panicza w świecie biedny, gamoniowaty, polski chłop musiał nieźle w pańskim folwarku zasuwać.

Gamoniowaci z pewnością nie są aktorzy Michała Kmiecika, dając piękne, wielowymiarowe i pełnokrwiste postaci:
Katarzyna Błaszczykowska (Maryna/ Namiestnik) - jednocześnie młoda wrażliwa chłopka kochająca, wbrew poślubionemu Szeli, Wicka- pastucha, który jednak rozpala w niej ogień dziewczęcych pragnień. Scena otwierająca przedstawienie Kmiecika, to nic innego niż opowieść o miłości namiętnej i nieszczęśliwej, dumka na dwa głosy o uczuciu, którego nic nawet śmierć nie może zmienić i o powinności, której nic nawet młodość nie może się przeciwstawić. Błaszczykowska odgrywa młodość pierwszorzędnie, dostojeństwo namiestnika daje na scenie obraz niedostępności, chłodu, absolutnym minimalizmem środków wyrazu.

Bartłomiej Błaszczyński (Wicek/ Chłop Pierwszy/ Pan z miasta/ Dziedzic/ Jezus Chrystus) - w każdej postaci jest nieco inny. Wicek jest lubieżny, nieco ironiczny i bardziej przypomina ducha, efemeryczną zjawę, która karmiona miłością istnieje dotąd, aż ktoś jej szpadlem nie utłucze. Jako Chrystus jest uosobieniem cierpienia i nawet bardziej wyrachowany niż Dziedzic, jako zaś dziedzic czy Pan z miasta jest wyjątkowo zabawny i niefrasobliwy.

Jerzy Głybin (Jakób Szela) - przez Głybina przemawia aktorskie doświadczenie, umiejętność zatrzymywania czasu scenicznej gry. Przekonuje mnie zarówno, kiedy jest okrutny, zachwyca - kiedy troszczy się o swoich pobratymców. Bałem się o niego, bałem się jeszcze przed premierą, że może ta postać mu się nie udać, że pokaże dwie postaci w jednym ciele. Już się nie boję - postać Głybina ma ludzkie rysy, jest wyjątkowo spójna, wiarygodna. Jerzemu Głybinowi udało się coś jeszcze - w okrucieństwo świadomego chłopa, który wie czym ryzykuje, tchną całe zniechęcenie stanu chłopskiego epoki, które rysuje się na jego twarzy, jak nauczycielska biała kreda na zielonej klasowej tablicy.

Violetta Smolińska (Matka Maryny/ Kuba z Gorzejowy/ Pani z miasta/ Dziedziczka) - są kobiety, które mimo doświadczenia nie potrafią oddać go na scenie, poza owszem podczas benefisów i rautów, ale nie na scenie. I do tych kobiet nie zalicza się Smolińska. Jej Matka Maryna to uosobienie wiejskiej mądrości, kobiecej perspektywy, ale nade wszystko głos rozsądku. Kobiecość i jej niezwykłość przemawia przez wszystkie postaci, Smolińska bowiem formą operuje w sposób łatwy i to daje efekty. Warsztat, warsztat i jeszcze raz warsztat – a to procentuje.

Mateusz Znaniecki (Proboszcz/ Chłop Drugi/ Biskup/ Starosta Breinl) - zagrał tak jakby miał opowiedzieć tysiącletnie dzieje kościoła, używając dwóch postaci Proboszcza i Biskupa. Zagrał błyskotliwie zabawnie, celując w punkt. Grał, nie tracąc poczucia humoru i wywołując salwy śmiechu.

Do dziś towarzyszy mi muzyka Zespołu Nagrobki, która nie tylko sprzyjała aktorom, ale także stanowiła doskonały przyczynek do rozmyślań o kondycji stanu szlacheckiego, które niniejszym kontynuuję:
Drodzy Panowie Szlachcie i Panie Szlachcianki, jeśli chłopi tak długo nie umieli pisać i czytać chwała Wam za to. Lepszy ciemny chłop niż chłop jaśnie oświecony, wykształcony, bo takiemu nauczonemu mogłoby się wydawać, że on równy panu, a on przecie zwykły cham. No jakże można nie kochać szlachcica, skoro Mickiewiczowy Tadeusz z Zosieńką chłopów uwłaszczają, w finałowej scenie arcydzieła. No uwłaszczają, ale co chłop batem dostał cięgi, to mu nikt nie wróci.

Brunon Jasieński, który w 1926 roku opublikował Słowo o Jakóbie Szeli, staje w opozycji, do utrwalonej w kulturze - bądź co bądź mocno stereotypowej wizji chłopa. Dajmy na to „Wesele" wydane w 1901 roku, w którym czwarty nasz wieszcz, na kanwie ślubu poety Lucjana Rydla z chłopką Jadwigą Mikołajczykówną - przedstawia powstanie chłopskie na terenie zachodniej Galicji dość jednoznacznie. Wyspiański z Jakóba Szeli czyni Upiora, wartościując jego postać, ale jednoczenie przedstawiając go, jako rządnego krwi buntownika. Szela był średniozamożnym chłopem, przez większą część życia walczył o zniesienie pańszczyzny. Szela! Szela! Szela Jakób... uosobienie chłopskiej walki o niepodległość stanową, prawa, a może zniesienie niewolnictwa? Z drugiej sól w oku szlachty, powód martyrologii tejże, szatan, który będąc chłopem chciał być równy szlachcicom. Miał jednak pewną przewagę nad stanem szlacheckim. Znał ciężar pańskiej ręki, świst bata gnącego krnąbrne plecy, znał zapach świeżej ziemi, wiedział, jak pachnie świeża trawa zwilżona rosą przed wchodem słońca. Znał te wszystkie zalety wsi, o których tak się szeroko w pustych wersetach rozpisywali romantycy, brodząc w oparach wyobrażenia, czubkiem głowy sięgali nieba błękitu. Znał ten świat romantyczny, sielski, anielski, tylko nie beztroski, znał i stąpał po ziemi twardo.

Scena Kameralna Teatru Śląskiego w Katowicach, na krótki czas stała się wyobrażeniem tego zagonu, tej ziemi czarnej, po której musiał stąpać cham Szela, na której musiał upuścić szlacheckiej krwi. Z obu stron sceny rzędy foteli, żeby współczesna „szlachta", mogła dostrzec jakie ma korzenie, i czy to dobrze, że szlacheckie, czy to źle, że my wszyscy podszyci chłopem, jak Gombrowiczowski Filidor dzieckiem w opowiadaniach autora „Ślubu".

Jest wiec ziemia i świeże drewno, stanowiące wyobrażenie więźby dachowej. Dziwny to dom, ta Polska, w której zamiast podłogi klepisko, a zamiast ścian i okien dach nasadzony. Jest jakby jeszcze szkieletem, wyobrażeniem przyszłej ojczyzny, albo tym, co z ojczyzny wcześniejszej zostało, a spróchniałe krokwie wymienione zostały na nowe jeszcze bez łat.

Spektakl Kmiecika nie jest rozliczeniem z legendą Jakóba Szeli, nie jest też sądem, to traktat o tym czym jest upokorzenie, jak bardzo blisko od tego upokorzenia, do rzezi tych, który w pięknych atłasowych szatach nie robią sobie nic z chłopskiej nędzy. Czy aby tylko chłopskiej nędzy. Czy ta opowieść sceniczna nie jest, aby nad wyraz aktualna? Kościół przemówił w spektaklu Kmiecika, podobnie jak w poemacie Brunona Jasieńskiego głosem Chrystusa: i był to głos nieświadomego Boga, głos głęboko bluźnierczy w swej naturze. Ale Chrystus nie jest tu Bogiem z ciała i krwi, jest figurą Boga, wyobrażeniem, karykaturą składającą się z broczących krwią przebitych rąk i nóg, ze zranionego boku, jest zatem Jezus amalgamatem krwi, brudu i upokorzenia czysto teatralnego, pozbawionego backgroundu i taki ma być, żeby można było zobaczyć tą wiarę Polaków- utrudzoną, bolesną i na wylot - pustą. Z przedmowy Brunona Jasieńskiego do Słowa o Jakóbie Szeli:
Niewątpliwie walka chłopstwa polskiego o wyzwolenie z pod jarzma pańszczyzny nie rozpoczęła się od Szeli i nie on ją pierwszy rozpętał. Podczas jednak, gdy prekursorzy jego w tej walce — w rodzaju Chmielnickiego lub Kostki-Napierskiego — rekrutujący się zawsze z zawiedzionych w swych nadziejach awanturników szlacheckich, posługiwali się zgarbionemi barami idei chłopskiej, jako stopniem jedynie do swych osobistych ambicji tronowych, — Szela jest pierwszym i jedynym w dziejach chłopstwa naszego świadomym reprezentantem idei klasowej, wyrosłym z łona samego ludu.
Historja oficjalna, grupując w sposób odpowiadający jej koncepcji narodowej pewne fakty dotyczące Szeli i konsekwentnie przemilczając inne, ulepiła z tego materjału odrażającą postać chłopa-prowokatora, konfidenta rządu zaborczego, zdrajcy interesów narodowych, zawsze niewspółmiernych i częstokroć sprzecznych z interesem klas upośledzonych.

Trudno dostrzec w adaptacji i reżyserii Michała Kmiecika przymioty klasy upośledzonej. Przełożenie teksu poematu na tekst dramatyczny, nad wyraz skutecznie pokazuje, że język chłopów, jest ubogi. Dramaturgia Piotra Morawskiego buduje nam świat, w którym w warstwie językowej to szlachta, jest podrzędna wobec chłopów.

Szlachta, niewiele ma roszczeń, bardziej zajmuje ją utrzymanie statusu quo - tym bardziej, że od 21 lutego do 4 marca trwa Powstanie Krakowskie - niezbyt udolny zryw szlachecki w trzech zaborach, które zbiega się w czasie z Rabacją Chłopską.

Można zatem jeszcze inaczej spróbować interpretować postać umęczonego Chrystusa, otóż walczy on o niepodległość narodu, o powstanie ducha narodowego, dlatego potępia chłopów. Idąc dalej nie to jest złe, że chłopi powstają przeciw panom, ale powstają w złym momencie dziejowym, co niechybnie musi przyczynić się do fiaska narodowego zrywu szlacheckiego. Nie zmienia to jednak oglądu bezrozumnych i naiwnych usiłowań szlachty, bo niby o czyją wolność walczyć chciała wzniecając powstanie? Swoją i tylko swoją, dla szlachty znaczenie chamstwa zawsze miało charakter drugorzędny, chociaż dla ich egzystencji i poziomu życia, miało znaczenie kluczowe, stanowiło siłę napędową gospodarki.

Tak jest też dziś i to zdaje się komunikować Michał Kmiecik - jesteśmy rozwarstwionym społeczeństwem. Owszem podziały istnieją i pewnie zawszę będą, ale przepaść dzieląca dyrektora fabryki od szeregowego pracownika, to również odległość upokarzająca tego ostatniego. Jeśli bowiem, szeregowy pracownik, który dziś nie może być tak znowu zupełnie niewykształcony, pracuje jak wól, albo koń pociągowy, to padnie, bo jest tylko człowiekiem. O tych zepchniętych na margines Kmiecik zrobił spektakl, ze wszech miar warty uwagi.

Kamil Robert Reichel
Dziennik Teatralny
16 lutego 2017
Portrety
Michał Kmiecik

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia