Widnokrąg pamięci

"Widnokrąg" - reżyseria: Bogdan Tosza - Teatr im. J. Osterwy w Lublinie

Tekst powieści liczy około sześciuset stron, przedstawienie według niej trwa niespełna trzy godziny, a ma się poczucie, że zostały zachowane jej główne wątki, a nade wszystko podstawowe znaczenia. Przedstawienie jest obszernym traktatem o pamięci, o trudzie poszukiwania straconego czasu, dzięki czemu przeszłości i własnej egzystencji nadaje się sens.

W autorefleksji o ludziach, rzeczach, miejscach, zdarzeniach odkrywa się najprostszą istotę życia. Bohater "Widnokręgu", Piotr, poprzez wielowątkową opowieść o swoich wujenkach, stryjach, ciotkach, zamieszkujących jedną z polskich wiosek, i rodzicach, którzy przenieśli się z rodzinnych stron do małego miasteczka, odtwarza przebieg swego życia, nadaje mu wartość. Z tysięcy codziennych zdarzeń, ludzkich reakcji, najprostszych emocji układa panoramę własnego losu, losu człowieka urodzonego tuż przed wojną, którego kształtowanie przypadło na biedne i trudne lata powojenne. Historia, czyli wojna i późniejszy stalinizm, w który naiwnie wierzy, określa te czasy, ale tylko jako tło wewnętrznego rozwoju i dojrzewania. Najważniejsze są dla Piotra konkretne doznania, przeżycia i reakcje członków rodziny, a zwłaszcza relacja z ojcem, który umarł na serce wraz z końcem wojny. Impulsem wspomnień, zatem całej opowieści, staje się stara 

czarno-biała fotografia, na której on, chłopiec "w granatowym marynarskim ubranku", stoi obok zapatrzonego w dal ojca i uśmiechającej się matki. Finałem jest także fotografia, tyle że Piotra jako męża Anny i ojca Pawła, któremu będzie starał się przekazać własną mądrość, nieprzekazywalne doświadczenie, jak to czynił jego ojciec. Bycie synem i bycie ojcem to dwa kluczowe momenty życia, początek i koniec, inicjacja i spełnienie. 

W przedstawieniu ta podstawowa konstrukcja świata przedstawionego w powieści została zachowana. W pierwszych scenach obok dorosłego Piotra pojawia się "chłopiec w marynarskim ubranku", którego oczami widziane są kolejne zdarzenia: odrabianie lekcji, wizyta u nauczyciela muzyki, spotkania z rosyjskimi żołnierzami, którzy pędzą stada niemieckich krów na wschód, a jeden z nich, analfabeta bez nogi, prosi o napisanie listu do żony, odwiedziny chorego ojca w szpitalu. To także wizyty chłopca u kolorowych i mało cnotliwych sąsiadek, panien Ponckich, które "otwierają mu oczy na ciało i seks", z tym że komentarze wygłasza Piotr dorosły. W miarę upływu akcji chłopiec pojawia się coraz rzadziej. 

Piotra jako dorosłego młodzieńca gra Mikołaj Roznerski. Towarzyszymy jego zaczadzeniu słuszną ideologią, gdy pojawia się z okazji urodzin towarzysza Stalina w fabryce jako działacz "z powiatu". Później zaś zainteresowaniu kobietami - panny Róża (Hanka Brulińska) i Ewelina (Karolina Stefańska) Ponckie przynoszą stertę krawatów zostawionych przez klientów, by dobrać właściwy. Piotr, wyposażony w cudem przez matkę zdobyty garnitur i krawat hrabiego Mundka, udaje się na potańcówkę, gdzie pozna swa przyszłą żonę Annę. Sparaliżowany nieśmiałością, nawet z nianie zatańczy i zamiast romantycznych westchnień zafunduje sobie, za namową kolegów, wielce pijacki wieczór. Gdy w ostatnich scenach opowiada o swoim małżeństwie z Anną i o synu, znów pojawia się na scenie ów mały "chłopiec w marynarskim ubranku", tym razem jako jego syn Paweł. 

Reżyser zrobił z ogromnego tekstu sensowną adaptację, nieźle wymyślił przedstawienie. Pomocną okazała się scenografia Jerzego Kaliny, który ładnie oddziela plan prywatny bohatera od społeczno-politycznego. Horyzont sceny wypełnia zarys urbanistycznej konstrukcji, przypominający panoramę kamienic przy ulicy albo fasadę starej fabryki, które pozostają oddzielone od reszty sceny czarną siatkową zasłoną. Unosi się ona do góry, gdy bohater znajduje się w fabryce na zebraniu, w szkole na potańcówce, a opada, gdy opowiada o relacjach z najbliższymi. Wtedy scena zostaje pusta, tylko z kulis wysuwane są najprostsze sprzęty domowe jak w scenach z rodzicami, łóżko szpitalne ojca albo pokoik panien Ponckich, gdzie chłopiec chodzi pić kakao, uczy się tańczyć tanga czy wreszcie pożycza krawat na potańcówkę. 

Diabeł tkwi w szczegółach, czyli w aktorach. Większość scen pierwszej części jest rozgrywana w wolnym tempie i towarzyszy im, jak w radzieckim filmie, uwznioślająca muzyka, jakby nikt nie wierzył w siłę samego słowa. Szkoda, bo czytając powieść Myśliwskiego, ma się poczucie nie tylko wielkiej kreacyjnej siły słów, lecz nade wszystko ich prawdy. To bardzo zmysłowa proza o najprostszych doświadczeniach ludzi z tej ziemi, z naszej historii i jej uwikłań, z biedy i trudu, z polskiej tradycji i obyczaju. Nic ponad i nic mniej, żadnego fałszu, retorycznego naddatku, dlatego obecność uwznioślającej muzyki wydała mi się zbędna, przynajmniej w tym wymiarze. Niektóre sceny, na przykład nocna pijatyka chłopców po zabawie, przekształciły się w samodzielne etiudy, nazbyt charakterystycznie zagrane stały się niepotrzebnie zabawą samą dla siebie. Najwięcej jednak zastrzeżeń budzi rola Matki - Magdaleny Sztejman-Lipowskiej. Aktorka przyjęła jakiś fałszywy cierpiętniczo-płaczliwy ton, niemalże z Grottgera, a przecież gra osobę bardzo dzielną. Kobietę, która po stracie męża musiała sama wychować syna i udało się jej, osobie pozbawionej zawodowego wykształcenia, "wyprowadzić go na ludzi". Podobnie jak tysiącom kobiet okaleczonym przez wojnę udało się stworzyć domy, zachować tradycję, wiarę, kulturę. To na nie spadł największy ciężar odbudowy ludzkiej substancji narodu; mężczyźni byli zajęci nową wiarą, wynikami współzawodnictwa pracy, czyli sprawami wyższego rzędu. To polskie kobiety, zwyczajne i rzadko dobrze wykształcone, tuż po wojnie wychowywały nowe pokolenie, wpajając swym dzieciom podstawowe wartości. Na biadolenie i jęczenie nie miały czasu, dlatego aktorka powinna zrezygnować z maniery cierpiętniczej. 

Poza wszystkim należy się teatrowi uznanie, cały zespół aktorski podjął wysiłek zupełnie niekomercyjny: w Lublinie publiczności na dwa spektakle w miesiącu, ale jest to jej najwartościowsza część. O jej uwagę zawsze warto się starać, aktorom zaś obcowanie z wybitnym pisarstwem może przynieść tylko korzyści. W dzisiejszym zwariowanym świecie namysł nad sensem ludzkiej egzystencji, tworzonym zawsze indywidualnie i zawsze na własne ryzyko, staje się coraz bardziej egzotyczny. Zwycięża mieć nad być, ale to świadomość tworzy byt, choć przez lata kazano nam wierzyć, że to byt kształtuje świadomość. Wiesław Myśliwski pokazał, jak wielka jest wartość indywidualnego doświadczenia i mądrej nad nim refleksji.

Elżbieta Baniewicz
Twórczość
16 lipca 2009

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia

La Phazz
Julieta Gascón i Jose Antonio Puchades
W "La Phazz" udało się twórcom z "La ...