"Wesele" na północno-irlandzką nutę

"Wesele" - reż. Radosław Rychcik - Teatr Śląski w Katowicach

Trza być z butą na Weselu. Radosław Rychcik wystrzelił Wyspiańskiego do Belfastu i nawet, jeśli przestrzelił, efekt jest oszałamiający!

Zaproście tu na Wesele wszystkie dziwy, kwiaty, krzewy. Pioruny, brzęczenia, śpiewy. No to jest gromadnie, hucznie, kolorowo. Aż oczy i uszy pękają. Oni się tam gniotą, tłoczą, a taneczno- alkoholowa fraternizacja szybko traci swój koncyliacyjny wymiar. Na jaw wychodzą chowane urazy i pamięć bratobójczego konfliktu. Trzask, prask, biją się po pysku. Jak to na "Weselu". W podkrakowskich Bronowicach? Nie, w Belfaście. Choć z tekstem Wyspiańskiego. Taka fantazja. Niekoniecznie ułańska. Bo reżyser Radosław Rychcik serwuje rodzimą klasykę jako "angielszczyznę". Chwilami rodem z fast-foodu, ale zawsze z wyczuciem prawdziwego mistrza teatralnej kuchni.

Szatkowanie Wyspiańskiego

Zrealizowane w Teatrze Śląskim przedstawienie nie miało po premierze zbyt dobrej prasy. W mniej lub bardziej krytycznych opiniach powracał podstawowy zarzut: co ma piernik do wiatraka? Co ma Wyspiański do Irlandii Północnej, co chłopy i szlachta do lojalistów i republikanów, co Jakub Szela do Williama Moore'a? Gniewano się na Rychcika, że poszatkował źródłowy tekst, wyrzucając z niego istotne fragmenty. Nie mówiąc o zarzutach zignorowania wymowy dramatu Wyspiańskiego, który dotyka konkretnej historyczno- klasowej sytuacji podzielonej Polski.

Pomysł przeniesienia akcji do Irlandii Północnej II połowy XX wieku jest rzeczywiście karkołomny i, co tu dużo mówić, od czapy. Ale paradoksalnie w tym tkwi niezwykła siła wizji scenicznej Rychcika. Jego własnej od początku i do końca lektury arcydzieła. Lektury bez kompleksów młodziaka czytającego WIELKĄ literaturę. Odbioru treści z otwartą głową, którą zapełniają i kuriozalne skojarzenia.

Rychcik mógł podążać za wybitnymi inscenizacjami "Wesela" i bawić się w grupę rekonstrukcyjną. Po raz kolejny przenosząc widza do rzeczywistości przełomu XIX i XX wieku. Tylko, czy wobec kongenialnych, wiernych adaptacji (jak ta autorstwa Krzysztofa Jasińskiego), jest jeszcze sens podejmowania podobnego wyzwania? Z drugiej strony, Rychcikowi pozostała alternatywa eliminacji "etnograficznej" ornamentyki i skupienia się na (ponadczasowym) tekście. Rozegrania go od A do Z np. W realiach Polski po wygranej PiS.

Tymczasem przekorny reżyser wybrał wyjście, już na starcie oznaczające katastrofę. Spojrzał na oryginał przez pryzmat deprecjonującej popkultury. Popkultury, jak powiedziano, o anglosaskiej proweniencji. Tym bardziej zaskakuje efekt końcowy tego przeniesienia. Powstał bowiem spektakl może chaotyczny, ale naprawdę porywający.

West Side Story w Belfaście

Niech nikogo nie zmyli towarzysząca inscenizacji faktografia. Rychcik rzeczywiście posiłkował się reporterską książką Aleksandry Łojek, poświęconej Irlandii Północnej. Sygnalizowany w spektaklu konflikt ma realne podłoże. Belfast spływał krwią, gdy grupa nowożeńców zainicjowała własną ideę komórki społecznej ponad podziałami. W myśl hasła, że miłość to miłość, a religia, jeśli ma jakieś znaczenie nigdy nie powinna stawać zakochanym na drodze miłości. Autentyczne Stowarzyszenie Małżeństw Mieszanych istnieje tam do dzisiaj, tak jak ciągle niezabliźniony konflikt o podłożu religijnym. A jednak Rychcik nie proponuje zaangażowanego, realistycznego dramatu.

Sceneria Belfastu wydaje się tu umowna czy raczej mocno teatralna. Nowe "Wesele" jest zbudowane głównie z efektownych musicalowych i filmowych konotacji. Czuć ducha "West Side Story", brytyjskich kryminałów z przełomu lat 60. i 70, a'la "Dorwać Cartera", amerykańskiego kina eksploatacji. Scenografia przygotowana przez Annę Marię Kaczmarską kontruje ów stylistyczny misz-masz. Mieszcząc kalejdoskop zdarzeń w pojemnym irlandzkim pubie z widokiem na uliczną latarnię.

Niech gra muzyka!

Najwięksi krytycy Rychcika muszą przyznać, iż reżyser wie, co to odpowiednia introdukcja i zarządzanie dynamiką sceniczną. Analogicznie do zrealizowanych w Poznaniu "Dziadów", śląskie "Wesele' rozpoczyna efektowne wprowadzenie. Na długo przed odsłonięciem kurtyny, radiowy prezenter stopniuje napięcie. Narzucając publiczność hipnotyczną narrację i podkreślając retrospekcyjny wymiar opowieści. Jak w kinie. Potem jest tylko szybciej i głośniej.

Rychcikowi udaje się uchwycić obecną i w oryginale celebrację tytułowego rytuału. O ile u Wyspiańskiego idzie ona od narodowych dysput do delirycznej fantasmagorii, w katowickiej inscenizacji przybiera wymiar wielkiego kłębowiska postaci. Pulsujących w rytmie, który nie milknie nawet w przerwach między muzycznymi fragmentami. Kibicowskie okrzyki, narodowe przyśpiewki, sprośne zawołania - akustyka nie pozwala tu ani na moment zapomnieć, iż trafiło się na wesele.

Inicjując ludyczne widowisko, Rychcik nie boi się ryzykownych, wręcz wariackich zabiegów. Skoro zabawa, to na całego. Podobnie, jak we wspomnianych "Dziadach", reżyser nie zmienia wygrywającej drużyny. Czy raczej strzelców bramek. Jeśli w "Dziadach" zapodał Wielką Improwizację z taśmy i w wykonaniu Holoubka, to w "Weselu" przypomina Chocholi śpiew... Czesława Niemena. Doskonale synchronizując go z funk-jazzowym podkładem. Takich zaskakujących wrzutek jest dużo więcej. Choćby kuriozalny wątek egzekucji Billy'ego Elliota, "ejtisowy" lunatyczny taniec we dwoje czy wyraźnie inspirowana "Nędznymi psami" Peckinpaha scena zbiorowego gwałtu.

Nadzieja zamiast marazmu

Dla tych, którzy do teatru przyszli na "Wesele", a nie wesele, brawura Rychcika może rzecz jasna utrudniać odbiór całości. Reżyser postarał się co prawda oznakować najważniejsze postaci (wejście Racheli, którego nie powstydziłby się Tarantino), ale ich mimikra nie kojarzy się z oryginałem. Na pewno zatarta została tak uwypuklona u Wyspiańskiego klasowa tożsamość. Pisany z pamięcią o rabacji galicyjskiej dramat, w realiach irlandzkich dotyka przecież innego rodzaju blizn i zadr. Pozostaje natomiast wyrażona w zapowiedzi spektaklu kwestia: Czy wesele może odmienić naród?

Odpowiedź, jaką od ponad stu lat znajduje się u Wyspiańskiego, jest gorzka i mało optymistyczna. Zgodnie z hasłem Każden sobie rzepkę skrobie oraz zgubionym przez Jaśka złotym rogiem. Totalna inercja oraz impas na polu integracyjnym. Ale nie u Rychcika. Tu bowiem finał niesie jakąś absurdalną nadzieję. Siłę kolektywnego ducha, który świadczy nie tyle o marazmie, co jedności. Naiwne? Być może. Ale i sama historia państwa młodych Roba i Penny jest bardziej hollywoodzka niż młodopolska.

Broadway z Katowic

Hollywoodzkim, a raczej broadway'owskim można zresztą określić całe przedsięwzięcie Teatru Śląskiego. W inscenizację zaangażowano naprawdę imponujące środki. Na scenie pojawia się liczna obsada, w której ciężko wyróżnić pojedyncze osoby. Przez większość czasu, przedstawieniem rządzą sekwencje zbiorowe, gdzie liczy się symultaniczny ruch wielu różnych postaci. Obok aktorów występują również tancerze i statyści.

Zabawa w Broadway nie kończy się bynajmniej na obsadzie. Obok wspomnianej scenografii, zachwycają kolorowe i stylowe kostiumy (również zasługa Anny Marii Kaczmarskiej). Rolę siły zwierzchniej nad spektaklem, przejmuje nierzadko i fantastyczna ścieżka dźwiękowa, przygotowana przez Piotra i Michała Lisów. Punk rock, soul, folk, jazz, electro-pop - czego tu nie ma?! Kto po spektaklu nie zanuci pod nosem pięknej pieśni "Echoes" Leona Thomasa? Albo nie rzuci się na YouTube w poszukiwaniu oryginalnego wykonania funkowej petardy "Walk Tall" Queen Esther Marrow?

Takie weselisko po prostu musi robić oszałamiające wrażenie. Rychcik może przesadził, zamawiając Wyspiańskiemu irish stouta. To jednak przesada w dobrej wierze. Ku teatrowi ożywczych wiązek energii oraz przemyślnie samplowanych i miksowanych treści. Serce bierze, zmysły drażni. A Rychcik właśnie zabiera się w Krakowie za "Wyzwolenie".

Spektakl "Wesele" bierze udział w konkursie głównym festiwalu teatralnego Boska Komedia w Krakowie, który potrwa do 17 grudnia.

Łukasz Badula
www.kulturaonline.pl
20 grudnia 2016

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia

La Phazz
Julieta Gascón i Jose Antonio Puchades
W "La Phazz" udało się twórcom z "La ...