Wichrowe wzgórza bez żadnych wzniesień

"Wichrowe Wzgórza" - reż. Kuba Kowalski - Teatr Studio w Warszawie

,,Wichrowe Wzgórza", zamiast być wzruszającym dramatem, okazały się pruderyjną i histeryczną opowieścią. Aktorzy, starając się grać niegrzecznych, budują obraz prostego świata rozgraniczonego na wszystko co białe i czarne. Niestety Emili Brontë nie to miała na myśli...

Jest to opowieść o miłości dwójki nastolatków, którzy pochodzą z zupełnie innych środowisk i nigdy nie będą mogli być razem. Katy- histeryczna, rozpieszczona, pełna arogancji panienka z dobrego domu i Heathcliff - prostak, który zostaje przez mieszkańców tego domu przygarnięty, zakochują się w sobie, mimo że to uczucie nie jest im pisane. Ich historia, pełna zakrętów i zawiłości, ukształtuje całe ich życie i charaktery, które w swojej namiętności, żądzy uczuć i obyczajach wyłonią niepokojące jednostki.

Przedstawienie zostało oznaczone ograniczeniem ,,dla widzów dorosłych", co jest zupełnie niepotrzebne. ,,Wichrowe Wzgórza" w realizacji Kuby Kowalskiego są raczej raczkującym prototypem inscenizacji kultowej powieści. Reżyser chyba zapomniał, w którą stronę winna iść interpretacja takiego dzieła. Skomplikowana fabuła nie służy rozbudowaniu postaci i ich przemianie wewnętrznej, lecz jest tylko dodatkiem do histerycznych konwulsji i nieznośniej szamotaniny, które odtwórcy ról przez cały czas odprawiają na scenie. W konsekwencji mamy trzy i półgodzinny spektakl, w którym aktorzy próbują w żałosny sposób ukazać emocje dużego kalibru, szkoda tylko, że nawet nie wiedzę jakie.

Katy od pierwszej sceny wchodzi w wysokie rejestry histerii, z których już nie opada, czyniąc swoją postać irytującą, nudną i przewidywalną. Heathcliff nie umiera jako okropny gbur, zrujnowany przez los, lecz jako romantyczny bohater, który do końca pozostaje wierny swoim uczuciom. Najgorzej jednak został przedstawiony Edgar, syn rodziny Lintonów, który balansując na krawędzi pomiędzy homoseksualizmem a zniewieściałością, bawi publiczność i zamienia dramatyczność sytuacji w komizm. Wszystkie aktorskiej chwyty są zanadto przewidywalne. Dodatkowe sceny z dmuchaną lalą z sex-shopu, sekcja zwłok pluszowego misia, nagość i wulgaryzmy czynią z ,,Wichrowych wzgórz" tandetną komedią, która nie ma w sobie nic z pierwowzoru.

Kolejnym nieudanym elementem przedstawienia jest scenografia. Jasny podział na część czarną - pełną okopów piachu i białą - sterylnie czystą, ma pokazać widzowi jak jednowymiarowi i płytki jest świat. W drugim akcie możemy wręcz odnieść wrażenie, że są to dwie zupełnie inne płaszczyzny, które następują po sobie, czyniąc przedstawienie nudnym i monotonnym. To co dzieje się za wzgórzami jest przepełnione nienawiścią, okrucieństwem i zawistnym zapaleniem, które są tak oczywiste, że robią z widza głupca, któremu trzeba wszystko wyłożyć na tacy, aby mógł zrozumieć niekształtny wydźwięk przedstawienia.

Duet Julii Holewińskiej i Kuby Kowalskiego chciał połączyć wszystko w jednym, nie zastanawiając się przy tym nad konsekwencjami i wydźwiękiem przedstawienia. Zarówno pod wzglądem treści powieści, estetyki jak i kreacji postaci ,,Wichrowe Wzgórza" są miszmaszem, który powoduje, że przedstawienie jest chaotyczne i nudne. Zamiast dramatu wyszła kiepska parodia, a szkoda.

 

 

Anna Stańczuk
Dziennik Teatralny Warszawa
28 marca 2014

Książka tygodnia

Twórcza zdrada w teatrze. Z problemów inscenizacji prozy literackiej
Wydawnictwo Naukowe UKSW
Katarzyna Gołos-Dąbrowska

Trailer tygodnia