„Widma" na pół słowa

"Widma" - reż. Jarosław Fret - Opera Wrocławska

Zaczęło się jeszcze na świecie. Dziad wędrowny wychylił się z czerni i śpiewał, a z nim lamentowała lira korbowa. W tle był las, brzozowy, trupio blady, wyprany z koloru. Patrz, duch nadziei życie mu nadaje, gwiazda pamięci promyków użycza. Chodził. Opowiadał i muzykował. Umarły wraca na młodości kraje szukać lubego oblicza.

Na świecie jeszcze, lecz już nie dla świata! Cóż to za człowiek? - Umarły.

-

Dla Jarosława Freta, dyrektora Instytutu im. Jerzego Grotowskiego i Teatru ZAR nie jest to pierwsze zetknięcie z „Dziadami" Adama Mickiewicza. Reżyser, tworząc festiwal „Dziady. Recykling" kierował się założeniem, że odprawiany w nich rytuał, mimo iż tworzony przez zbiorowość, jest niezwykle intymnym seansem, w którym przywołujemy zmarłych, rozliczamy się z przeszłością, ale i ona robi to z nami, powołując do odpowiedzialności. Podobną myśl odnaleźć możemy w jego wersji Moniuszkowskich „Widm" – tym razem duchy przeszłości przybywają do Wrocławia, objuczone drobiazgami, które udało im się zachować oraz bagażem wschodniej kultury, właśnie tej, która przez wieki kultywowała jesienny obrzęd obcowania żywych z umarłymi.

Reżyser, jak sam mówi, „Widm" nie uwspółcześnia, zwraca jedynie uwagę na aspekt zmiennej tożsamości Wrocławia i ludności przesiedlonej, która rany po wojnie goić musiała pośród obcych grobów, grobów nieprzypadkowych - niemieckich. Co stworzyło mieszkańców miasta wrocławianami? Jarosław Fret podsuwa odpowiedź – dopiero założenie własnych cmentarzy na anonimowym gruncie sprawia, iż nawiązujemy więź z ziemią i osiedlamy się naprawdę.

Przychodzą zatem. Przybywają dzierżąc w dłoniach nieśmiertelne, wojenne walizki, w zgrzebnych, szaroburych, poplamionych strojach z epoki, a zgromadzeni w kaplicy wzniesionej z ruin zburzonego miasta, żadnej lampy, żadnej świcy, zaczynają je przyzywać.

Prosto i skromnie – stanowi to posunięcie dobre, bo tajemnicze, odprawiane o północy „Dziady" zbyt dużego rozmachu mogłyby nie wytrzymać (oczywiście z wyjątkami – że niekiedy warto zaryzykować udowodnił nam w swoich „Widmach" już Paweł Passini). Podobnie jak kostiumy Adama Królikowskiego, charakteryzację oraz ruch sceniczny ograniczono do minimum. Jarosław Fret, tym razem jako scenograf poprzestał na grze motywem drzwi, obrazem oraz światłem i cieniem. Pozwalają one skupić się na odbiorze warstwy muzycznej kantaty, umiejętnie poprowadzonej przez Piotra Borkowskiego, jak i na tekście romantycznego wieszcza. Soliści, sprawnym warsztatem operowym wprowadzali w zmienne losy błąkających się dusz, orkiestra również nie zawiodła.

Kontekst ludowy, zarówno XIX- jak i XX-wieczny podkreśla przeniesienie środka ciężkości na chór. Monolit ludzki, mimo iż wiernie podąża za wskazówkami Guślarza, jest tu najważniejszy, to on akcentuje zmiany w partyturze, a wyeksponowany na scenie, dominuje na niej swoją liczebnością i nawet przybywające duchy nie odróżniają się wyglądem od jego członków. W obliczu śmierci każdy zostanie sądzony wedle tych samych zasad.

Niemieckojęzyczne, powtórzone wersy Widma, Zosi czy Józia i Rózi, krótkie, celne i punktowe, wypowiadane przez wyłaniającego się z tła aktora, innego niż zjawa śpiewająca swoją partię intrygują i poruszają, jednak efekt psuje niska jakość artystyczna obrazów wyświetlanych za nimi - nie mają one nic wspólnego ze skromnością ubioru i choreografii, wygenerowane cyfrowo chmury czy podkoloryzowana widownia opery przypominają raczej ujęcia z gry komputerowej lub katalogu biura podróży.

Bez znajomości komentarza reżysera wrocławski kontekst interpretacji nie jest dla nas do końca jasny - domyślamy się go, jednak kilka elementów konfunduje – ruiny na zdjęciach przypisać możemy do niemal każdego polskiego miasta, a opaski powstańcze przywdziane przez chór sprawiają, iż nasze myśli zaczynają kierować się raczej w kierunku Warszawy. Pomysł Jarosława Freta jest więc dobry, lecz poprowadzony nie do końca konsekwentnie, co finalnie przytłumia współczesny przekaz dzieła i studzi entuzjazm – wygląda to tak, jak gdyby twórca powiedział pół słowa, ale nie zdecydował się na dokończenie go.

I „Dziady", i „Widma" to dzieła, które potrafią zyskać bardzo silny wydźwięk. Są w stanie poruszyć, a nawet wstrząsnąć, gdyż zagadka śmierci pozostaje nierozwiązywalna, a czucie i wiara często stają się jedynym narzędziem, którego możemy uczepić się w konfrontacji z transcendencją. Co innego miałoby nam w tym pomóc jeśli nie sztuka?

Po wyjściu z Opery Wrocławskiej świat niematerialny ulatuje jednak z nas od razu. Nie rozpalił, nie ugodził on wystarczająco głęboko i dosadnie, abyśmy zabrali go ze sobą do własnego, codziennego życia i w ciemności, głuchocie własnej głowy zapytali: co to będzie, co to będzie?

Magdalena Nawrocka
Dziennik Teatralny Wrocław
26 marca 2019
Portrety
Jarosław Fret

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia