Węglowa farsa

"Diamenty to węgiel, który..." - reż. Paweł Demirski - Teatr Dramatyczny w Wałbrzychu

Spektakl wałbrzyskiego Teatru Dramatycznego "Diamenty to węgiel, który wziął się do roboty" Pawła Demirskiego i Moniki Strzępki, stanowiący twórcze rozwinięcie Czechowowskiego "Wujaszka Wani", przypomina prowokujący, lecz przydługi farsowy happening. Od samego początku zaciera granice między sceną a widownią, aktorem a widzem. Angażuje oglądających w prozaiczne działania quasi-twórcze (jak obieranie ziemniaków czy przeszukiwanie szafek), każe im poczuć się gośćmi na przyjęciu przygotowanym z okazji przyjazdu profesora Sieriebriakowa.

Już przy wejściu wita wchodzących siwowłosa Niania (Sabina Tumidalska), na salę wprowadza ich pokraczny Tielegin (Jerzy Gronowski); elegancko ubrana Sonia (Agnieszka Kwietniewska) usadza gości przy wielkim, uroczyście nakrytym stole, stanowiącym centralny element scenografii. Na scenie – a raczej w części sali przeznaczonej na działania aktorów – urządzono mocno PRL-owski salonik, z meblościanką na wysoki połysk i włóczkowymi poduszkami. Bohaterowie, mimo że częściowo zakorzenieni w dramacie Czechowa, wydają się zawieszeni poza czasem i przestrzenią. Wujaszek Wojnicki, przypominający Wanię i narzekający na „nędzę ludzką”, nazywany jest również ofiarą polskiej transformacji, a w chwili szaleństwa zakłada paradną górniczą czapkę (akcent wałbrzyski). Sonia nosi starodawną suknię, a zarazem jest dzieckiem współczesności, które jest sobie „sterem, żeglarzem i firmą deweloperską”. 

Owa bezczasowość łączy się również z nieustannie podkreślaną umownością, zaznaczaniem granicy między życiem a sztuką, rzeczywistością a teatrem. Ta daleko posunięta konwencjonalność połączona z grami intertekstualnymi, stanowi niewątpliwy atut spektaklu. Bohaterowie powtarzają: „przecież jesteśmy w teatrze”, konspiracyjnie zaznaczają : „teraz pokażemy scenę, która nie podoba się wujaszkowi”. Sami zarządzają przerwę w akcji, częstując widzów stołowymi wiktuałami.

Teatralne gry i literackie aluzje, poddawane niekiedy drwiącej krytyce, giną jednak najczęściej w natłoku gagów i farsowych zachowań. Z niewiadomych przyczyn humor utożsamiony został z wulgarnością i odwoływaniem się do najniższych ludzkich instynktów. Okraszone soczystymi przekleństwami wypowiedzi czy ostentacyjnie wyraźne seksualne aluzje wydają się rozwiązaniami zaczerpniętymi z taniego kabaretu. Z komizmu pozostaje prostacki żart, czasem mocno niesmaczny.

Paradoksalnie najlepsze fragmenty spektaklu to te, w których bohaterowie uderzają w tony poważne (lub pozornie poważne), jak sceny monologów Soni (o niepełnosprawnej dziewczynie w restauracji) czy Wujaszka (o dniu pierwszej komunii). Prawdziwy komizm postaci ujawnia się, gdy poddajemy je indywidualnemu oglądowi, wyłączamy je z interakcji z innymi bohaterami. Istotnie zabawnie brzmią zatem bełkotliwie wypowiadane anegdoty z lekarskiej praktyki Astrowa (świetny Piotr Tokarz) czy pseudo-rewiowa piosenka Tielegina („Przepraszam, że żyję – I\'m sorry”).

Główną część spektaklu stanowią wielosłowne rozmowy i przekomarzania bohaterów na tematy życiowo-społeczne i literackie. Swoją uwagę postaci koncentrują również na nieobecnym profesorze Sieriebriakowie. Na każdą wzmiankę o nim Wojnicki reaguje psychopatycznie, strzela gdzie popadnie, snuje nadrealne wizje triumfu (silna emocjonalnie rola Włodzimierza Dyły). Wujaszek kreowany jest na głównego bohatera, jednak każda z postaci walczy tu o uwagę widza – stara się zabłysnąć, zafascynować go swoją historią (szczególnie irytujący jest w tym Tielegin, z uporem maniaka podkreślający swą fascynację filharmonią).

Spektakl pozostaje wewnętrznie niespójny, brak mu regularnego rytmu, wierności zasadom logiki i prawdopodobieństwa. Nie tworzy jednej całości, rozpada się na ciąg luźno powiązanych scen, zawieszonych między rzeczywistością a umownością sztuki. Zdarzają się wśród nich monologowe „perełki”, lecz w ogólnym rozrachunku trudno je wydobyć z przekoloryzowanej feerii komediowych chwytów. Postaci są mocno przerysowane – niekiedy za mocno. Aktorzy grają cały czas na jednej – sobie właściwej – nucie, co na dłuższą metę męczy i drażni.

Przaśny i rubaszny humor sprawia, że w pewnym momencie uodparniamy się na płynące ze sceny bodźce. Spektakl zdaje się zakładać bezrefleksyjny, czysto rozrywkowy odbiór. Tymczasem marnie tu i z refleksją, i z rozrywką. Można w nim odnaleźć co najmniej kilka artystycznych „smaczków” – szkoda tylko, że trzeba się ich dokopywać w (węglowych) pokładach wulgarnych wypowiedzi i zachowań.

Karolina Augustyniak
Dziennik Teatralny Wrocław
17 listopada 2010

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia