Widok z trumny

"Testamenent optymisty" - reż. Dominika Knapik - Teatr Łaźnia Nowa w Krakowie

"Bo słuch jest ostatni". W "Dużym Formacie" z 17 lutego Maja Komorowska opowiada o "Pannach z Wilka" Jarosława Iwaszkiewicza - dyplomie, który zrobiła ze studentami Wydziału Aktorskiego warszawskiej Akademii Teatralnej

Oto koniec - finał przedstawienia. Co było do powiedzenia, zostało powiedziane, i przemilczane zostało, czego nie dało się powiedzieć. Wiktor, który wrócił do Wilka, by dotknąć resztek czasu przeszłego dokonanego, kobietom swej młodości śpiewa pieśń - i odchodzi. W pustce po nim kobiety próbują przedłużyć melodię, ocalić. Nie potrafią. Pieśń karleje w jedną nutę, co jest niczym "brzęk drutów napiętych na mrozie". Światło sceny gaśnie, wolno, nieodwracalnie, do nieuchronnej ciemności. Kończy się obraz. Tak. Lecz przez dłuższą chwilę sunie z czerni zmarznięty brzęk. Dopiero cisza jest ostatnią kurtyną.

W wyreżyserowanym przez Dominikę Knapik "Testamencie optymisty" Sławomira Mrożka - nut bez liku. Sama Knapik, Tomek Chołoniewski i Magdalena Przybysz różne melodyjki grają na elektrycznej gitarze, instrumentach perkusyjnych, organach elektrycznych i cymbałach. Grają, brzdąkają, czasem ktoś nuci kawałek piosenki, czasem klepie obojętnie strzęp opowiadania Mrożka. Brzmień jest bez liku i tyle samo dziwacznego ruchu. Jakiś połamany taniec klecą, solowy i grupowy, taniec zmieszany z gimnastycznymi figurami, karkołomnymi drgawkami, biegami, skokami, człapaniem, czołganiem wreszcie. Nuty więc, śpiewy, dyszenia, mlaski, szmer gestów na czarnym prostokącie. Przez 40 minut pulsuje ten ogrom. Skąd? Po co? Na zasadzie jakiej przesady, skoro tekst Mrożka to ledwie jedna zadrukowana strona, nie więcej - prostota taka, że prościej nie można?

Ot, narrator znajduje zapisaną kartkę, oznajmia, że to pamiętnik optymisty, po czym cytuje całość i od siebie dodaje: "Pozdrowienia". A sam pamiętnik? Lita bieda, radości kundla, optymizm na miarę byle kogo. Ktoś oddał pieniądze. Katar zniknął. Czyjaś noga się zrosła. Wyszło słońce. Wuj wrócił z Podhala, czerstwy i opalony. Jeśli o alkohol idzie - tylko wino będzie pite, umiarkowanie. Ludzie do łatania dachu już umówieni. Ktoś urósł. Pies nie był wściekły. Słowem: "Rześko jest, jak Boga kocham!". Tak, lecz za chwilę pada fraza ostatnia. "Jednego tylko nie bardzo mogę zrozumieć: dlaczego czterech mężczyzn niesie mnie w drewnianej skrzyni, na leżąco, z wiekiem przybitym silnie, na głucho...".

To wszystko. Skąd więc u Knapik taki ogrom brzmień i gestów? I kim są ludzie, głośno dźwięczący i cudacznie tańczący? Ci, którzy byli po tamtej stronie, ale jakoś wrócili do nas, mówią, że gdy człowieka już nie ma - wciąż widzi, wciąż słyszy, jakby z rozpędu, na zasadzie jakiejś niepojętej siły bezwładności życia. Przez jaki czas? Długo słyszy? Krótko widzi? Może odwrotnie? Diabli wiedzą. A poza tym - pytanie o czas w takich okolicznościach jest raczej kabaretowe. W notce o "Testamencie optymisty" Knapik czytam, że jej seans to groteskowy obraz stypy. Niech będzie. Ale kto tak naprawdę widzi obraz? Raczej: kto go maluje, by tak rzec, in flagranti?

Czy chodzi o to, że "Testament optymisty" Knapik to my tacy, jak nas widzą i słyszą niespiesznie stygnący zmarli - jak widzą nasz tandetny teatrzyk żalu przy trumnie? W istocie groteskowe tańce naszych nóg i rąk, okutanych czernią? W istocie trywialnie marsowe maski pokory na twarzach? W istocie kabaretowe wspominki i jarmarczne pieśni? W istocie tingel-tanglowe łzy? Pod spiżową fasadą żałoby odkrywają to, co pokazuje Knapik: trywialny kontredans nieudolnych dygotów i brzmień od Sasa do lasa?... Bądź tu mądry i pisz wiersze. Jedno pewne: lepiej nie silić się na odpowiedź.

Paweł Głowacki
Dziennik Polski
21 lutego 2011

Książka tygodnia

Twórcza zdrada w teatrze. Z problemów inscenizacji prozy literackiej
Wydawnictwo Naukowe UKSW
Katarzyna Gołos-Dąbrowska

Trailer tygodnia