Widok z Koziej

Polski, czyli klasyczny.

Czytam "Dziady" ze studentami warszawskiej Wiedzy o Teatrze. Analiza nas niesie, brawurowo pokonujemy pierwszą bramkę tekstowej hybrydy, potem drugą - dramatu poetyckiego. Przed nami bramka trzecia, czyli obrzędowość, i wtedy okazuje się, że ci dwudziestoparolatkowie nigdy nie widzieli "Dziadów" na scenie - pisze Jacek Kopciński w Teatrze.

Owszem, ktoś zna spektakl Pawła Wodzińskiego "Mickiewicz. Dziady.Performance", ale tylko macha ręką, bo choć należy do pokolenia, które powinno docenić reżyserską dekonstrukcję dzieła, to żałuje, że nikt mu najpierw "Dziadów" w teatrze nie skonstruował. Ktoś inny z kolei pamięta taneczną wariację na temat II części, ale nie jest w stanie przypomnieć sobie, co to był za spektakl i o czym. Może chodzi o fragment "Kukły. Księgi blasku", w którym Paweł Passini w taki sposób pokazał ludowy obrzęd, w jaki mogliby go zagrać bohaterowie "Apocalypsis cum figuris" Grotowskiego? Dla wszystkich wzorem teatralnych "Dziadów" pozostaje spektakl Konrada Swinarskiego z 1973 roku [na zdjęciu], który znają tylko z telewizji, a więc w ogóle.

Dekonstrukcje, performance, cytaty, kopie, improwizacje, niekiedy bardzo ciekawe, ale oryginału brak, jak gdybyśmy ostatecznie uwierzyli postmodernistom, że coś takiego jak sens dzieła nie istnieje, a w teatrze pozostaje nam tylko zastanawiać się nad procesem budowania jego kolejnych interpretacji. Ale jak to czynić bez szkody dla dramatu, skoro dramat to przecież także brzmienie głośno wypowiedzianego słowa, ciało i ruch napisanych postaci, zmysłowy konkret wyobrażonych przedmiotów, blask i głębia zmaterializowanego świata, tekstowa partytura uczuć i emocji, którą widz wchłania jak muzykę? Gdy spektakl powstaje obok dramatu jako jego krytyczny opis czy przypis, energia dzieła nie zostaje uwolniona i dramat więdnie. Pozostają tylko puste wyrazy, których znaczenie łatwo podważyć, przenicować, wziąć w nawias, a nawet wyszydzić. Owszem, działa samo postdramatyczne przedstawienie, ale bardziej jak publiczna debata, performance właśnie, a nie dzieło sztuki, które dzisiaj podejrzewa się o złe intencje manipulowania widzami i dla ich dobra rozbraja.

Przyznam, że znudził mi się już ten zajęczy intelektualizm w teatrze i tęsknię za prawdziwym uderzeniem sztuki. Dlatego z uwagą słuchałem Andrzeja Seweryna, który po premierze "Irydiona", na scenie, która ma już sto lat, zadeklarował, że chce w Polskim grać dramaty, a nie komentarze do sztuk. Może znajdą się wśród nich także "Dziady" z ich niesamowitą IV częścią, w której romantyczny bohater reżyseruje prywatny obrzęd spotkania z własną duszą? Umiejętnie zaadaptowany, dobrze powiedziany, zagrany z młodzieńczą energią, plastycznie wysmakowany i muzycznie wyrafinowany "Irydion" pozwala mieć nadzieję, że nie będą to "Dziady koturnowe" (jak w Polskim lubi się grywać), ale klasyczne, to znaczy robione nowocześnie, jednak z wiarą w sens i siłę dramatu.

Jacek Kopciński
Teatr nr 2/2013
28 lutego 2013

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia

La Phazz
Julieta Gascón i Jose Antonio Puchades
W "La Phazz" udało się twórcom z "La ...