Wcielenie absurdu

"Zagłada ludu albo...", Teatr Współczesny w Szczecinie

Po siedmioletniej przerwie do szczecińskiego Teatru Współczesnego wróciła jedna z najgłośniejszych sztuk reżyserowanych przez Annę Augustynowicz: "Moja wątroba jest bez sensu albo zagłada ludu". Już sam tytuł sugeruje to, czego możemy się po niej spodziewać -absurdu, skandalizującej treści, wulgaryzmów. Wszystko to ubrane w humorystyczną szatę.

Już na samym wstępie zaznaczyć trzeba, że sztuka przeznaczona jest dla wyselekcjonowanej widowni. Akcja skoncentrowana jest na absurdzie, obnażaniu fałszu, zboczenia i nienawiści. Widz traci wyczucie granicy między fikcją a faktem, nie rozpoznaje, którą z wypowiedzi bohaterów należy traktować poważnie, a jaka wydaje się być wewnętrznym głosem, który mógł się tylko przesłyszeć. Długo liczymy, że ktoś przyjdzie z pomocą, usłyszymy maleńką podpowiedź, jak to wszystko rozumieć. Na próżno.  

Sztuka opisuje trzy modele społeczne życia mieszczan. Pierwszą reprezentuje rodzina Kovacic. Tu pod przykrywką doskonałej sielanki rodzinnej odnajdziemy siedzibę prawie wszystkich patologii z którymi boryka się współczesna familia. Mąż- ojciec dwóch córek- to wpatrzony w socjalizm zwolennik totalitaryzmu, czczący pracę jako nadrzędną wartość daną człowiekowi od samego... nie Boga -bo tego nie uznaje- ale Najwyższej Władzy. Gotowy jest on poświęcić wszystko dla zakładu, w którym pracuje; pragnie zdobyć uznanie, chce być podziwiany, jest zazdrosny o każde powodzenie innych. 

Obowiązkiem żony zaś jest stwarzanie pozorów wspanialej modelowej rodziny, w której wszyscy członkowie są szczęśliwi. Dlatego nieustannie apeluje do córek, aby zachowywały się tak "by było miło". Okrutnym w tym wszystkim staje się fakt, że "miło" jest tylko wtedy, gdy nikt się nie odzywa podczas wspólnego, wręcz rytualnego spożywania alkoholu.  

Kolejnym bohaterem jest rozbita rodzina Robaków. Tworzą ją matka i syn. On chce być malarzem, ale nie jest doceniany, gdyż jego obrazy są zbyt smutne. Ona czuję się nieszczęśliwa i to nieszczęście jest jej życiowym celem. Ciągle wyrzuca synowi, że jego pojawienie się na świecie skreśliło całe życie. Dość jednoznacznie wypowiada się o mężczyźnie, który ją zapłodnił, czego konsekwencją jest nasz niepełnosprawny bohater. Oboje nie mogą doczekać się swoich śmierci, wierząc, że w momencie, gdy zostaną bez siebie na świecie- będą szczęśliwsi.  

Najbardziej charakterystyczną, ale i kontrowersyjną postacią wprowadzaną na scenę jest Pani Grollfeuer. Jest to wdowa, kobieta z gatunku femme fatale. Sąsiedzi boją się wręcz jej sądów, i szczerości. To ona napędza akcję całej sztuki, to jej podporządkowani są wszyscy bohaterowie.  

Spektakl to genialny traktat o istocie człowieczeństwa. Bohaterowie sztuki posługują się nieskładnym językiem pełnym antytez, przekleństw, złorzeczeń. Zachowują się irracjonalnie, obdarci są z wszelkich konwenansów, masek, złudzeń. Ujawnia się tu wszystko to, co starannie skrywane jest w zamkniętych mieszkaniach- kłamstwo, obłuda, małostkowość, tępota umysłowa, kazirodztwo, pedofilia. Ta smutna i momentami dramatyczna teza to moje podsumowanie tego bardzo dobrego i przeszywającego przedstawienia.

Katarzyna Meger
Dziennik Teatralny Szczecin
7 marca 2009

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia